Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

S.O.D.: Ślepoczytanie

Esensja.pl
Esensja.pl
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
« 1 5 6 7

Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

S.O.D.: Ślepoczytanie

Wit Szostak
Wit Szostak
Szostak: Oczywiście gdyby w ogóle zrezygnować z tego Obcego, byłaby inna książka. Ale cała menażeria na Tezeuszu jest dość obca, by ciekawie rozwinąć pewne wątki: Sarasti, Banda Czworga, do tego można dołożyć jeszcze jakiegoś aegotycznego Obcego w samej załodze.
Żebym był dobrze zrozumiany: nie chcę pisać „Ślepowidzenia” na nowo, nie chcę radzić Wattsowi, co powinien zmienić. Dziwi mnie tylko – co zapewne wynika z nieznajomości całej tradycji konwencji SF – dlaczego muszą za Obcym żeglować przez pół kosmosu, skoro mają na pokładzie takiego Jukkę, który jest kompletnie niezagospodarowany. Poza tym, że kiedy patrzy, to ciarki chodzą po plecach.
Doceniam metaforę podróży, ale w pewnym sensie w SF podróż międzygwiezdna jest tak zgrana i zużyta jako motyw, jak w fantasy schemat, wedle którego grupa śmiałków: osiłek, czarodziej itd. wyrusza, by coś znaleźć albo zgubić. Rozumiesz: to trochę jak „Przychodzi baba do lekarza…” – słyszysz początek i nawet puenta będąca dziełem geniusza wypadnie blado.
Orbitowski: Tak, Jacku, wydaje mi się, że opowieść o relacjach na Tezeuszu, bez Obcych albo tylko z Obcych cieniem, byłaby ciekawsza i tu ty masz rację – wyrastamy z innych tradycji literackich i być może bardziej cieszyłaby mnie powieść SF z lat 70.
Ty, Wicie, idziesz znów w zaparte i chyba nie do końca masz rację. Tak, wątek podróży międzygwiezdnej jest zużyty, Watts dokonuje dekonstrukcji tej baśni, co akurat mi się podoba. W literaturze jednak czasem miło jest rozpoznać coś znajomego, jak lot w kosmos, herosa, romans i tak dalej; nie wymagajmy od książek radykalnej inności, bo skończymy na ślepoczytaniu.
Słowem, pax, panowie.
Szostak: Chyba nie ma co nas tak uspokajać, bo nie zamierzamy się pobić. A przy okazji doszliśmy, trochę na marginesie książki Wattsa, do ciekawego problemu.
Czy można wskazać granicę pomiędzy „całym tym sztafażem” a „tym, co dla SF najważniejsze”? Istotne i znaczące jest to, że jest potrzeba szukania tej granicy, a to wskazuje, że utożsamienie tych dwóch zbiorów jest przez samych autorów SF odbierane jako krzywdzące. Z granicą może być różnie, podobnie jak z łysieniem. Tu chyba jałowe jest szukanie definicji wykluczających.
Ale rysują się tu dwa ciekawe modele SF. Oczywiście znowu zajmuję bezpieczną pozycję ignoranta, który robi sobie wglądy istotowe.
Pierwszy model jest taki: skoro owo poszukiwanie prawdy, o którym pisze Jacek, jak sobie je wyobrażamy, dokonuje się lub dokonywałoby się w pewnych warunkach – laboratoria, cały ten „sztafaż”: nowoczesny sprzęt, wysokie technologie – to SF musi być taką fikcyjną relacją z tych poszukiwań. W tym znaczeniu science fiction jest literaturą o naukowcach, którzy dokonują odkryć. Pomijając faktyczność tych odkryć, na pewnej płaszczyźnie SF nie różniłaby się od opowieści o projekcie Manhattan czy o podróży zoologów do dżungli zamieszkanej przez jakiś podgatunek goryli. W tym modelu sztafaż jest nieusuwalny, to oczywiste.
Drugi model ukrywa te bebechy poszukiwania i konfrontuje bohaterów (którymi wcale nie muszą być ci symboliczni naukowcy!) z efektami „odkryć” autorów SF. Żeby nie odbiegać od Wattsa: autor na drodze lektur, pracy wyobraźni, obliczeń, wykorzystania komputerów i konsultacji z zaprzyjaźnionymi naukowcami dochodzi do koncepcji Obcych bez samoświadomości. To jest jego robota, nie musi teraz wysyłać – w tym modelu, powtarzam – ekipy bohaterów w kosmos, by sfabularyzować swoją przygodę intelektualną. Może takiego Obcego wrzucić w opowieść o Panu Stefanie, który nagle odkrywa, że jego żona jest niesamoświadomą inteligencją?
Upraszczam strasznie i oczywiście mam świadomość, że na tym etapie opowieść o Panu Stefanie przegrywa ze „Ślepowidzeniem”. Chodzi tylko o to – wracając do sprokurowanego nieco wcześniej przykładu – by opowiedzieć o tych gorylach, a nie o fascynacji zoologa gorylami. W tym modelu fantastyczna przemiana świata zostałaby tak dalece wprzęgnięta w ontologię świata przedstawionego, że „cały ten sztafaż” byłby niepotrzebny.
A zatem zabieg polegałby na wyciągnięciu „nauki” przed nawias. Autor nie musi rezygnować z „naukowości” swojej metody literackiej konstruowania światów. Ale nie czyni nauki i poszukiwań naukowych treścią swojej opowieści.
Orbitowski: Pociągnę tego Stefana. Po pierwsze, nie odkryje on, że żona nie ma samoświadomości, ale stwierdzi, że „z Helą coś nie gra”. I spróbuje dociec co, posługując się wiedzą i inteligencją. A ponieważ mamy problem naukowy, to zwróci się ku nauce (analogicznie, gdyby Helę coś bolało, szukałby przyczyny jej dolegliwości w medycynie) i sztafaż wchodzi nam kuchennymi drzwiami.
Alternatywną metodą jest pozbawienie Stefana tego rodzaju wiedzy, ale przy założeniu, że dysponuje nią czytelnik. Wracając do przykładu medycznego: Stefan żyje w dawnych czasach i nic nie wie o nowotworach, Hela umiera na raka trzustki, my wiemy, co jej jest, on nie – tylko gdzie tu element poznawczy, to szukanie prawdy?
Szostak: Za prosto się rozprawiłeś z tym biednym Stefanem. Można sobie przecież wyobrazić, że doświadczenia Stefana – bez używania przez autora naukowego sztafażu – odsłaniają przed czytelnikiem zupełnie inny od naszego świat, na przykład świat, gdzie obok samoświadomych ludzi żyją ich niesamoświadomi symulanci. I autor próbuje, dajmy na to, prześledzić możliwości ich rozróżnienia od ludzi, ich wzajemne relacje itd. Bez wprowadzania ani jednego słowa z neuroscience. To czytelnik poznaje tę odmienną kreację i tropi jej sensy.
Dlatego przykład z rakiem jest chyba niezbyt trafiony: wiedza o raku trzustki jest tu zbędna; ważne jest, że Pani Hela umiera, cierpiąc, potem cierpi owdowiały Pan Stefan. A kondycji Pana Stefana nie zmieni wiedza o medycznej wykładni choroby.
Dukaj: Łukasz ma rację, takie wyciągnięcie nauki przed nawias SF jest możliwe tylko w niektórych tematach, zakresach. Z neuroscience i podobnymi jeszcze chyba da się to w części przypadków zrobić. (Pytanie: czy nie ze stratą dla jasności znaczeniowej? Polecam na przykład „Powody do zadowolenia” Egana).
Ale spróbuj, Wicie, wyciągnąć naukę przed nawias SF opartej na przykład na teologiczno-kosmologicznych koncepcjach Tiplera. W żaden sposób nie opowiesz tego bez języka fizyki. A im bardziej będziesz próbował upraszczać i zastępować fizykalia humanistycznymi omówieniami, tym bardziej bełkotliwe i rozmyte się to zrobi.
Orbitowski: Przed chwilą broniłeś metody Wattsa na opis kontaktu z niepoznawalnym jak niepodległości, a tutaj po cichu tłumaczysz nam, co jest w SF możliwe a co niemożliwe. A jeśli właśnie nowa metoda wyłożenia naukowego żargonu jest nowym, najpoważniejszym zadaniem gatunku? I co, nie da się zrobić? To dopiero wyzwanie!
Dukaj: Prawda, prawda! Może po prostu na razie nie widzę sposobu, pozostając za bardzo skażonym tą starą, „dosłowną” SF? Trzeba tu jakichś post-Dukajów…
Bo dla mnie realny jest model numer jeden Wita – tylko że nie widzę powodu, dla którego miałoby go to skazywać na aliterackość, na sprowadzenie do opowieści o projekcie Manhattan itp. Chyba że przyjąć to za opis granicy estetycznej nie do przekroczenia dla czytelników z takimi uprzedzeniami do pewnych scenografii. Wtedy istotnie z definicji będzie to dla nich gorsza literatura – nie ma wyjścia.
Dla ludzi z zewnątrz te terminologie, maniery językowe i myślowe („sztafaż”) wydają się często dziwactwami dodawanymi dla „pozy”, dla sztucznego utrudnienia lektury albo z powodów wyłącznie estetycznych. Dotyczy to tak SF, jak i tekstów z czystych nauk ścisłych. Powody są jednak inne.
Po pierwsze, funkcjonalność: pewne treści da się łatwo przełożyć na terminy podstawowe, lecz inne wymagałyby wstawiania zamiast jednego słowa kilkustronicowych streszczeń schodzących piętrami przez definicje cząstkowe. (Co zresztą jest tu naprawdę terminem podstawowym? Dla każdego tekstu znajdziemy czytelnika narzekającego na trudne słownictwo i zbyt wielki konieczny wysiłek umysłowy – ta studnia nie ma dna).
Po drugie, nikt nie nabywa wiedzy w postaci „pozajęzykowej”, „pozahistorycznej”. Ucząc się na przykład biologii, uczymy się (świadomie lub nieświadomie) całej historii, tradycji nauk biologicznych – takich, jakie się przydarzyły akurat cywilizacji człowieka. Postulat konsekwentnego upraszczania prowadzi wprost do idei „alternatywnych nauk”. Domysł jest następujący: my tu otrzymujemy wiedzę już „zanieczyszczoną”, przygiętą pod garbem niekoniecznych komplikacji i manier – a wystarczy przecież wyciągnąć to wszystko przed nawias. Otóż nie ma tak lekko. Kolejne stopnie komplikacji pojawiają się dokładnie z tego powodu, że opisy prostsze już nie wystarczają, już widzimy ich fałsz, nieadekwatność. Można oczywiście przekładać fizykę kwantową na modele newtonowskie, ale zawsze ze stratą.
Po trzecie, czy naprawdę da się tu oddzielić formę od treści? Człowiek uczący się języka i metodologii danej nauki nabywa nie tylko suchą wiedzę, ale i cały zestaw narzędzi mentalnych formatujących jego sposób rozumowania i widzenia świata. „Fizyk” to nie jest tylko ten, kto ma w głowie szufladkę z zamkniętą w niej specjalistyczną wiedzą fizyczną, ale kto ma już trochę inny umysł, tzn. w określonych sytuacjach, przy określonych problemach wcale nie dotyczących fizyki rozumuje w sposób mierzalnie różny od niefizyka. A to „formatowanie” odbywa się co najmniej w równym stopniu na poziomie formy przekazu.
Także – poprzez lekturę takich powieści hard SF jak „Ślepowidzenie” Wattsa.
Szostak: Zgadzam się, że zaproponowany przeze mnie drugi model nie wyczerpuje bogactwa tematów SF, być może w tym modelu pewnych pomysłów nie da się zaprezentować. Chodzi mi tylko o to, że jest on możliwy jako przeciwwaga dla modelu: naukowcy odkrywają prawdę, a SF to opowieść o tym odkrywaniu.
Ale rozpętał się nam temat przekraczający ramy tej dyskusji. I chyba trzeba go zamykać, z nadzieją, że do tego wątku – a więc rozumienia fantastyki – będziemy wracać przy kolejnych rozmowach.
Na zakończenie tylko parę uwag. Jeśli przyjmiemy za aksjomat, że pisanie o sprawach „naukowych” nie jest możliwe poza językiem tych nauk – bo inaczej grozi to trywializacją – to wracam z mocnym pytaniem: to po cholerę przekuwać te teorie na opowieści? Przecież można pisać artykuły popularnonaukowe, a twórczo wyżywać się w nich poprzez generowanie przykładów dla tych teorii. Jeśli jednak SF jest literaturą, czyli opowiadaniem o ludzkich losach, o ludziach postawionych wobec pewnych wyzwań itd., to musi przyjąć, że nieco inna jest logika opowieści od logiki tekstu naukowego czy popularnonaukowego. Chodzi o to, że niezależnie od komplikacji teorii naukowych, pewne opisywane przez te teorie sytuacje wywołują w ludziach – bohaterach SF – reakcje, napięcia, nastroje. I jeśli ktoś mnie przekona, że o tym nie da się pisać „zwyczajnie”, czyli bez całego tego żargonu, gadżetów itd., to uznam to za kapitulację SF i przyznanie, że nie jest ona literaturą.
Literatura ciągle boryka się z niewysławialnością, tu SF nie odkrywa Ameryki. Różnica jest taka, że istnieje cała tradycja pisania o miłości, cierpieniu itd., a pisanie o wężydłach tej tradycji nie ma. To przecież nie oznacza, że literacki przekaz o miłości oddaje wszystko, co się w miłości wydarza. Nie oddaje. Ale literatura, opowiadając historię, mierzy się z tymi wyzwaniami. A SF – tak rozumiem Twoje argumenty, Jacku – kapituluje przed tym podstawowym wyzwaniem literatury i zdaje się mówić: musimy używać tego dziwnego języka, musimy rezygnować z literackości, bo inaczej oddalimy się od nauki. Podobnie sobie wyobrażam czysto hipotetyczną sytuację pierwszego pisarza podejmującego problem, powiedzmy, cierpienia: tego nie da się opisać, każde słowo to zafałszuje. Ale przecież literatura jest tym ciągłym zmaganiem się z niewysławianym. Nie rozgrzeszajmy więc SF i nie usprawiedliwiajmy tak łatwo jej półfabrykatów literackich. Literatury chcę od literatury, nie nauki!
Oczywiście ironizuję teraz i szydzę, ale problem pozostaje. Gdyby bowiem konsekwentnie przyjąć postulat o nieprzekładalności, to zamiast słów w tekstach SF powinny być równania. Ale szydzę nie bez powodu – sam borykam się z podobnym problemem: istnieją wspaniałe koncepcje filozoficzne opisujące człowieka. Jednocześnie pokazanie ich w zwykłej opowieści – odartych z tego precyzyjnego, ale obcego językowi potocznemu czy literackiemu żargonu – strasznie je banalizuje. Gdzie gubi się błysk tych koncepcji, które w dyskursie filozoficznym naprawdę odsłaniają, a nie zasłaniają? Skoro mówią one o człowieku, to dlaczego nie da się tego w łatwy sposób przełożyć na opowieści o ludziach?
koniec
« 1 5 6 7
10 marca 2009

Komentarze

19 IV 2010   02:09:48

" gospodarka drexlerowska (a zatem dzięki rewolucji nano większość ludzkości żyje w komforcie, nie pracując) " - eh , widać że urodziłem się za wcześnie ;-)

03 V 2012   09:54:16

Z lekką zgrozą przeczytałam zarzuty o obcości hybrydowych bohaterów "Ślepowidzenia". A to dlatego, że dla mnie są jak
najbardziej "swoi", "bliscy" i "zrozumiali" (oczywiście łącznie z zaakceptowanym przeze mnie faktem, że Siri ich nieco "przetłumaczył" na potrzeby osób z zewnątrz - niejednego IRL trzeba tłumaczyć).
Wszyscy mają swoje charaktery, wyraźne cechy, słabości, zalety, są pełnowymiarowi (również każda z osobowości Bandy
oddzielnie).
Powieść jest o naukowcach w akcji, no to się zajmują nauką! Oraz trudnymi relacjami międzyludzkimi (doprawdy trudno jest romansować z Michelle, kiedy susan się wpycha na interfejs, nieprawdaż?)
Strach się bać, najwyraźniej za bardzo jestem nerdem i za dużo czasu z nerdami spędzam, skoro nijak się tej obcości w załodze Tezeusza dopatrzeć nie mogę :D

A z Sirim to mam wręcz problem: zastanawiam się, na ile on miał być bardziej "inny", tylko autorowi nie bardzo wyszło, a na ile ja źle rozumiem. Bo dla mnie Siri nie jest "inny" na jakimś głębszym, patologicznym poziomie (czy już powinnam się niepokoić?...;) ) Nawet nie do końca przekonuje mnie wyjaśnienie autora, że Sarasti Siriego "zmienił", bo już Keeton, który nie oddzwania do umierającej Chelsea - to nie jest "idealnie imitujący zachowania odpowiednie" syntetyk tylko po prostu facet
sparaliżowany sytuacją, która go przerosła. Dla mnie psychikę Siriego da się wyjasnić nawet bardziej przez traumatyzującą i stygmatyzującą operację i reakcję rodziny (ojciec ucieka od problemu, matka piętnuje dziecko jako "nie takie", obwinia je i męża, bo tak naprawdę obwinia siebie) niż po prostu stwierdzeniem "operacja mechanicznie uszkodziła mu mózg, dając patologiczny efekt". Bo czegoś takiego nie uleczyłaby chyba terapia szokowa Sarastiego?
Siri zapewne odstaje nieco od "naszej" psychologicznej normy, ale w realiach SF chyba trzeba by czegoś więcej, żeby był aż tak "inny", jak usiłuje nas przekonać jego otoczenie i on sam.

Dla mnie język "Ślepowidzenia" nie jest "dziwny" w stopniu większym niż język, którym mówią istniejący specjaliści w
istniejącym świecie (wchodząc w rzeczywiste relacje między sobą). Być może język filozoficznych konstrukcji można obejść metaforą, ale języka przyrodniczego nie - bo on po prostu opisuje realnie istniejące obiekty i zjawiska. Trudno udawać, że ich nie ma, tylko dlatego, że mają "dziwne" nazwy.

Nie wydaje mi się, żeby przeszkodą w lekturze "Ślepowidzenia" mógł być brak oczytania w klasyce gatunku (SF). Ludzie latają w kosmos, może nie na spotkanie z Obcymi, ale to jednak jest dużo bardziej rzeczywista sytuacja niż "Byli sobie elf, krasnolud i czarodziej".

Natomiast na pewno były chwile, kiedy żałowałam, że moja wiedza na tematy przyrodnicze nie jest głębsza (nadal w zakresie popularnym, ale jednak na wyższym poziomie). To jest książka o przyrodnikach, więc siłą rzeczy, jak się nie nadąża za wywodem, to się nie wyłapie wszystkich smaczków. To jak czytać Parnickiego bez znajomości historii. Niby można, ale po co ;)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

S.O.D.: Ogród mąk nieziemskich
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

25 II 2011

„S.O.D.” powraca, a Reymont pisze „Avatara"! W najdłuższej z dotychczasowych dyskusji z popularnego cyklu Jacek Dukaj, Wit Szostak i Łukasz Orbitowski debatują na temat niedawno wydanego „Vatran Auraio” Marka S. Huberatha.

więcej »

S.O.D.: Burza dziejów, ucieczka z powieści 2010
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

19 VII 2010

To już piąta dyskusja Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka na naszych łamach i jednoczesnie pierwsza o książce polskiego autora – „Burzy” Macieja Parowskiego.

więcej »

S.O.D.: Kołek w serce horroru
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

19 IV 2010

Z dawna oczekiwana czwarta dyskusja Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka. Tym razem nasi autorzy zajęli się „Ręką mistrza” Stephena Kinga i – przy okazji – szeroko pojętym horrorem.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

S.O.D.: Na marginesie: Samoświadomość poza fikcją, czyli od Wattsa do Metzingera
— Jacek Dukaj, Wit Szostak

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Świetność widzę, świetność
— Daniel Markiewicz

Z tego cyklu

Ogród mąk nieziemskich
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

Burza dziejów, ucieczka z powieści 2010
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

Kołek w serce horroru
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

Zagadka czy pułapka? „Ada” albo żart Nabokova.
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

Na marginesie: Samoświadomość poza fikcją, czyli od Wattsa do Metzingera
— Jacek Dukaj, Wit Szostak

Bajka z garbem
— Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: W ciemnych barwach
— Miłosz Cybowski

Obcość jest w nas
— Miłosz Cybowski

Rozgrywki bogów
— Anna Kańtoch

Okiem biologa
— Beatrycze Nowicka

Ponurość w koncentracie
— Anna Kańtoch

Po sznurku
— Daniel Markiewicz

Wypełnianie wirem
— Daniel Markiewicz

Szlamowidzenie
— Daniel Markiewicz

Tegoż autora

Wszyscy jesteśmy dysfunkcyjni emocjonalnie
— Łukasz Orbitowski

Kanał
— Łukasz Orbitowski

Moc generowania sensów
— Jacek Dukaj

Miasto grobów. Uwertura
— Wit Szostak

MetaArabia
— Wit Szostak

Konsekwencje wyobraźni
— Jacek Dukaj

Kosmos obiecany
— Jacek Dukaj

Słowo dla narodu
— Jacek Dukaj

Córka łupieżcy
— Jacek Dukaj

Kilka uwag o wzlocie i upadku fantastyki naukowej
— Jacek Dukaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.