Nareszcie jest! Długo wyczekiwany, zapowiadany od lat nowy album Toola „Fear Inoculum”, ujrzał w końcu światło dzienne. Dla wiernych fanów był jak spełnienie marzeń, niczym prezent od Świętego Mikołaja.
Piotr Nyga
Parabola
[Tool „Fear Inoculum” - recenzja]
Nareszcie jest! Długo wyczekiwany, zapowiadany od lat nowy album Toola „Fear Inoculum”, ujrzał w końcu światło dzienne. Dla wiernych fanów był jak spełnienie marzeń, niczym prezent od Świętego Mikołaja.
Tool
‹Fear Inoculum›
Utwory | |
CD1 | |
1) Fear Inoculum | 10:20 |
2) Pneuma | 11:53 |
3) Invincible | 12:44 |
4) Descending | 13:37 |
5) Culling Voices | 10:05 |
6) Chocolate Chip Trip | 4:48 |
7) 7empest | 15:43 |
Miłość do zespołu Tool nie jest łatwa. Z czasem coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że tkwimy w toksycznym związku, w którym nasz partner od 13 lat milczy. Naiwnie wierzymy, że w tym roku w końcu się do nas odezwie. Nie naciskamy jednak, starając się zachować cierpliwość, mimo że podświadomie czujemy się zdradzani. Nawet gdy frontman zespołu, Maynard James Keenan, nagrywa z A Perfect Circle płytę „Eat the Elephant” – co dla nas jest jakby nasz ukochany poszedł dajmy na to na rolki z inną kobietą zamiast się z nami spotkać – przebaczamy. Bo miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Kiedy nasz najdroższy w końcu wraca, niczego nie wypominamy. Zasiada sobie wygodnie w fotelu, a my podajemy mu smaczny obiadek i zimne piwko. Siadamy obok i czekamy aż zacznie mówić, aż zrekompensuje nam te wszystkie lata oczekiwań.
Takie uczucie towarzyszyło niejednemu fanowi, czekającemu na piąty album studyjny Toola. Jego promocja wiązała się z długo wyczekiwanym wrzuceniem całej dyskografii na popularne serwisy streamingowe, co miało miejsce 30 sierpnia, czyli w dniu premiery krążka, dzięki temu można było posłuchać go zupełnie za darmo. Dla gorliwych wyznawców kapela przyszykowała jednak coś specjalnego – za jedyne 359,99 zł. No cóż, miłość jest ślepa… 4-calowy ekran HD z psychodelicznym filmem, kabel zasilający USB, 2-watowy głośnik, 36-stronicowa książeczka i karta do pobrania mp3 – skutecznie skusiły najwierniejszych fanów.
Tool z płyty na płytę coraz wyżej zawieszał poprzeczkę, w tym przypadku, podniesioną dodatkowo przez czas oczekiwania. O ile wydany w 1993 album „Undertow” mógł zostać potraktowany przez sceptyków jako muzyczna ciekawostka, o tyle „Ænema” uciszyła nawet najbardziej opornych krytyków. Ciężki metal w połączeniu z progresywnym brzmieniem oraz jednym z najbardziej oryginalnych wokali wszech czasów sprawił, że publiczność szybko poznała się na geniuszu kapeli, zaś w Stanach album wylądował na 2 miejscu najlepiej sprzedających się krążków. Był to jednak dopiero początek popularności zespołu. W 2001 roku przyszła bowiem kolej na „Lateralusa”, prawdopodobnie najbardziej dojrzałego i jednorodnego albumu z genialnym singlem „Parabola” na czele. Płytę, której długo nie było w stanie nic przebić. Nic poza wydanym po pięciu latach krążkiem „10.000 Days”, stanowiącym połączenie mocy „Ænemy” z klimatycznymi, instrumentalnymi wykonaniami z „Lateralusa”. Zdobywającym pierwsze miejsce wśród najlepiej sprzedających się albumów m. in. w USA, Kanadzie, Holandii i Norwegii.
Czy „Fear Inoculum” miał w ogóle szansę zbliżyć się do swoich poprzedniczek? Wystarczy przesłuchać kilka minut tytułowego utworu z płyty, żeby odpowiedzieć twierdząco. Do zaczynającego się niepozornie – rytmem wygrywanym na czymś w rodzaju afrykańskich bębnów – kawałka, z czasem dołącza charakterystyczny bas Justina Chancellora, wraz z gitarą Adama Jonesa i kojącym głosem Maynarda Keenana. Utwór podobnie zresztą jak każdy, w którym słychać jego wokal, trwa ponad 10 minut, rozkręcając się coraz bardziej, aż do znakomitej gitarowej solówki. To jednak dopiero początek wrażeń. Dalej czeka na nas bowiem bodaj najlepszy kawałek na płycie. Akustyczny, niezwykle rytmiczny początek „Pneumy” płynnie przechodzi w wywołujący ciarki temat, kojarzący się z pochodzącym z „Lateralusa” utworem „Schism”, któremu tempo nadaje perkusja Danny’ego Carey’a. Kompozycja zwalnia w połowie po to, żeby w kulminacyjnym momencie wystrzelić wszystkim, co w Toolu najwspanialsze.
Photo via Travis Shinn/Revolver
Niestety, dwa kolejne kawałki – nie licząc instrumentalnych przygrywek pomiędzy nimi – zawodzą jednostajnością, po prostu wieją nudą. Senne „Culling Voices” budzi nas zdecydowanie za późno dość standardowymi gitarowymi riffami. W „Invincible” brak z kolei odpowiedniego rozłożenia akcentów. Nie udaje mu się zbudować klimatu, zaś przepuszczony przez syntezator wokal kojarzący się z „Blue” Eiffel 65 albo „Believe” w wykonaniu Cher, po prostu irytuje.
Do tych, którzy myśleli, że będzie już tylko gorzej Keenan krzyczy „shame on you!” w najmocniejszym utworze „7empest”, który na nowo, skutecznie rozbudza naszą ciekawość. Doskonałe solówki, zmiany rytmu, przede wszystkim jednak Maynard, który udowadnia, że należy do grona najlepszych, żyjących wokalistów rockowo-metalowych. Album kończy „Descending” kojarzące się z dwuczęściową kompozycją, pochodzącą z albumu „10.000 Days” – „Wings For Marie”. Klimatyczny, rozbudowany muzycznie kawałek, rozpoczynający się niepokojącym szumem, dźwiękiem wiejącego wiatru i padającego deszczu, stopniuje napięcie, pod względem kompozycji przywodząc na myśl najlepsze utwory polskiego zespołu Riverside.
„Fear Inoculum” to jakościowa parabola. Z genialnymi kompozycjami na jej początku i końcu oraz z wyraźnie słabszymi w środku. Muszę jednak zaznaczyć, że jest to ocena psychofana, dla którego czerwcowy koncert podczas Impact Festival w Krakowie, był jak spełnienie marzeń, a wykrzyczane przez wokalistę „hej, hej, hej…” otwierające „Ænemę” – jedną z najpiękniejszych chwil w życiu. Może zatem mój zachwyt nad większością utworów jest zbyt duży, a krytyka tych słabszych przesadzona, ale cóż… miłość kocha skrajności.
Skład:
Maynard James Keenan – śpiew
Adam Jones – gitara
Justin Chancellor – bas
Danny Carey – perkusja, syntezatory
"Descending" na pewno nie kończy albumu. Niby psychofan, a kolejność utworów zupełnie inna niż w rzeczywistości...