Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wojciech Gołąbowski
‹Marnotrawny›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Gołąbowski
TytułMarnotrawny
OpisOpowiadanie osadzone w realiach świata Hitalia.
GatunekSF

Hitalia: Marnotrawny

« 1 2 3 »
Obudził się? Nie? Cholerna gorączka… Znowu myśli w tym swoim dziwnym narzeczu. Zostawić mu trochę? Zje, jak się obudzi? Wepchnąć kawałek do ust? Może przez sen choć possie życiodajnych soków… Żadnej wiedzy, żadnej praktyki… Jak się postępuje z nieprzytomnymi ludźmi?
Zostawię kawałek. Niewielki, żeby się nie popsuł. Zresztą mięso jest teraz bardziej potrzebne mnie niż jemu. On…
Polana nie może być daleko.
Dam radę.
• • •
Wspaniale. Odeszli. Jakie to wygodne. Nikt nie chce niańczyć chorego kompana - i masz spokój. Tylko po co został ten… no, jak mu tam… Jung? Dziwnie mu z oczu patrzy - jakoś tak… miękko? Cholera, może to…
– Niy bojaj sie - rzecze uśmiechając się pod nosem. - Jo niy z takich.
Znowu zapomniałem, że tu słyszą moje myśli. No, dobrze. Kim jesteś?
– Chopem, jak i ty. Godajom mi Tony. A ło reszcie godołech na polanie.
Nie słuchałem.
– Tyż piyknie. Jo niy byda słuchoć twoich myśli, ty niy słuchej moich… I jakoś dojdymy na polana.
– Nie wybieram się na polanę. - Ile już usłyszał? Ile się domyślił?
– Dyć jo cię niy wylecza. Tam…
– Nic mi nie jest. - Spójrz mi w oczy… i nie słuchaj tego, co teraz myślę.
– Dobra - Jung odchodzi kilka kroków i siada na kamieniu. - To możno słówko wyjaśniynia?
Dlaczego miałbym ci się tłumaczyć, człowieku?
• • •
Znał już wtedy moje myśli? Wiedział, kim jestem - to znaczy, kim byłem - i jaki mam stosunek do wszystkich pozostałych, w tym i do niego samego? Pewnie coś usłyszał, czegoś się domyślał…
Może i należały mu się wyjaśnienia, nie byłem jednak skłonny tłumaczyć się komukolwiek z własnego postępowania. Jedynym dla mnie ratunkiem było znaleźć przedstawiciela jakiejkolwiek powiązanej z Federacją cywilizacji. Wszyty w resztki garnituru chip identyfikacyjny zapewniał właściwe potraktowanie i - w perspektywie - powrót na rodzinną planetę.
Byłem pewien, że rozbitkowie - koloniści będą za wszelką cenę starali się ukryć swoje istnienie na owym prywatnym terenie któregoś z federacyjnych magnatów. Nie pozwolą mi na żaden kontakt, choćby mieli w tym celu mnie…
Aleś ty ciężki. A może to tylko ja już opadam z sił?
Co ja ci wtedy odpowiedziałem? Nie pamiętam… Tyle się zdarzyło…
• • •
– Ciii… Zdawało mi się… Tam, patrz! To chyba koniec lasu! Więcej światła… Polana, mówisz? Chodźmy tam, zobaczymy… O! Jeśli to polana, to, hmmm, duża. Jak dla mnie to królowa wszystkich polan. U nas na takie polany mówi się: step.
– Baaardzo śmiyszne. Aże mnie skrynco ze śmiychu. Pierona, patrz tam! Ale cielsko… Ani chybi, dorosły mastodont… Abo inkszy bawół. Myśloł żech, co one żyją w stadach, a ten tu jakiś samotny… Co łon robi? Ah, pożywio się. Czy ta trowa bydzie dla nos jadalno? Trza rozejrzeć się za łobiadym… Co godosz? Kaj? A, ptoki. Cołkie stado… Cholera, to te drapieżne pierony! Kryj się! Miyndzy drzewa, może nos nie wypatrzyły… Co łone robią? Krążą nad tym pancernikiem? Ale naiwne… Pewnikiem czekają, aż sam padnie. Patrz, pikują! Ło, rany…
– Gdzie on się wbił? W kark? Rzeczywiście, gryząc trawę, odsłonił miękki kark. Czy on ich nie słyszał? Hałasują, hmmm, jak diabli. To chyba ich bojowy okrzyk. Skrzydła tak nie syczą… O, następny się wbił i zwiał! Patrz, to bydlę chyba zdycha! Idziemy tam? Weźmiemy gałęzie i odstraszymy ptaki…
– Kaj?! Leż, jak ci życie miłe. Chcesz walczyć ze stadem drapieżników? Ło mój Boże, kim jo się musza łopiekowoć… Tak, tak, wiym, jesteś już dużym chopcem i nie trza ci łopiyki… A idź w cholera. Jo tu zaczekom na efekt. Co? Niy idziesz? Gratuluja, posłuchoł żeś głosu rozsądku. Co dalej, pytosz? Poczekomy grzecznie, aż się najedzo. Nie zjedzo wszyskiygo. Jeśli niy zjawio się padlinożerce, dla nos łostanie aż nadto… Zresztą, padlinożerne zwiyrzęta niy są groźne. Te akurat można straszyć gałynzią. De-eF, muszymy się skoncentrować!
– De-eF? Mam na imię Golean… Ale niech ci będzie, nie brzmi najgorzej. Skoncentrować się? Ach, chcesz telepatycznie przesłać innym sposób na łatwe uśmiercanie mastodonta… Niech ci będzie, spróbujmy. Ale nic więcej! Zresztą, ustalmy słowa tego przekazu… Ooo! Słyszysz?
„Kurde, diabli nadali mi tu tych palantów. Takie ładne stadko nakrapianych sarenek poszłooo. Mastodont? No, powiedzmy, że mastodont się nada. Ptaszki przegonimy kamieniami. I-raz, i-dwa, i… nie ma już latających piranii? Jaka szkoda. Bardzo przyjemnie się je ubijało. Paskudne poczwary… i niegłupie zdaje się, skoro zawróciły po zabiciu dwóch. Mastodont…”
Wyraz twarzy Junga świadczy niewątpliwie, że także słyszy ów przekaz, zdając sobie sprawę, że do nas - i o nas - jest kierowany. Skąd przychodzi? Kamienie…
– Hej, wy tam! Na nagonkę się nadajecie raczej średnio, ale to nie powód, żebyście mieli umrzeć z głodu… Kiedy ostatnio coś jedliście? Miałem właśnie iść coś przekąsić. Moglibyśmy się razem zastanowić, jak przetransportować tę górę mięsa na polanę.
Samotna kępa krzaków, daleko od lasu. Kto z niej wychodzi?
– Pierona, nie strasz ludzi, partyzancie jeden. Pieczeń ci się marzy? Też bym zjod, ale dyć ta trawa jest, na mój gust, sucho jak pieprz. Chcesz nos spalić przy okazji? Jak to słońce działa na ludzi…
– Polana? Dzięki, nie wybieram się tam. Zbiorowisko beznadziejnych przypadków. Nic mnie nie ciągnie do tego motłochu. Że dali mi lekarstwa i ubranie? Cóż… Powiedzmy, że mogę wspomóc cię intelektualnie. Nie jestem frachtowcem!
Kto to jest? Ja już go chyba widziałem…
• • •
Sanders. Wiernie słuchający Kaktusa, zakochany w Lhaei; przybyły nad klif by odparowując wodę uzyskać sól; myśliwy, zręcznie władający procą: tego dnia zjedliśmy świeże, pieczone mięso nakrapianej antylopy.
Nie potrafiliśmy jednak znaleźć wspólnego języka. Od gwałtowniejszej kłótni uratowało nas przybycie Greena i… Miana pozostałych szybko wyparowały z pamięci - któż by pamiętał pseudonimy społecznych wyrzutków? Przynieśli nowinę: Kaktus wzywa na sąd, bo ktośtam zabił kogoś innego. A cóż mnie to obchodzi? Spodziewał się może, że nagle ci wszyscy terroryści, zabójcy i złodzieje zaczną być dla siebie miłymi i uprzejmymi sąsiadami?
Jung coś wybąkał o skromności, o tym, że niegodny… a Sanders bez niepotrzebnego zastanowienia zagonił ich do transportowania upolowanego pożywienia. Czy podążył za nimi - nie wiem, pożegnaliśmy ich bez emocji, ruszając w dalszą drogę: polana była na południu, a nas ciągnęły niezbadane tereny północy…
Jasno, coraz jaśniej… Koniec lasu?
Tak! Strefa powalonych drzew… Już niedaleko. Dam radę.
• • •
Z każdą godziną klif malał w oczach, a podłoże stawało się coraz bardziej wilgotne. Wreszcie stanęliśmy na dość szerokiej zielonej plaży, ograniczonej z prawego boku nieregularnym szpalerem drzew. Woda rzeczywiście miała słony smak, choć można było w niej wyczuć także sporą zawartość innych minerałów. Co gorsza, coraz większe kałuże na naszym zielonym dywanie nie zdradzały źródeł wody słodkiej - musieliśmy po nią zagłębiać się coraz dalej w las.
Coraz rzadziej na naszej drodze spotykaliśmy również jedzenie… Pojawiło się za to więcej wszelakiej maści robactwa i czegoś, co na cywilizowanych planetach było określane mianem płazów czy gadów - na tyle nieruchawe i oślizgłe, by spod butów uciec z mlaśnięciem dopiero w ostatniej chwili.
Nie zauważyliśmy kiedy las zrobił się rzadszy. Dopiero gdy stanęliśmy przy ostatnim drzewie, zrozumieliśmy, że dalej po prostu nie przejdziemy. Wilgotność podłoża zielonej plaży już od kilkunastu godzin zmuszała nas do marszu w cieniu drzew, narażając odsłonięte części ciała na ciągłe ataki owadów. Tych jakoś nie odstraszał nasz nietypowy wygląd i zapach - a może już przesiąkliśmy tutejszym błotem, przez które co i rusz trzeba się było przeprawiać?
Przed nami, aż po horyzont, rozpościerała się podmokła łąka, coraz szerszymi kałużami zacierając faktyczną granicę morza z lądem.
Za to po prawej…
• • •
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Mirosław Sojnowski, bez tytułu

Nie tylko technika: Czworonożne
Mirosław Sojnowski

12 V 2024

więcej »
Jacek Rosiak, 2023, Sztuka latania - Korzenie

Sztuka latania, cz. 3
Jacek Rosiak

28 IV 2024

Cykl powstał w 2018 roku. „Sztuka latania” jest następstwem cyklu „INSECTA” prezentowanego na łamach Esensji.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Kamuflaż
— Marcin Jankowski

Projekt „Hitalia”
— Andrzej Filipczak

Gwardia
— Andrzej Filipczak

Historia interaktywnej opowieści
— Jarosław Grzędowicz

Cyfrowo
— Marcin Jankowski

Przyjaciel dobrego
— Marcin Jankowski

Eva
— Andrzej Filipczak

Legenda o ukrytym skarbie
— Michał Studniarek

Tegoż twórcy

Zawód Społecznego Zaufania
— Wojciech Gołąbowski

Ja-kto
— Wojciech Gołąbowski

Nie tak miało być
— Wojciech Gołąbowski

Kwestia bezruchu
— Wojciech Gołąbowski

Czas pomagania światu
— Wojciech Gołąbowski

Rycerz bez-błędny. Polska, rok 199_.
— Wojciech Gołąbowski

Pełnia przekazu
— Wojciech Gołąbowski

Studenckie czasy
— Wojciech Gołąbowski

Ostatni lot Joshuy Smitha
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.