Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Szajkowska
‹Zdrowaś Matko›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Szajkowska
TytułZdrowaś Matko
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w Łodzi (wyborny rocznik ’81), a obecnie mieszkam w Oławie niedaleko Wrocławia. Skończyłam fizykę na Politechnice Łódzkiej. Zawodowo od lat zajmuję się tłumaczeniem z angielskiego na polski - głównie książek, ale nie tylko. Umiem i lubię czytać. Umiem też stawiać literki we właściwej kolejności, co w wolnych chwilach z upodobaniem robię. Ocenę tego, czy umiejętność układania ich w słowa i zdania przekłada się na umiejętność pisania (a może nawet Pisania), pozostawiam innym. Prywatnie mam jednego męża i jednego wrednego kota.
Gatunekfantasy

Zdrowaś Matko

« 1 2 3 4 15 »

Julia Szajkowska

Zdrowaś Matko

Spojrzała w tamtym kierunku.
Nieruchoma dotąd postać, którą wzięła omyłkowo za głaz, przygarbiona, pokryta tysiącletnim pyłem, uniosła powoli głowę i spojrzała prosto w oczy bogini. Pod krzaczastymi brwiami ziały puste oczodoły i tylko gdzieś na ich dnie świeciły bladozielone iskierki. Pobrużdżona, zniszczona twarz dawno zmarłego woja nie wyrażała żadnych uczuć.
Mokosz wytrzymała przeszywające, zimne spojrzenie, nie zatrzymała też ręki. Po chwili suche gałązki zajęły się ogniem i na ścianach jaskini ponownie zatańczyły cienie. Nie czekali długo. Nim ogień pochłonął drewno, z mroku wyłoniło się sześć podobnych siedzącemu postaci.
Nawie.
Przeklęte dusze zbójców, których okrucieństwo przeszło do legendy.
Siedzący przy ognisku powstał i dołączył do swoich braci. Ciągle mieli na sobie kolczugi, w których zginęli – Mokosz bez trudu odnalazła ślady po zadanych im za życia ciosach – nadal nosili te same tuniki i obrócone futrem na wierzch kamizele. Wszystko to, jak i oni sami, naznaczone było piętnem rozkładu. Mimo że pozbawieni ciał, zdawali się roztaczać smród zgnilizny, a nienaturalnie blada, widmowa skóra, obłażąca gdzieniegdzie płatami z trupich szkieletów sprawiała, że bogini poczuła nagłą potrzebę opuszczenia tego przeklętego miejsca.
Wytrwała jednak.
Półprzezroczyste cienie, jakby wyczuwając posmak paniki, ustawiły się w półokręgu przed nią, odcinając bogini drogę ucieczki z groty. Pozbawione wyrazu twarze, puste spojrzenia i sztywne ruchy sprawiły, że Wielka Matka zwątpiła, czy nawie mają świadomość tego, kim były za życia, i czy pamiętają o wiążącej je klątwie.
Mściborze – mimo to wywołała herszta.
Duch drgnął na dźwięk dawno zapomnianego imienia, lecz moc związana na wieczność z duszą obrządkiem postrzyżyn zmusiła zbója do posłuszeństwa.
– Nie tak mnie wołają. Siódmym jest. – Słowa spływały mu z ust opornie, głos łamał się niepewnie.
Niech i tak będzie – nie interesowały ją sprawy przeklętych. – Ukorzysz się przede mną. Wypełnicie moją wolę, potem odejdziecie na wieki.
Upiór nie odpowiedział. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało, by w ogóle zrozumiał słowa zapomnianej bogini. Po chwili jednak skinął głową, powoli, z wahaniem.
Powietrze zawibrowało od starej magii, gdy skupione myśli Wielkiej Matki pomknęły ku omszałym, przeżartym niczym stare drewno umysłom nawii. Choć zadanie, jakie im przeznaczyła, nie wymagało finezji, ociężałość przeklętych sprawiła, że Mokosz straciła przekonanie, że wybrała właściwie. Ledwie jednak upiory poznały cel misji, wstąpiła w nie energia nie współgrająca z ich wcześniejszą apatią.
Nie wiadomo skąd, jaskinię wypełniło rżenie koni – wierzchowców równie pozbawionych cielesnej powłoki, co ich jeźdźcy – a potem odgłosy uderzeń podkutych kopyt o skalne podłoże. Siedem duchów rozpłynęło się w powietrzu bez śladu, a ogień w palenisku natychmiast zaczął przygasać. Bogini nie czekała ani chwili dłużej.
Ruszyła ku wyjściu, potem zaś wąskim korytarzem ku światłu uwięzionego promienia księżycowego. Jak poprzednio, i tym razem droga na zewnątrz minęła szybciej, jakby góra chciała wypluć z siebie obcy pierwiastek.
Ledwie wynurzyła się ze szczeliny, Mokosz obrzuciła przeciągłym spojrzeniem górujący nad przełęczą krzyż. „Wszystko na Twoją chwałę, Najwyższy” pomyślała, nie kryjąc satysfakcji. Wreszcie zwróciła się do góry:
To wszystko, Wieczny. Teraz jesteś wolny. Niech imię twoje nigdy nie zostanie zapomniane.
Skały pod szczytem poczęły zasklepiać się opornie, niczym rozjątrzona rana. Mokosz w skupieniu obserwowała nienaturalnie szybki przyrost kolejnych warstw białego wapienia, aż do chwili, gdy wejście do jaskini znów zniknęło w siatce pęknięć ściany. Dokonawszy dzieła, jaźń Giewontu ponownie uległa rozproszeniu.
• • •
Gdzieś na dalekich Mazurach, w samotnej chacie przycupniętej pod ścianą lasu nad wodami Jorzca, skrzypnęły sprężyny materaca. W ciemności, na tle spokojnego oddechu śpiącego człowieka dało się słyszeć westchnienie kogoś gwałtownie wyrwanego ze snu.
Kobieta uniosła się w pościeli, zdumiona faktem, że leży we własnym łóżku. Przez chwilę szukała wzrokiem… czegoś… latarni? Wsłuchiwała się w ciszę, usiłując wyłowić z niej… dźwięki muzyki?
Nie była pewna.
Z każdą sekundą wrażenie rozmywało się, umykało. Po chwili nie miała już wątpliwości, gdzie jest, ale też nie pamiętała zupełnie, o czym śniła. Pozostał tylko strach wywołany przeraźliwie realistyczną wizją i głębokie przekonanie, że musi być gotowa.
Podniosła się powoli, żeby nie obudzić śpiącego obok mężczyzny i cicho zeszła na dół. Poruszanie się w ciemnych pomieszczeniach przychodziło jej po wszystkich tych latach nader łatwo. Światło zapaliła dopiero w kuchni. Zegar wskazywał zaledwie wpół do piątej; do świtu pozostało kilka godzin, ale kobieta nie łudziła się, że zdoła jeszcze usnąć. Nie miała ochoty przechodzić przez męczarnię prób przywołania wcześniejszych wizji. Musiała zadowolić się ulotnym wrażeniem i zdać na intuicję.
Piła drugą herbatę, gdy drewniane drzwi skrzypnęły cicho.
– Co się stało?
– Miałam sen – odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc. – Pomożesz mi?
– Jeśli tylko zdołam – obiecał.
2.
Knajpa mieściła się na parterze czwartego z lewej bloku zbudowanego z wielkiej płyty. Całe osiedle liczyło sobie dwanaście bloków, jeden pawilon handlowy i jeden budynek przedszkolno-szkolny. Pod koniec października zmrok zapadał tu niecałe dwie godziny po świcie, a „dzień” i tak przypominał bardziej wczesny wieczór. Chyba, że akurat padał śnieg – wtedy po prostu nie było widać dalej niż na pół metra niezależnie od pory dnia. Ale nawet w tak niesprzyjających warunkach ludzie dawali radę żyć, a dźwięki dochodzące z baru nazwanego przewrotnie „Słonko” dobitnie świadczyły, że nie było to nudne życie.
Dwóch obcych, rzecz niebywała w zabitej dechami dziurze, zmierzało wyraźnie w kierunku baru. Szliby znacznie szybciej, gdyby ich ruchów nie krępowały grube warstwy odzieży. Dla każdego, kto ich zobaczył, było oczywiste, że nie urodzili się w tych nieprzyjaznych stronach i nie czuli się tu dobrze. Dotarli w końcu do celu podróży – solidnych, metalowych drzwi, na których ktoś wymalował kiedyś żółtą, uśmiechniętą buźkę otoczoną promykami. Z malunku niewiele już zostało, ale nadal można było domyślić się, co przedstawiał.
Wyższy z mężczyzn nacisnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Nacisnął jeszcze raz, ciągnąc jednocześnie skrzydło z całych sił. Zaklął niewyraźnie pod nosem i przywołał gestem przyjaciela – teraz już we dwóch usiłowali ruszyć je z miejsca. W końcu ustąpiły ciągnione z jednej strony i, jak się okazało, pchane z drugiej, choć zgęstniały na mrozie smar zawiasów niczego nie ułatwiał. Razem z dwoma mężczyznami do pomieszczenia wpadł przenikliwy wicher i niesione nim okruchy lodu przemieszane ze śniegiem, ale stali bywalcy byli już przygotowani – sprawnie domknęli metalowe skrzydło, a potem, jak gdyby nigdy nic, wrócili do swoich szklanek, kufli i towarzyszy.
Przybyli stali przez chwilę na środku sporych rozmiarów sali, ciągle oszołomieni wyciem wiatru i mrozem panującym na zewnątrz. Dopiero po chwili zaczęli strzepywać z siebie śnieg, ściągnęli futrzane czapy i grube rękawice. Niższy, bardziej korpulentny, odważył się nawet rozpiąć odrobinę grubą, puchową kurtkę. Wypatrzyli wolny stolik w oddalonej części baru i natychmiast się ku niemu skierowali.
Stanowili dziwaczną parę, ale tu, na dalekiej Syberii, ludzie mieli większe zmartwienia niż nietypowi goście w małomiasteczkowej spelunie. Kelnerka, postawna, na oko pięćdziesięcioletnia kobieta z capią bródką, obrzuciwszy ich zdawkowym spojrzeniem, uznała widać, że nie odbiegają charakterem na tyle od przeciętnego klienta, by nie móc ich obsłużyć.
Czto wy chotieli? – burknęła.
– Wódki – odpowiedział rudy, nie siląc się na zmianę języka.
Aaa, polaki… – mruknęła kelnerka.
– Nie obrażaj pani – wtrącił się brunet, a potem obdarzył kobietę czarującym uśmiechem: – Spirt, duszka.
Ledwie kelnerka oddaliła się nieco, rudy natychmiast zadał pytanie, które nurtowało go od dawna:
– Wszystko pięknie, serdeńko, ale po co kazała nam się pchać w środek syberyjskiej zimy?
– Jeszcze jesień – zaprotestował bez przekonania brunet.
« 1 2 3 4 15 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

PINKK
— Julia Szajkowska

Dwa procent
— Julia Szajkowska

Niepołomni
— Julia Szajkowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.