WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Julia Szajkowska |
Tytuł | Zdrowaś Matko |
Opis | Autorka pisze o sobie: Urodziłam się w Łodzi (wyborny rocznik ’81), a obecnie mieszkam w Oławie niedaleko Wrocławia. Skończyłam fizykę na Politechnice Łódzkiej. Zawodowo od lat zajmuję się tłumaczeniem z angielskiego na polski - głównie książek, ale nie tylko. Umiem i lubię czytać. Umiem też stawiać literki we właściwej kolejności, co w wolnych chwilach z upodobaniem robię. Ocenę tego, czy umiejętność układania ich w słowa i zdania przekłada się na umiejętność pisania (a może nawet Pisania), pozostawiam innym. Prywatnie mam jednego męża i jednego wrednego kota. |
Gatunek | fantasy |
Zdrowaś MatkoJulia SzajkowskaZdrowaś MatkoMusieli przerwać, bo kelnerka pojawiła się znów przy stole, stawiając przed nimi wypełnioną w trzech czwartych butelkę bez etykiety i dwie zaskakująco czyste szklanki. Rudy wyciągnął z kieszeni kurtki kilka zmiętych banknotów, by pozbyć się czekającej na zapłatę kobiety. – Rokita, uprzedzam cię uczciwie: jak tylko się stąd wyniesiemy i przestanie mi grozić, że stopa przymarznie mi do twojej dupy, skopię ci tyłek tak, że popamiętasz – warknął, ledwie znów zostali sami. – Dałbyś spokój, nie jest tak źle. – Nie ja tu jestem ciężko zakochany, więc owszem: jest mi źle. Jest mi zimno, nogi bolą mnie od łażenia, chciałbym wreszcie wrócić do siebie, rozgrzać się trochę, pogadać… – Do nas, z łaski swojej. – Rokita natychmiast wpadł mu w słowo. – Do nas chciałbyś wrócić, napchać kałdun obiadem, który przygotuje moja kobieta i z moją kobietą chciałbyś sobie pogadać. Rudy zakrztusił się gwałtownie zawartością wychylonej właśnie szklanki. Kaszlał przez chwilę, a potem zaczął bezczelnie rechotać, nic sobie nie robiąc z marsowej miny towarzysza. – Bardzo bym chciał zobaczyć reakcję Jagi na tę „twoją kobietę”. Wiesz, w sumie to już niedługo będę miał doskonałą okazję, jak również obejrzeć sobie dokładnie wszystko, co ci potem zrobi. – Boruta… – w głosie bruneta dało się wychwycić nutkę niepewności. – To powiedz mi, czego tu szukamy. – Widzisz, w zasadzie to nie powiedziała – przyznał niechętnie Rokita. – Czy raczej wyrażała się w tej kwestii dość enigmatycznie… – Serdeńko ty moje – Boruta nachylił się nieco nad stołem – przestań mnie tu elokwencją czarować, bo nic ci z tego nie przyjdzie. Odporny jestem na ten krzywy uśmieszek. I w ogóle nie szczerz się tak, żebyś ząbków przedwcześnie nie stracił. Gadaj, co mówiła. – Niewiele. Kazała odwiedzić ten jakże uroczy lokal i czekać na osobnika, którego podobno poznamy bez chwili wahania. – Doskonale. Zatem siedzimy w jakiejś budzie na końcu świata, czekamy na nieznanego nam typa, o którym nawet nie wiemy, jak wygląda, bo twoja kobieta wysłała nas tu, nie wiadomo w jakim celu. A wiadomo chociaż z jakiej przyczyny? – Miała sen… – wymruczał niewyraźnie Rokita, czując, jak bardzo się tym zdaniem pogrąża. – No, trzymajcie mnie! – Boruta tym razem nie zdołał pohamować wybuchu złości, co na chwilę przykuło uwagę pozostałych zgromadzonych w lokalu. Ponieważ jednak nie doszło do rękoczynów – nikt nie wyciągnął noża ani nawet nie rozbił butelki – miejscowi szybko stracili zainteresowanie dwójką obcych. – Miała sen? – rudzielec nadal nie krył oburzenia. – Proroczy zapewne. – Nie kpij. Wiesz dobrze, że z jej snami należy się liczyć – bąknął niepewnie jego towarzysz. – Tak, w jakichś pięćdziesięciu procentach przypadków – prychnął Boruta. – A co jeśli to akurat to drugie pięćdziesiąt procent, serdeńko? – Nie kpi ze sny panna Jaka – zaskrzeczało cicho na wysokości ucha ciągle niezadowolonego Boruty. Obydwaj mężczyźni jak na komendę odwrócili się w kierunku, z którego doleciał ich ten niecodzienny komunikat, czyli w stronę baru, z której spodziewali się co najwyżej wizyty nadgorliwej kelnerki. Tymczasem za stolikiem, dokładnie naprzeciw wejścia, mimo że nie widzieli, by wcześniej ich mijał, stał niewielki i wyjątkowo charakterystyczny człowieczek, którego rzeczywiście nie sposób było pomylić z nikim innym. Skośne oczy osadzone głęboko w mocno pomarszczonej i ogorzałej twarzy spoglądały bystro na dwóch siedzących za stołem. Odziany był w pamiętającą przynajmniej początek minionego stulecia kurtkę z wyprawionej skóry renifera, takież spodnie oraz stosowne do nich, obszyte futrem buty, a na głowie miał najdziwniejszą czapę, jaką zdarzyło im się widzieć. Kształtu ni to stożka, ni pieroga, kosmata i nieco klapnięta na lewą stronę przyciągała spojrzenie niczym magnes. Człowieczek ściągnął ją z głowy ruchem tak szybkim, że ledwo zdążyli spostrzec, co się stało. Siwe, proste włosy sterczały na wszystkie strony wokół ledwie rysującej się łysiny. Bez najmniejszego ostrzeżenia jego mina zmieniła się z w pełni poważnej, marsowej w radosną. Obdarzył mężczyzn szczerym uśmiechem, który sprawił, że pomarszczona twarz jeszcze bardziej zaczęła przypominać zmięte prześcieradło, i szurając nogami, pociesznym truchtem okrążył stolik. Z niejakim trudem wgramolił się na krzesło, bez wahania chwycił jedną szklankę, nalał sobie do pełna i opróżnił duszkiem. Odetchnął i uśmiechnął się jeszcze szerzej, choć nie wydawało się to możliwe. – My… – zaczął niepewnie Rokita. – Nic nie mówi – dziadek uciszył go stanowczo. – Nie mówi, słucha. Ja wszystko wie, ja pomoże. Powie onej, że ziołka nie-nie. Ziołko nie pomoże. Moja pomoże. Da onej to. Wyciągnął zza pazuchy podłużny owinięty w lnianą szmatę i obwiązany niestarannie rzemieniem pakunek nie większy niż średnich rozmiarów portfel. – Nie otwiera! – prawie krzyknął, gdy zobaczył, że dłoń rudego zbliża się niebezpiecznie do zawiązanego na rzemieniu supła. – To dla onej. Niech ona otwierzy. Ale powie onej, że to już wszystko. Nigdy więcej. Nie ma długa. Potem wstał i ruszył ku wyjściu. – No, i wszystko jasne… – mruknął Boruta. – Sprawdzamy, co jest w środku? – zapytał niepewnie Rokita, przyglądając się pakunkowi, jakby ten miał zaraz wybuchnąć. – A co? Za wygodnie ci się żyje? Znasz Jagę, wścieknie się i przez najbliższy miesiąc będziemy musieli chodzić na obiady do McDonalda. Nie chce mi się jeździć aż do Suwałk po to gówno. Bierz to coś i wracajmy do domu. Na, tfu, lotnisko i tak mamy z piętnaście kilometrów marszu – westchnął nieszczęśliwy Boruta. 3. Jesienne sztormy nadeszły tego roku wcześniej niż zazwyczaj, uniemożliwiając rybakom wyjście w morze. Nie znaczyło to, oczywiście, że życie w porcie zamarło; wręcz przeciwnie, spraw do załatwienia zawsze było mnóstwo, a czasu nigdy za wiele. Wielodniowe rejsy, później oporządzanie połowu i sprzętu, wreszcie przygotowania do następnego wypłynięcia wyznaczały nietypowy i męczący rytm życia na wybrzeżu. Każdy wolał poświęcać wolne chwile na krótką wizytę w domu, przelotne spotkanie z najbliższymi czy chociaż nasiadówkę z kumplami w knajpie, dlatego dopiero gdy pogoda sama zmuszała do pozostania w porcie, rybacy niechętnie zabierali się za załatwianie zaległych spraw. Kapitan „Mewy” był pod tym, jak i pod każdym innym względem, wyjątkiem. Nawet zasnute ołowiem niebo i siekący deszcz nie były w stanie skłonić go do pojawienia się w mieście, choć przecież nie powstrzymywały przed długimi spacerami po lesie. Darek Światecki przybył do Ustki zaledwie dziesięć lat temu, kupił rozpadającą się chałupę Balcerzaków i znajdujący się w równie opłakanym stanie kuter. Już samo to wzbudziło niezdrowe zainteresowanie miejscowych, bo kto w dzisiejszych czasach brał się za ten trudny chleb? Ale Światecki nie przejmował się opiniami ludzi. Pierwszy nabytek zaledwie ogarnął, drugi wyremontował i zaczął wychodzić w morze. Nie mógł wypływać sam, choć znający go nieco bliżej twierdzili, że najchętniej tak właśnie by czynił, zwerbował więc kilku równie dzikich rozbitków życiowych i na przekór losowi oraz niechęci sąsiadów rozwinął całkiem dobrze prosperujący interes. Pływający pod nim ludzie, o dziwo, wykorzystali daną im szansę i powoli wyszli z życiowego dołka, czego ich kapitan odmawiał z uporem. Światecki zachowywał się tak, jakby marzył tylko o tym, by sczeznąć w rozpadającym się domu lub zalec na dnie Bałtyku, najlepiej z całą „Mewą”. Paradoksalnie jednak o podkomendnych dbał bardziej niż kwoka o swoje pisklęta, przez co służba na jego kutrze szybko stała się obiektem westchnień większości rybaków w Ustce. Wielu starało się zaskarbić sobie sympatię mało szablonowego szypra, ale nikt nie odniósł sukcesu – Światecki, na ile mógł, unikał kontaktów z ludźmi. Miasto odwiedzał tylko wtedy, gdy bezwarunkowo musiał, a w domu nie przyjmował nikogo. Wyjątek stanowili członkowie załogi, ale lata pracy z tym mrukliwym człowiekiem nauczyły ich, by nie naruszać jego prywatności w sprawach innych niż służbowe. Wszystko to sprawiło, że Bogdan Nowak, bosman na „Mewie”, brnął teraz po kostki w błocie rozmiękłą leśną drogą do położonego trzy kilometry za miastem gospodarstwa. Bluźnił przy tym srodze na marznącą mżawkę i porywisty wicher, który sprawiał, że drobne krople wciskały się we wszystkie zakamarki ubrania. Z całego serca żałował, że nie założył roboczego sztormiaka, mimo że chodzenie w gumowym kubraku było co najmniej niewygodne. |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak