Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Pasażer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułPasażer
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 72. Urodziłem się i mieszkam w Krakowie. Publikowałem opowiadania w Nowej Fantastyce („Frankfurt” 2004, „Florencja” 2006), Esensji („Sztuczne palce” 2005, „Czarny punkt” 2006), Creatio Fantastica („Wizyta” 2006). W antologii „Polowanie na lwa” („Dom Marty” 2006).
Jedno z moich ostatnich opowiadań (które rozpoczynają cykl) Maciej Parowski obiecał umieścić w najbliższym czasie na łamach NF. A co z tego wyniknie, czas pokaże…
Jednocześnie powstaje rozrywkowa powieść (skrzyżowanie Verne’a i kryptozoologii) dziejąca się w dziewiętnastowiecznym Krakowie i okolicach.
Gatunekhistoryczna, realizm magiczny

Pasażer

« 1 2 3 4 5 6 8 »
No cóż. Przeprowadziłem się do skromniejszego apartamentu, sprzedałem kilka obrazów oraz kosztownych mebli, dawałem więcej lekcji, rzadziej odwiedzałem eleganckie domy publiczne, częściej zaś pospolite burdele.
Jak już wspomniałem, śmierć zastała mnie w Wenecji. Przyjechałem tam na zaproszenie pewnego zdziwaczałego irlandzkiego arystokraty, który pragnął, abym napisał operę do jego libretta (coś o mieszkańcach we wnętrzu ziemi). W trakcie podróży nabawiłem się zapalenia płuc i umarłem podczas pierwszej nocy po przyjeździe do miasta. Pogoda była wtedy wyjątkowo paskudna.
Nie pozostawiłem po sobie żadnego prawowitego potomka, cały mój majątek odziedziczył bratanek.
Tak więc nie żyję.
Tyle że zamiast przenieść się w zaświaty, zamknąć oczy na wieki czy też po prostu gryźć ziemię, siedzę w tym dyliżansie i muszę patrzeć prosto w twarz aptekarzowej.

6
– Jest coś specjalnego w słowiańskich melodiach – mówi fabrykant zabawek, patrząc na siedzącego naprzeciwko młodzieńca, który bazgrze ołówkiem w notesie. – Coś, co błogo przemawia do duszy. Nie wiem, czy państwo znają Polenlieder Kuffnera? „Auf, Polen, auf, zum Kampf herbei, das Vaterland zu retten!1)”- zaczyna nucić i bębnić palcami na opiętym oliwkowym materiałem kolanie. – Zna pan to może?
– Niestety, nie słyszałem – odpowiada kawaler.
– Wydane w firmie Schotta. Proszę pytać w Paryżu. Przepyszna muzyka.
– Będę szukał.
– O ile oczywiście nie wykupili, bo miało szalone powodzenie.
– Lepsze to niż piosneczki francuskie – wtrąca się aptekarz, zwracając się do kawalera. On również pragnie zatrzeć przykre wrażenie, które wywołały nad potokiem słowa aptekarzowej. – Osobiście najbardziej lubię muzykę gitarową, taką bardziej we włoskim guście. Wie pan, że Paganini pisze łatwiejsze rzeczy na gitarę niż na skrzypce? Słyszał pan o tym? Przepyszne miniatury. Ale pan jest, zdaje się, fortepianista?
– Tak – odpowiada młody Polak. – Dawałem koncerty w Wiedniu.
Aptekarzowa podnosi wzrok znad „Elegante Welt für Damen” i grzecznie pyta:
– Znaczy to, że ma pan już ustaloną reputację?
– Wszystkie miejsca na sali były napełnione, a recenzje po dziennikach nader pochlebne – odpowiada muzyk. – Ja sam już nie tak bardzo byłem kontent – drapie się w wydatny nos. – Wolę koncertować w szczuplejszym gronie.
– Czemuż to?
– Z wielu powodów. Raz, że zbyt wielka ilość słuchaczów mnie żenuje, zwłaszcza gdy odgrywam własne kompozycje. Po drugie, duże sale wymagają innego rodzaju dźwięku.
Aptekarzowa kiwa w milczeniu głową, jakby wszystko to rozumiało się samo przez się, po czym powraca do lektury. Suknie z tiulem i gazą, jak się okazuje, nie tyle już są modne co w roku przeszłym, podobnie jak błękit.
Najmodniejszy w Paryżu jest teraz perłowoszary, no i niespodzianka: woda lawendowa wraca w użycie!
Fabrykant pochyla się nagle ku młodzieńcowi.
– A niech mi pan powie taką rzecz: ile to trzeba się uczyć, żeby dobrze grać? Zapewne kilka lat, prawda? Chodzi mi o jakieś takie łatwiejsze utwory, menuety albo walce.
– Zależy od zdolności.
– Bo widzi pan, kupiłem córce orzechowy fortepianik…
– Aha.
– Nie nowy, ale wygląda jak prosto z fabryki. Żadnych zadrapań ani nawet zarysowań, widocznie nie był w ogóle używany. Dziewczyna ma już siedemnaście lat. Niektórzy mówią, że jest już za stara na naukę. Mimo to szukam nauczyciela…
Milknie, ponieważ dyliżans zjeżdża właśnie z pochyłości, kolebiąc się na prawo i lewo. Wstrząsy sprawiają, że w ramach drzwiczek dzwonią obluzowane szyby. Obręcz koła zgrzyta o wilgotny kamień.
Mój pupil chowa notes do kieszeni i odwraca bladą twarz ku oknu, za którym widać polanę, a na jej skraju jakieś zwierzę, najpewniej sarnę. W tych warunkach nie można myśleć o komponowaniu. Trzeba zaczekać na chwilę samotności. Przydałby się fortepian, żeby raz jeszcze sprawdzić, jak brzmi ten wstęp. Czy rzeczywiście oddaje niuanse mowy ludzkiej, czy jest po prostu dziwaczny?
– O dobrego nauczyciela szalenie trudno – podejmuje aptekarz, kiedy przestaje wreszcie tak chybotać. – Źle teraz uczą.
– Ma pan całkowitą słuszność – przytakuje fabrykant.
– Był jeden dobry muzyk, starszy już człowiek, nazwiska nie pamiętam, który udzielał lekcji gry na skrzypcach. Miał swego czasu dużą wziętość.
– Na wiolonczeli, mój drogi – poprawia go żona, nawet nie podnosząc wzroku znad czasopisma. Kapelusik na jej głowie przesunął się nieco, chociaż przytrzymują go związane pod brodą szale.
– Przejechał go omnibus. – Aptekarz robi pauzę dla lepszego efektu. – Koła zaczepiły o podudzie i przejechały po nim. Równiutko.
Koła pojazdu toczą się gładko i szparko, miażdżąc wilgotną roślinną papkę na drodze, a pasażerowie przerywają rozmowę, sięgają do swoich tobołków i wydobywają z nich prowianty. Za godzinę i tak musimy zatrzymać się w jakiejś wsi, gdzie będzie można zjeść prawdziwy posiłek, wszelako do tego czasu trzeba jakoś oszukać pierwszy poranny głód.
Fabrykant zabawek wyjmuje z tłumoka pomarszczone jabłko i bardzo starannie wyciera je chusteczką, rozmyślając jednak o sprężystym mięsie i gorzkim piwie w ciężkim kuflu. Aptekarzowa rozkłada na podołku serwetkę, a na niej wiklinowy koszyczek, w którym oprócz wczorajszej bułki znajduje się jeszcze tylko suchy plasterek sera i kawałek kiełbasy w zatłuszczonym papierze. Jej mąż, ze spojrzeniem utkwionym w oknie, już żuje żytni chleb, zastanawiając się, czy w najbliższej karczmie będą mieli düsseldorfską musztardę (zaostrza apetyt i zroszone nią potrawy czyni pożywniejszymi!), a także jakieś porządne wino, najlepiej reńskie, które pozwoli mu pozbyć się przykrego posmaku, jaki od momentu przebudzenia ma w ustach.
Młody kawaler nic nie je. Wciąż dokucza mu bolący ząb. Pocierając palcami powieki, usiłuje przypomnieć sobie, gdzie znajduje się jeszcze jedna świeża para skarpet – w kuferku pod siedzeniem czy w skórzanej walizie na dachu? A może w kufrze? Robi w myślach przegląd zawartości kufra: spodni sukiennych par trzy, jedna kamizelka atłasowa, pięć koszul płóciennych, cztery pary śnieżnobiałej bielizny batystowej, dwa jedwabne krawaty, stary kapelusz (do wyrzucenia), szlafrok (lekko przetarty na łokciach), dwa fraki, filcowe pantofle, surdut letni, płaszcz, parasol, cztery pary rękawiczek, szal na szyję, ręczniki…
O dach dyliżansu zaczynają uderzać krople deszczu.

7
Zaświaty okazały się dla mnie krainą lodu i ciemności.
Przynajmniej na samym początku miałem o tym takie właśnie pojęcie. Dopiero co unosiłem się tuż pod sufitem weneckiej sypialni, beznamiętnie obserwując pochylonego nad mym martwym ciałem otyłego lekarza, by nagle stwierdzić, że znajduję się już zupełnie gdzie indziej. Gdzieś w obcym mieście.
Quis hic locus, quae regio, quae mundi plaga? 2)
Nie była to Wenecja ani tym bardziej Neapol, lecz miasto podobne do tych, które za życia jeszcze mijałem podczas podróży do Rosji – na wpół prowincjonalne, melancholijne, brzydkie, o ulicach i placach zasypanych śniegiem i niemal całkowicie wyludnionych po zapadnięciu zmroku. A ciemnych wtedy jak tabaka w rogu.
Pamiętam, że stałem na zbiegu dwóch takich właśnie ulic, tuż obok zadaszonej studni, w miejscu, gdzie tworzyła się już spora zaspa. Śnieg dookoła mnie gęstniał, latarnie na słupach odrobinę tylko rozpraszały ciemności, oświetlając fragmenty kamienic o ponurych fasadach. Nie, to nie była z pewnością moja bella Italia.
Łatwo pojąć, jak bardzo czułem się zdezorientowany. To musi być majaczenie chorego umysłu, pomyślałem. Miałem na sobie swój najlepszy letni surdut, płócienne pludry i zupełnie niestosowne o tej porze roku trzewiki, a mimo to mróz mi nie dokuczał. Moje wszystkie zmysły zdawały się odbierać wrażenia jakby we śnie. Czułem zapachy, widziałem wirujący śnieg, słyszałem skrzypienie drzew na mrozie, odczuwałem nawet lekki dotyk śnieżnych płatków na twarzy. Ale nie byłem już organizmem z krwi i kości. Ciało zachowało swój kształt, wszelako zdawało się być zbudowane z jakiejś odmiennej substancji. Byłem duchem.
A więc jednak.
Jestem duchem, pomyślałem. Umarłem, więc naturalnie muszę być duchem.
« 1 2 3 4 5 6 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Riffy
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.