Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Rusnak
‹Business is business›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Rusnak
TytułBusiness is business
OpisAutor pisze o sobie:
Wrocławianin, rocznik 1984. Z wykształcenia anglista, z zamiłowania pisarz. Fan Neila Gaimana, ostrego rocka i czeskiego piwa. Publikował w Creatio Fantastica, Carpe Noctem oraz na unreal-fantasy.pl. Zdobywca I miejsca w konkursie „Horyzonty Wyobraźni 2009”. Więcej na: www.rusnak.unreal-fantasy.pl.
Gatuneksensacja

Business is business

« 1 2 3 4 6 »

Marcin Rusnak

Business is business

– Najwyższy czas.
Zapłacili Karskiemu, ten zaś po paru chwilach przyniósł z zaplecza tekturowe pudełko owinięte sznurkiem i wręczył je Sulimowskiemu.
Wyszli na zewnątrz i wsiedli do forda. Wykręcili na placyku i pomknęli przez noc wąskimi dróżkami ukraińskiego pogranicza.
Po blisko pół godzinie wtoczyli się na polankę w gęstym brzozowym lesie. Na jej środku stała niepozorna drewniana chatka – najwyraźniej pozostałość po ostatnim wyrębie. Zatrzymali się przed nią.
Sulimowski wysiadł i otworzył bagażnik. Szybko zdjął marynarkę i dżinsy, zastępując je jednolitym ubraniem w kolorze khaki. Na nogi wdział wysokie buty, pod pachą umocował pustą kaburę. Brodacz wysiadł z wozu, zapalił papierosa i w milczeniu obserwował, jak Andrzej otwiera pudełko od Mariny. Sulimowski wyjął dwie plastykowe tulejki z Valium i włożył je do lewej kieszeni na piersi, później sięgnął po pojemniczek mieszczący kilka jednorazowych ministrzykawek z prialtem i umieścił je w kieszeni po prawej. Dwie porcje benzedryny w podobnych strzykawkach włożył do kieszeni po zewnętrznej stronie prawego uda. Na końcu jeden magazynek naboi wcisnął do kieszeni spodni, drugim zaś naładował wyciągnięty ze schowka pistolet CZ 75.
– Masz – odezwał się Brodacz, podając mu plastykowy słoiczek wypełniony jednobarwnymi tabletkami.
– Co to jest?
– Na uspokojenie. Dla niego – wskazał kciukiem za plecy, na chatkę. – Trzeba mu podawać porcję po trzy tabletki co jakieś dwie godziny.
– Jest aż tak źle?
– Powiedzmy, że odrobina ostrożności nie zawadzi. Którędy planujesz iść? – zapytał Brodacz, podając Sulimowskiemu leki.
– Jeśli dobrze się orientuję, jesteśmy gdzieś pomiędzy Hlynyci, a Mor’janci. Zgadza się? – Igor skinął głową. – W takim razie najsensowniej będzie obejść Hlynyci od południa i przejść gdzieś w jednej trzeciej długości między Korczową a Medyką. Możesz przekazać Rumunowi, żeby czekał o świcie pod Zagroblem. Będzie wiedział gdzie.
– Brzmi rozsądnie – mruknął Brodacz, po czym wyrzucił wypaloną fajkę i przydeptał ją butem. – Chodźmy zobaczyć, co u naszego potworka.
Budyneczek pozbawiony był okien, a za jedyne wejście służyły drewniane drzwi osadzone w ciężkich żelaznych zawiasach. Zamknięte były na kłódkę pokrytą cienką warstwą rdzy. Andrzej wytężał słuch, ale mógłby przysiąc, że ze środka nie dobiegał żaden dźwięk.
– Powinno być tak cicho?
– Dałem mu sporą dawkę leków nim pojechałem się z tobą spotkać. Może jeszcze być skołowany – wyszeptał Brodacz.
Z kieszeni wyciągnął klucz, umieścił go w kłódce, przekręcił. Metal zazgrzytał, pisk zawiasów rozdarł powietrze i droga do środka stanęła otworem.
Z pomieszczenia wionęło wilgocią i grzybem. Rolę podłogi pełniły na wpół przegniłe deski rzucone na gołą ziemię. Blade światło księżyca wpadało do środka przez liczne szpary. W kącie leżał jakiś kształt; dochodził stamtąd dziwny, nieprzyjemny zapach i ciche posapywanie.
– Chyba śpi – oznajmił Brodacz. – Chcesz go sobie obejrzeć?
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Andrzej zajął miejsce Igora na progu chatki i sięgnął po przyczepioną do paska latarkę. Włączył ją, po czym skierował światło na zwiniętą w kącie masę.
W pierwszej kolejności dostrzegł olbrzymie nogi o grubych łydkach i baryłkowatych udach, obleczone w brudne dżinsy i gigantyczne, rozpadające się adidasy. Później zauważył szeroki tors i masywne ramiona odziane w wytartą bluzę. Dłonie mutanta przypominały kraby – śródręcza były wielkie, zaokrąglone, a palce krótkie, niekształtne i powyginane, do tego pulchne u nasady i wąskie przy końcach. W końcu promień latarki zawędrował na twarz mutanta i Sulimowski syknął na jej widok. Olbrzym nie spał. Wpatrywał się prosto w źródło światła małymi oczkami, ledwie widocznymi spod wezbranej na czole masy guzów i torbieli. Całą jego głowę pokrywały bąble różnej wielkości i barwy, czyraki i brodawki poprzetykane kępkami rzadkich włosów. Dolna warga po lewej stronie ust mutanta była przecięta przez bruzdę sięgającą do połowy podbródka i nieustannie spływała tamtędy strużka brunatnej śliny.
– Nieźle paskudny, co? – zapytał Brodacz.
– Wielki bydlak – zgodził się Andrzej. – Musi mieć ze dwa i pół metra. Dokąd go zabiorą?
– Mnie pytasz? Pewnie klasycznie, do Włoch… może do Francji lub do Hiszpanii. Na nielegalne walki albo do pracy przy reaktorze. Co nas to zresztą obchodzi? To i tak lepsze niż to, co go czeka tutaj. Prędzej czy później capnie go KAZEC albo miejscowi. Metoda inna, ale efekt taki sam – czapa. Streszczaj się, czasu ubywa.
– Rozumie, co się do niego mówi?
– Proste rozkazy. Samochodu ci nie umyje, ale jak każesz mu zamknąć jadaczkę to pewnie posłucha – Brodacz wziął od Sulimowskiego trzy tabletki i podszedł do mutanta. – Otwórz pysk – rozkazał. Olbrzym zawahał się przez chwilę, po czym otworzył usta. Mężczyzna podał mu środek uspokajający i cofnął się ze wstrętem. Mutant głośno przełknął.
– Ja znikam – oznajmił Brodacz. – Wóz zostawię u Karskiego, jak zwykle.
– Mhm – odparł Sulimowski. Nie mógł oderwać wzroku od olbrzyma. Widział wielu mu podobnych, ale nigdy takich rozmiarów i tak dalece zniekształconych.
– Powodzenia, Andy. Pozdrów ode mnie Rumuna.
Moment później szczęknęły drzwiczki samochodu, zawarczał silnik i wóz zniknął między drzewami.
– Zostaliśmy sami – oznajmił Andrzej. Spojrzał na zegarek i gestem kazał mutantowi się podnieść. – Wstawaj. Spadamy stąd.
Musiał kilkakrotnie powtórzyć ruch dłonią, zanim olbrzym oparł masywne knykcie o podłogę i podniósł się. Garbił się, żeby nie uderzyć głową o sufit, do którego Andrzej ledwie by doskoczył.
– Chodź – rozkazał mężczyzna i wyszedł z chaty. Mutant stał dalej w kącie pomieszczenia i spoglądał w stronę Sulimowskiego. Spojrzenie miał bezmyślne, obojętne, na swój sposób puste. Po kolejnym naglącym geście zrobił parę kroków w stronę wyjścia. Poruszał się jak góra obdarzona nogami – ciężko i ze świętym przekonaniem, że upływ czasu jest czymś, co go nie dotyczy. Andrzej splunął pod nogi i przeklął siarczyście.
Stanął za mutantem i popchnął go lekko przed siebie. Olbrzym popatrzył na niego bezmyślnym wzrokiem, po czym postąpił o krok do przodu. Kolejne popchnięcie i przeszedł jeszcze kawałek dalej. Po trzecim klepnięciu w plecy pierdnął głośno i przeszedł kilkanaście metrów. Andrzej ruszył za nim, zatykając nos. Mutant cuchnął zaschniętymi odchodami, krwią, potem, wymiotami i Bóg jeden wie, czym jeszcze.
Po kilkunastu minutach zaczęło działać przyzwyczajenie i mutant wznawiał marsz, słysząc za sobą kroki Sulimowskiego. Udało im się dzięki temu nieco przyspieszyć i Andrzej ocenił, że pokonują około dwóch i pół do trzech kilometrów na godzinę. Dokonał szybko paru kalkulacji i wyciągnął komórkę z zapinanej kieszonki w spodniach. Wybrał numer Rumuna i czekał, aż mężczyzna odbierze.
– Halo?
– Cześć, Rumun. Tu Andy.
– Witaj – głos mężczyzny był zrównoważony i łagodny. Jak zawsze. – Rozmawiałem już z Brodaczem. Wszystko w porządku?
– Zmiana planów. Odbiór przesyłki w Budzyniu.
– Budzyń zamiast Zagrobla. Zrozumiałem.
Rozłączyli się równocześnie. Sulimowski dogonił mutanta, by na najbliższym rozwidleniu leśnych ścieżek skierować go bardziej na północ. Okłamał Brodacza co do planowanej trasy, ale nie miał wyrzutów sumienia. Nie chodziło o to, że nie ufał Igorowi. W kwestii własnego bezpieczeństwa Andrzej był pozbawiony uprzedzeń i zwyczajnie nie ufał nikomu.
Szli przez ponad godzinę, gdy zbliżyli się do skąpo obrośniętego nasypu. Mutant przez ostatnie kilka minut marszu oddychał szybko i płytko, więc Sulimowski postanowił dać mu odpocząć. Pozwolił mu usiąść pod niewysoką brzozą, podczas gdy sam wspiął się na szczyt pagórka. Tak jak się spodziewał, znalazł betonową kopułkę i żelazne osłony, które kiedyś zapewne skrywały dalekosiężne granatniki albo miotacze ognia. Przeszedł na drugą stronę wzniesienia i u jego podnóża dostrzegł masywne żelazne wrota. Wszystko się zgadzało. Stał na bunkrze.
Jakieś dwieście metrów na północ rozbłysło światło latarki. Znikło natychmiast i Sulimowski przez chwilę spoglądał w tamtym kierunku, czekając aż błysk się powtórzy. Odliczył po cichu do piętnastu i światełko pojawiło się raz jeszcze. Nie czekał dłużej, tylko zerwał się z miejsca i pogonił w kierunku zostawionego samopas mutanta. Z takiej sygnalizacji świetlnej korzystali funkcjonariusze MSF-u i KAZEC-u. Byli blisko. Niebezpiecznie blisko.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

14 IX 2010   09:28:42

Fajny teskt!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Historie rozmaite
— Beatrycze Nowicka

Trzy oblicza pisarza
— Marcin Mroziuk

Dokąd zmierzasz, Filipie?
— Magdalena Kubasiewicz

Nokturn na dwa głosy
— Marcin Rusnak

Zbrodnia doskonała
— Marcin Rusnak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.