Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Rusnak
‹Business is business›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Rusnak
TytułBusiness is business
OpisAutor pisze o sobie:
Wrocławianin, rocznik 1984. Z wykształcenia anglista, z zamiłowania pisarz. Fan Neila Gaimana, ostrego rocka i czeskiego piwa. Publikował w Creatio Fantastica, Carpe Noctem oraz na unreal-fantasy.pl. Zdobywca I miejsca w konkursie „Horyzonty Wyobraźni 2009”. Więcej na: www.rusnak.unreal-fantasy.pl.
Gatuneksensacja

Business is business

« 1 2 3 4 5 6 »

Marcin Rusnak

Business is business

Andrzej zsunął się z ostatniego kawałka zbocza i przypadł do miejsca, gdzie zostawił olbrzyma. Jednak pod brzozą nikogo nie było. Sulimowski poczuł, że robi mu się duszno. Powiódł wzrokiem wokół, świadomy, że mutant nie mógł odejść daleko. Po krótkim wahaniu włączył na moment latarkę. Natychmiast znalazł to, czego szukał. Olbrzymie ślady wiodły na północ, wzdłuż nasypu. W kierunku zbliżających się świateł i niebezpieczeństwa.
Sulimowski ruszył przed siebie. Zaczął szybkim krokiem, później przeszedł w trucht. Spoglądał raz w jedną, raz w drugą stronę, poszukując wzrokiem olbrzymiej sylwetki. Czuł, jak zdenerwowanie bliskie panice objawia się występującym na czoło potem. Był coraz bliżej nadchodzących służbistów, a mutant najwyraźniej rozpłynął się w powietrzu.
Andrzej miał ochotę zapalić latarkę i upewnić się, czy wciąż idzie po śladach olbrzyma, ale nie zrobił tego. Las w tym miejscu był zbyt rzadki, żeby podejmować takie ryzyko. Zaraz jednak odetchnął z ulgą. Gdzie zawiódł go wzrok, tam pomógł węch. Gdyby nie smród, Sulimowski przegapiłby mutanta, który kucał przy krzewie jeżyn i napychał usta niedojrzałymi owocami.
O kilkadziesiąt kroków dalej na północ rozbłysło światło latarki. Zaraz obok mignęło drugie.
Przypadł do mutanta i wyszeptał mu do ucha:
– Przestań. Zamknij gębę i siedź cicho.
Olbrzym zdawał się nie rozumieć. Sięgnął po kolejną porcję jeżyn i, dopiero gdy Sulimowski chwycił go za dłoń i wbił kciuk w jego śródręcze, pisnął i spojrzał na niego ze złością.
Ostrożnie, pomyślał Andrzej. W każdej chwili może zaatakować. Nawet jeśli on mnie nie zabije, to cholerni MSF-owcy są blisko i na pewno nas znajdą.
Puścił dłoń mutanta i kazał mu się podnieść. Olbrzym popatrzył tęsknym wzrokiem na krzak jeżyn, a potem na Sulimowskiego i raz jeszcze na jeżyny. Wahał się, a cenne sekundy mijały. Andrzej stanął za nim i klepnął w plecy. Mutant podniósł się i mężczyzna zamarł, gdy coś zachrzęściło w stawach olbrzyma. Wydawało mu się, że odgłos poniósł się na całe mile wokół. Kolejne pchnięcie i mutant posłusznie ruszył we wskazanym kierunku. Posłusznie, ale wolno. Za wolno. Szybciej na miłość boską!, ryknął w duchu Sulimowski.
Spojrzał przez ramię dokładnie w chwili, gdy między drzewami błysnęła latarka. Trzydzieści kroków, może czterdzieści. Sulimowski zagryzł wargi i pchnął mutanta z całej siły. Ten przeszedł do szybkiego chodu i niemal natychmiast zaczął posapywać. Andrzej nie dbał o uciszanie olbrzyma; poganiał go co rusz i klepał po plecach zmuszając do większego wysiłku. Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie – napad szału mutanta skończyłby się z całą pewnością w sposób opłakany. Nie miał jednak wyboru. Pospieszał więc olbrzyma, licząc na to, że serce i płuca w tym zdeformowanym ciele wytrzymają wysiłek.
Dotarli do brzózki, gdzie wcześniej się rozdzielili i Sulimowski pozwolił sobie na szybkie spojrzenie za plecy. Było gorzej niż sądził. Nie musiał czekać na kolejne mignięcie latarki – pomiędzy drzewa wpadało światło księżyca i teraz Andrzej dostrzegł jego odbłysk na lufie pistoletu maszynowego. Dwadzieścia pięć kroków.
Skierował mutanta w górę nasypu, dziękując opatrzności za słaby wiatr szeleszczący w koronach dębów. Istniała szansa, że zbliżający się ludzie ich nie usłyszą.
Wspinali się szybko, a mutant z posapywania przeszedł w coraz głośniejsze charczenie. Sulimowski mógłby przysiąc, że za plecami słyszał głosy zbliżających się służbistów. Wyłapał pojedyncze ukraińskie słowa. KAZEC, pomyślał.
Gdy znaleźli się na szczycie nasypu, nie zatrzymali się nawet na moment, tylko popędzili prosto na drugą stronę, ku żelaznym wrotom bunkra. Zanim Sulimowski zdążył zareagować, mutant przebiegł po jednej z żelaznych płytek i głuche stuknięcie rozbrzmiało wokół jak gong. Za ich plecami, u stóp wzniesienia rozległy się głosy, zbocze przecięły światła latarek. Ktoś coś krzyknął, ale Andrzej nie dbał o to. Nie było czasu na myślenie. Trzeba było działać.
Ze zbocza po stronie wejścia do bunkra na wpół się zsunęli, na wpół zlecieli. Sulimowski skoczył do uchylonych wrót i szarpnął. Ciężkie drzwi nie poruszyły się nawet o włos, a szpara miała jedynie kilkanaście centymetrów. Mężczyzna obejrzał się na mutanta i z przerażeniem stwierdził, że za plecami olbrzyma migają kolejne latarki. W uszach pulsowało mu bicie własnego serca i basowy stukot krwi trafiającej do mózgu.
W tym momencie zdarzyło się coś, w co Sulimowski nigdy by nie uwierzył. Mutant podszedł do niego, chwycił potężnymi dłońmi za żelazne wrota i szarpnął. Rozległ się zgrzyt przeżartego przez rdzę metalu, coś trzasnęło złowrogo i szczelina powiększyła się do jakichś czterdziestu centymetrów. Andrzej nie czekał ani chwili dłużej. Chwycił mutanta za ramię i pociągnął go za sobą, a ten – cud za cudem, pomyślał Sulimowski, cud za pieprzonym cudem – posłusznie ruszył jego śladem. Nie do bunkra, lecz pod najbliższe drzewa.
Nie minęło dwadzieścia sekund, jak przed wejściem pojawiło się pięć sylwetek w zielono-szarych mundurach KAZEC-u. Mężczyźni ściskali w dłoniach pistolety maszynowe, wodzili wokół światłem latarek. Po krótkim wahaniu trzech z nich przekroczyło próg i znikło w bunkrze. Pozostała dwójka czekała.
Zaledwie dwadzieścia kroków dalej, w dziurze po wyrwanym z korzeniami dębie, Sulimowski siedział okrakiem na olbrzymie i przyciskał mu lufę pistoletu do zniekształconej czaszki. Wpijał metal mocno w pokryty bąblami łeb i wiedział, że sprawia mutantowi ból, ale tylko w ten sposób był w stanie powstrzymać olbrzyma od charczenia i sapania. Czuł, jak unosi się na potężnym torsie przy każdym wdechu mutanta i po raz kolejny błagał w duchu, żeby leki od Brodacza naprawdę okazały się skuteczne.
Odczekał, aż olbrzym się uspokoi i ureguluje oddech. Później wyciągnął słoiczek od Igora i wetknął całą garść tabletek do ust mutanta. Gdy tamten przełknął, Sulimowski powoli odsunął pistolet od jego skroni. Poklepał go po plecach i powiedział do ucha parę słów, jakby zwracał się do zwierzęcia – bazując na intonacji przekazu bardziej niż na jego faktycznym sensie. W ślimaczym tempie zsunął się z olbrzyma, gotowy w każdej chwili odpowiedzieć na ewentualny atak. Posłał kontrolne spojrzenie w kierunku mundurowych stojących przed wejściem do bunkra i, szarpnąwszy mutanta za ramię, zaczął się bezgłośnie czołgać w przeciwną stronę.
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Wstali dopiero, gdy znaleźli się dobre kilkadziesiąt metrów dalej – od bunkra dzielił ich już spory szmat lasu ograniczającego widoczność i tłumiącego dźwięki. Wtedy też Sulimowski poczuł intensywniejszy niż wcześniej smród odchodów. Najwyraźniej olbrzym przestraszył się bardziej, niż jego bezmyślna twarz była w stanie wyrazić.
Zatrzymali się pół godziny później, trafiwszy nad biegnący przez las strumień. Sulimowski obmył sobie w nim twarz i przepłukał usta. Woda była chłodna i czysta.
Po dłuższej namowie udało mu się zmusić mutanta do krótkiej kąpieli. Później zerknął na brudne ubranie i zamarł. Podszedł bliżej kupki rzuconych niedbale ciuchów, dopiero teraz, w świetle latarki, dostrzegając jeden szczegół – wszystkie były wywrócone na lewą stronę. Popatrzył na buty mutanta, całe oblepione ziemią i trawą, po czym przyjrzał się uważnie jego bluzie. Przezwyciężając obrzydzenie przewrócił ją na właściwą stronę i jęknął cicho.
Bluza była cała w zakrzepłej krwi. Podobnie spodnie i buty. Wyglądało to tak, jakby ktoś oblał olbrzyma krwią, po czym kazał mu wywrócić ubranie na lewą stronę i założyć z powrotem, tak żeby nic nie było widać.
Tyle krwi, mruknął w duchu Sulimowski. Skąd? Bał się, że zna odpowiedź. Wszystko zaczynało do siebie pasować. Wysokie wynagrodzenie, pilne zlecenie, duże ryzyko. Przypomniał sobie wiadomości, które słyszał w samochodzie.
– Ty… – zwrócił się do mutanta wciąż stojącego po kolana w lodowatej wodzie. – To byłeś ty w Kalynivce? Ty zabiłeś tych wszystkich ludzi?
Mutant zdawał się nie rozumieć; drżał tylko i stał nieruchomo, wpatrując się w światło latarki. W końcu jednak kiwnął głową i Andrzej poczuł, jak uginają się pod nim kolana.
Przez chwilę był gotów zostawić olbrzyma, a samemu wrócić do “Pod Lasem” i objechać Brodacza z góry na dół za wpuszczenie w kanał. Instynkt przemawiał za zostawieniem mutanta i ratowaniem własnego tyłka.
Pozostawała jednak kwestia dumy, reputacji i pewności siebie. Sulimowski nie miał zamiaru się oszukiwać. Był starzejącym się przemytnikiem, który codziennie musiał sobie udowadniać, że zasługuje na łóżko, w którym śpi i tlen, który zużywa. Gdyby teraz się poddał, mógłby równie dobrze od razu palnąć sobie w łeb. Nie chciał zawieść. I nie zamierzał.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

14 IX 2010   09:28:42

Fajny teskt!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Historie rozmaite
— Beatrycze Nowicka

Trzy oblicza pisarza
— Marcin Mroziuk

Dokąd zmierzasz, Filipie?
— Magdalena Kubasiewicz

Nokturn na dwa głosy
— Marcin Rusnak

Zbrodnia doskonała
— Marcin Rusnak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.