Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Rusnak
‹Business is business›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Rusnak
TytułBusiness is business
OpisAutor pisze o sobie:
Wrocławianin, rocznik 1984. Z wykształcenia anglista, z zamiłowania pisarz. Fan Neila Gaimana, ostrego rocka i czeskiego piwa. Publikował w Creatio Fantastica, Carpe Noctem oraz na unreal-fantasy.pl. Zdobywca I miejsca w konkursie „Horyzonty Wyobraźni 2009”. Więcej na: www.rusnak.unreal-fantasy.pl.
Gatuneksensacja

Business is business

« 1 2 3 4 5 6 »

Marcin Rusnak

Business is business

Kilkanaście minut później pobieżnie przeprane ubranie mutanta lepiło się do groteskowego cielska, a z rękawów i nogawek obficie kapała woda. Olbrzym drżał z zimna, ale noc była ciepła i Sulimowski wiedział, że w ruchu mutant szybko się rozgrzeje. Zerknął na zegarek i podjął przerwany marsz. Mutantowi wyraźnie doskwierał chłód, bo szybko zrozumiał, czego się od niego oczekuje i posłusznie podążył śladem mężczyzny.
Przez kolejny kwadrans nie natrafili na najmniejszy nawet ślad mundurowych z KAZEC-u czy ich europejskich kolegów z MSF-u. Las zaczął się przerzedzać i w końcu przeszedł w wysokie chaszcze przetykane gdzieniegdzie samotnymi drzewami. Na zachodzie niebo rozjaśniały światła miasteczka Krakovec’ – musieli być od niego oddaleni o niecały kilometr. Andrzej odetchnął głęboko i uśmiechnął się rozpoznając znajomy zapach trzcin i czując obecną w powietrzu wilgoć. Zalew Krakovec’ki był blisko.
Droga stała się teraz łatwiejsza. Teren wokół jeziora pełen był wydeptanych ścieżek, toteż Sulimowski prowadził pewnie, co parę chwil sprawdzając, czy mutant za nim nadąża.
Była za piętnaście druga, kiedy trafili nad zalew. Od ich strony brzeg porastało sitowie i wysokie trzciny, ale po drugiej stronie atramentowej tafli Sulimowski był w stanie dostrzec piaszczystą plażę. Gdzieś za nią musiała biec droga z Korczowej do Javorivu.
Po północnej stronie jeziora błysnęły światła. Sulimowski spojrzał w tamtym kierunku, ale uznał, że to tylko reflektory przejeżdżającego samochodu. Niemniej jednak przyspieszył. Tej nocy kojąca cisza panująca zazwyczaj nad zalewem wydawała się złowieszcza. To tylko twoja wyobraźnia, stary durniu, pomyślał Andrzej. Wszystko będzie dobrze.
Jakby na przekór jego myślom, rozbłysły kolejne światła. Tym razem na cyplu po wschodniej stronie. Pojawiły się, zgasły i pojawiły ponownie. Zaraz odpowiedziało im mignięcie z zachodu. Później kolejne z północy. MSF, stwierdził ponuro Andrzej. To muszą być oni.
Przez krótki moment rozważał opcję obejścia zalewu łukiem, ale przekroczenie szosy A267 bliżej granicy wydawało się równie sensowne, co kiepowanie do kanistra z benzyną. Nie zatrzymując się, Sulimowski przyjrzał się uważniej migającym światłom. Wciąż były dość daleko i Andrzej zdecydował, że warto zaryzykować. Poprowadził olbrzyma dalej wzdłuż jeziora, planując odbić ze szlaku tuż przed starym ośrodkiem wypoczynkowym FABMET-u i przekroczyć szosę pomiędzy zalewem a miasteczkiem. Później szerokim łukiem mógłby przejść przez granicę kilka kilometrów na północ od Korczowej i wylądować o świcie w Budzyniu.
Światła – potężne blade halogeny – pojawiły się niemalże znikąd, zaskakując go zupełnie. Przez wzmacniacz poniósł się zniekształcony głos:
– Stójcie z rękoma w górze! Tu służby graniczne MSF-u! Jeśli macie broń, odłóżcie ją powoli na ziemię! Powtarzam…
Sulimowski nie wahał się ani chwili. Mundurowi mogli zacząć strzelać zanim włączyli reflektory. Skoro nie skorzystali z tej okazji, Andrzej nie zamierzał dawać im kolejnej. Powoli wyciągnął pistolet z kabury, po czym błyskawicznym ruchem przypadł do ziemi i posłał cztery kule w kierunku pary reflektorów. Nim w niebo wystrzelił snop iskier, a okolica ponownie rozmyła się w mroku, Sulimowski wpadł na mutanta i pchnął go z całej siły przed siebie. Olbrzym szybko zrozumiał, o co chodzi, bo natychmiast ruszył biegiem. Za plecami Andrzeja zaszczękała broń automatyczna i posypały się kule, ale mężczyzna wiedział, że jeszcze przez parę chwil nic im nie grozi. Noktowizory potrzebowały kilku drogocennych sekund, żeby zacząć prawidłowo funkcjonować i mundurowi pruli na ślepo.
Sulimowski biegł z przodu, parę metrów za nim podążał mutant. Był tak masywny, że w czasie biegu przypominał słonia – Andrzej czuł jak ziemia drży pod uderzeniami stóp olbrzyma. Z przodu pojawiło się światło, ale Sulimowski wiedział, że grupa, którą mają przed sobą, nie zdążyła jeszcze okrążyć wcinającej się w ląd zatoczki. Wciąż mieli szansę uciec.
Niespodziewanie mutant jęknął cicho, po czym wyłożył się jak długi na ziemi. Andrzej przykucnął, obrócił się i w ciągu sekundy posłał pięć kul w kierunku dwóch goniących ich sylwetek. Nie był pewien, czy trafił, ale postacie zniknęły z pola widzenia i najwyraźniej szukały jakiejś osłony. Zyskał trochę czasu.
Doskoczył do mutanta, choć ten zaczął już wstawać o własnych siłach. Sulimowski posłał resztę magazynku w przebytą przestrzeń i zmusił olbrzyma do dalszego wysiłku. Tym razem to mutant ruszył pierwszy, a Andrzej za nim, pakując do CZ 75 nowy magazynek.
Trafili na płot otaczający opuszczony ośrodek FABMET-u i mieli ruszyć wzdłuż niego, kiedy przez goniący ich harmider ludzkich krzyków i ujadania psów przedarł się kobiecy głos:
– Tutaj!
Sulimowski zatrzymał się, obejrzał za siebie, ale pogoni jeszcze nie było widać. Głos powtórzył nawoływanie i mężczyzna dostrzegł sylwetkę kobiety stojącej w cieniu letniskowych domków. Pociągnął mutanta za ramię i poprowadził go do furty wiodącej na główny plac ośrodku. Andrzej sięgnął by otworzyć drzwi, kiedy ból – jak rozgrzana do czerwoności szpila – przeszył jego prawe udo. Mężczyzna zachwiał się, ale niespodziewanie znalazł oparcie w mutancie. Olbrzym szarpnął za wrota, a moment później obaj uciekinierzy znaleźli się przy wołającej ich kobiecie.
Poprowadziła ich między drewnianymi domkami do murowanego budyneczku, który kiedyś musiał pełnić rolę recepcji. Wpadli przez główne drzwi, a kobieta pociągnęła ich wąskim korytarzem do czegoś na kształt sali jadalnej. Stanęła przed tandetnie zdobionym kominkiem i przesunęła stojący obok pogrzebacz. Coś w podłodze zachrobotało, zazgrzytało i płyta stanowiąca palenisko nagle osunęła się w dół, jak zapadnia. Popiół uniósł się chmurą w powietrze i zakręcił w nozdrzach. Nim Andrzej zdołał spostrzec, co się dzieje, kobieta poczęła wpychać mutanta do otworu, który pojawił się w miejscu paleniska. Olbrzym zaryczał parokrotnie z bólu, ale z ich pomocą przedostał się przez zapadnię i zniknął w zalegającej niżej ciemności. Kobieta posłała Sulimowskiego zaraz za nim, a sama zamknęła pochód.
Gdy znalazła się na dole, chwyciła za wystającą ze ściany dźwignię i płyta paleniska wróciła na swoje miejsce, odcinając ich od zbliżającego się w zastraszającym tempie ujadania psów. Stali w absolutnej ciemności, w tunelu pachnącym wilgocią i stęchlizną, ale żyli i chwilowo byli bezpieczni.
Andrzej usłyszał pyknięcie latarki i korytarz zalało jasne światło. Nim mężczyzna zdążył się odezwać, kobieta przecisnęła się obok boleśnie zgarbionego mutanta i ruszyła przed siebie. Sulimowski zapalił własną latarkę i ponaglił olbrzyma, by szedł za ich wybawicielką.
Przeszli kilkanaście metrów, po czym przekroczyli obudowane metalem grodzie.
– Zamknij drzwi – rozkazała kobieta.
Dopiero kiedy kilka centymetrów ciężkiego żelastwa oddzielało ich od zapadni i przebytego fragmentu korytarza, Sulimowskiemu udało się skierować światło latarki na kobietę i uważniej jej się przyjrzeć. Była wysoka i szczupła, a jednoczęściowy, ciemnozielony kombinezon dokładnie przylegał do jej ciała. Gdy ściągnęła z głowy kominiarkę, zdziwił się, że nie rozpoznał jej wcześniej. Długie złociste włosy związane miała w kucyk, a drobne usta odcinały się jasnym różem na tle bladej twarzy. Wyglądała na trzydzieści pięć lat, choć wiedział, że miała dwadzieścia dziewięć.
– Dolores – wyszeptał.
– Widzę, że połknąłeś przynętę – mruknęła, spoglądając na mutanta. Ten stał oparty o ścianę i posapywał ciężko.
– Przynętę? – zapytał Sulimowski. Sądząc po zachowaniu kobiety, w tym miejscu nic im nie groziło. Przysiadł na chłodnych płytkach, którymi wyłożono korytarz i w świetle latarki zaczął oglądać ranę na udzie. Nie była głęboka, ale tak czy owak nogą szarpały kolejne spazmy bólu.
– Tego mutanta – kontynuowała kobieta. – To pułapka. Brodacz wpadł. Złapał go MSF.
Sulimowski uniósł wzrok znad rany i spojrzał Dolores w oczy. Nie żartowała. Niestety.
– Mów dalej – poprosił, po czym podniósł się, rozpiął spodnie i zsunął je do kolan. Prawą nogę, od połowy uda w dół miał lepką od krwi. Ze skórzanego pokrowca przyczepionego do paska wyciągnął małą buteleczkę wody utlenionej, gazę i bandaż.
– Zmusili go do współpracy. Od dawna nie przechwycili żadnego z nas, więc Brodacz obiecał im kogoś wystawić. Padło na ciebie.
– Jak fart, to fart. Co im po mnie? – mruknął Sulimowski. Później zacisnął zęby i zaczął przemywać ranę. Piekło jak diabli.
– Sądziłam, że po prostu muszą się w końcu wykazać jakimś sukcesem. Ale później dowiedziałam się, że Brodacz gadał tylko z tobą i ze mną. Chciał któreś z nas. Jest tylko jedna rzecz, którą my możemy dać MSF-owi, a on nie.
Sulimowski odetchnął z ulgą i przyłożył gazę do rany.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

14 IX 2010   09:28:42

Fajny teskt!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Historie rozmaite
— Beatrycze Nowicka

Trzy oblicza pisarza
— Marcin Mroziuk

Dokąd zmierzasz, Filipie?
— Magdalena Kubasiewicz

Nokturn na dwa głosy
— Marcin Rusnak

Zbrodnia doskonała
— Marcin Rusnak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.