Debiutował jako poeta przed ponad trzydziestu laty., Ostatnio nie poświęcał poezji nazbyt wiele czasu, skupiając się na pisaniu reportaży, opowiadań, w końcu – powieści historyczno-przygodowej. „z biletem do wilczy” – pozostańmy przy autorskiej wersji tytułu, pisanego z małych liter – to jego powrót na poetyckie łono.
W drodze do-nikąd
Debiutował jako poeta przed ponad trzydziestu laty., Ostatnio nie poświęcał poezji nazbyt wiele czasu, skupiając się na pisaniu reportaży, opowiadań, w końcu – powieści historyczno-przygodowej. „z biletem do wilczy” – pozostańmy przy autorskiej wersji tytułu, pisanego z małych liter – to jego powrót na poetyckie łono.
Krzysztof Lis
‹z biletem do wilczy›
I to powrót bardzo udany. Już pierwszy rzut oka na wiersze Krzysztofa Lisa przekonuje, że jest on twórcą własnego, nader oryginalnego, (by nie rzec: specyficznego języka poetyckiego.Zauważa to i artykułuje autor wstępu do tomiku, Dariusz Lebioda. Bywa Lis w jednej chwili językowym purystą, dbałym o poprawność formy i stylu, by chwilę później zaskoczyć czytelnika epitetem, porównaniem, czy choćby tylko sugestią z pogranicza dobrego smaku. Bywa, że bawi się Lis słowami, stylizuje je na staropolszczyznę, to znów tworzy słowa nowe, jakby usilnie próbował nas przekonać, że jednym z jego mistrzów był nie kto inny, tylko Bolesław Leśmian. W doborze słów, myśli, znaczeń, charakteryzuje poetę chirurgiczna wprost precyzja. W lirykach Lisa nie ma ani jednego zbędnego słowa, każde z nich COŚ ZNACZY, z każdego stara się wyłuskać jak najwięcej nowych znaczeń. Zatacza w ten sposób ogromne koło, które określa – jak najbardziej odległe od centrum – granice poetyckiego poznania danego poecie. Poezja ta sprawia wrażenie niezwykle chłonnej: chłonie rzeczywistość, realny świat, nierzadko mało poetycki, mało romantyczny. Ma w sobie ogromny dar przemieniania:nobilituje szarą codzienność, ludzkie grzechy, zdrady, zazdrości i słabości czyniąc zeń przedmiot studiów autora. Pochyla się nisko, podnosi je z ziemi i umieszcza tak wysoko, że nie sposób ich nie dostrzec, nie zatrzymać się, nie zamyślić.
A mówi w swych wierszach Krzysztof Lis o rzeczach ważnych, istotnych, dotykających każdego z nas. I chociaż trudno byłoby zaliczyć te liryki do lekkich, łatwych i przyjemnych, to przyznać trzeba, iż urzekają one pięknem. Bo przecież piękna wydawać się może nawet śmierć. Już w otwierającym zbiór wierszu „xxx (zostawionaś odłóżkiem…)” poeta kreśli niemal apokaliptyczną wizję świata, zaklętą w słowach: „koniec końców jednak się / obnaża strach blady (…) nim / w wątpiech znajdzie pewność / że w tym przybytku – krwawica”. Nie należy bać się okazywania strachu, gdyż to właśnie strach pełni w nas funkcję sanitarną – ostrzega i oczyszcza. Tym samym rodzi nadzieję na przetrwanie, nie pozwala się poddać. Jak w wierszu „xxx (odłożony na bok…)”: „stracony na / uwadze przecież dochodzisz swego / prawa do zachowania ciał stałych”. Nie można mieć jednak wątpliwości, co czeka nas na końcu drogi: „nieustający pełni dyżur salowa – / śmierć – ona potrafi na samą siebie / przymknąć oczy / nim zakocha się / w tobie na amen ---”. Sens życia dostrzega poeta nade wszystko w „stawaniu się” rzeczy i zdarzeń. Lepiej bowiem, jego zdaniem, gdy dzieje się źle, aniżeli gdy nie dzieje się nic. Bezruch jest dlań synonimem obumierania – człowieka, uczuć, całego świata. „Drepcę i w nadzieję obrastam: / co bo ma się dziać kiedy rzadsze coraz / lotki pióra ---” – pisze w liryku zaczynającym się od słów „xxx (odkąd lataszki ptaczą się…)”. Stawia też jednak – w wierszu „xxx (okolico łowcy bestyj okolico…)” pytanie: czy warto żyć w „krainie głuchych pniów na zawołanie (…) gdzie słowo w pół rozdarte – padło”? Odpowiedź musimy udzielić sobie sami.
Mierzy się poeta z problemami wielkiego świata, ale ten „wielki świat” to często świat jedynie dwojga ludzi – młodych kochanków, dojrzałych małżonków. Jak pod mikroskopem dostrzec w nim można dramaty i tragedie całych pokoleń. Kiedy w „erotyku 1” pyta: „czyj obraz / kryję pod powieką gdy z goła / i rana pięknaś nad zaranie?”, wręcz namacalnie odczuwamy ból niespełnienia, ból straconych szans i złych wyborów. Nie mniej przygnębiający jest obraz, który odmalował Krzysztof Lis w wierszu „xxx (cacanki tylko)”: przedmałżeńskie obietnice, pełne uniesień gorące słowa w zetknięciu z szarą codziennością stają się jedynie przysłowiowymi „cacankami”. Pożądanie zaś – ów „nocnych programów gwóźdź” – z czasem sprowadza się co najwyżej do „romantyki pierzyn”. Ale przecież każda droga do miłości, zrozumienia, pojednania to „droga krzyżowa” („erotyk 2”). Warto jednak, płacąc najwyższą nawet cenę, drogę tę przejść, gdyż miłość to „polarny kryształ i gwiazda zaranna / płonąca pośród białego mózgowia” w świecie, w którym panuje „syberyjska zima, co ją mróz ogryzł do czysta i sucha” („xxx [wypatrz mi oczy…]”).
Kończy ten tomik – jeśli nie liczyć poetycko-prozatorskich „Historii z kluczami” – cykl wierszy opatrzonych wspólnym tytułem „Z podróży”. To wiersze zupełnie inne od poprzednich. Inny język, a i tematyka jakby bardziej zrozumiała, i przesłanie jaśniejsze. „Główny Poznań” rozbrzmiewa dźwiękami poetyckiej spowiedzi. I tu ponownie powraca symbolika zaprzepaszczonych szans: „ten pociąg osobowy do mnie / przez pokładów nadmiar / opóźniony kilkanaście lat”. Nie można pochwalać apatii, zniechęcenia; świat należy do tych, którzy chcą go zmieniać – wszak „z czekania – / więcej niż z podróży / katastrof…” Trzeba jednak bardzo uważać, jaki się cel podróży obiera, by nie okazało się pewnego dnia, że wsiedliśmy do pociągu „z biletem do wilczy” – świata straconych marzeń, zdradzonych ideałów i płonnych nadziei. A to przecież odwieczny kierunek naszych wojaży.