Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 2

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2

Łotr modrzew z lewej szydzi, a łotr daglezja z prawej porzuca cień. Zaprawdę, dziś jeszcze będzie z Nim w raju. Bluszcz wspina się pod usta, pnie się gasić Jego pragnienie. Na liściu pokrzywy podaje gąbkę chrząszcza nasączoną żywicą. Język przejeżdża po piekącej miotełce. Człowiecze, jeśli jesteś królem flory i fauny, zejdź z drzewa. Szydzą, a to boli. Rurociągi ud zaczynają przeciekać w igliwie, kapać świętą, bladą posoką w rozhisteryzowane runo skandujące „Zabić, zabić! Niech uwolniony będzie Rabarbar! Zabić!”, skapywać tam, wyciekać. Pająki snują barwisty aksonometryczny rysunek naprężeń Jego mięśni rozdzieranych paprociami, rozdzieranych szlochem. Skrzypy skrzypią pogrzebowo, przepełne okrucieństwa, drwiny i złościstych akordów molowych. Ćmy, widliszki, modliszki, mole, odrzucające swe dawne bohomolstwo, ćmią się Jemu, zwidują, a modlą się wspak - na kpinę i na zaprzeczenie.
– Bólu - mówi Ben Abba wypalając sobie solarnym żarem fiołkowy sens oczu, - oto Matka twoja. Matko, oto ból Twój!
– Dobij go! Teraz, teraz, zaraz! - pieni się Szary Fraktal. (Piłat zapala papierosa i odwraca wzrok.)
Drżawki obejmują Jego pięty, płomieniem zachodzą przez połamane golenie, w górę skatowanych jarzębiną lędźwi, palą się ponad brzuch, pod szyją, jak złota obroża, wymalowują na twarzy tarczę, jak złote słońce, które już nie złote, właśnie zachodzi, dewaluuje, traci na kruszcu, wartości, poświacie, po świecie. Ben Abba wykrzywia się. Próbuję dostać się do Jego umysłu lecz Szymek raptem patrzy na mnie jakby chciał podgryźć mi garłacz. Odstępuję niechętnie, przeświadczony, że gdybym zignorował ostrzeżenie, dotarłbym do jakiegoś Szlagwortu. Ale w głowie szumi i nie mam siły na pojedynki.
Eloqui, Eloqui, semma sabbathani! - wypuścił Ben Abba przez spienione, zielone chrapy zanim Ciemności chwalbę mu oddały, zanim kurtyna odsłoniła rozoraną, rozranioną, rozradowaną ziemię tym oto nowym swoim mieszkańcem, zanim, zatem, zatamtem, zatrwożył, zgonał, zgorzał.
– Słońce, Słońce, dlaczego już zachodzisz? - Beata robi notatki (a w nagłym deja pensé zastanawia się czy Chrystus mógł być kiedykolwiek w Irlandii). Grześ obserwuje odważniki.
– Słowo, Słowo, dlaczego mnie opuszczasz? - tłumaczy sobie Szymek. Grześ obserwuje odważniki i marszczy czoło.
– Semie, Semie, dlaczego się gromadzisz? - zapisuję w myślach. Ham, nieposłuszne semy, nielegalne zgromadzenia.)
– Jaka jest zależność między Szlagwortami a pańską siostrą? - powtarza Promotor i krzyżuje ze mną wzrok. Fechtujemy tak przez chwilę aż poproszę o łaskę i powieki opuszczę.
(„Wytłumacz mi”, proszę Szarego Fraktala, „jaka jest zależność między umysłem a uciskiem?”
„Między jaźnią a kaźnią, między jaźnią a kaźnią?”, Fraktal jest jak echo łez dziewczyny spadających do studni.)
Do studni Szeolu spada dziewczyna duszy Rabbiego. Spadając, śpiewa odpowiedź, ale: cicho, na opak, wspak i w ogóle.
• • •
Neurogiełda zawitała mnie spokojem pomnażanych pieniędzy. Tysiąc, tysiąc, płynie żwawo, w taki dzień i noc niemrawą.
– Co porabiasz, Kwakrze? - zapytałem pomnażacza z prawej. Nie odpowiedział.
To dobrze. Albo był zajęty, albo przygłuchy, albo nie miał za grosz szacunku. Giełdowy ludek znał go przede wszystkim z blitz-operacji walutowych. Sprawdziłem czy zaryglował tablicę logującą. Nie zaryglował.
– Czy mogę pana o coś zapytać? - wprowadziłem się do jego pogawędzarni. - Obawiam się, że mamy kłopot z serwerem.
Tym razem zareagował. Spojrzał gniewnie na mój któryś tam stopień dostępu i zatrzasnął łącza. Był za granicą. Coś pod 7 koma 4. Dalej niż galanauci. Przy przeciążeniach nad 5 zwykłym ludzi umyka pamięć długookresowa. Przy 5 koma 7 już nie potrafią zacytować alfabetu i dalej nie powinni eksperymentować. 6 koma 2: umysł zaczyna uciekać, niczym wzrok, z boków czaszki i koncentruje się z przodu. Coraz wolniej odpowiada się na zielone światło krążące wokół głowy. Ci lepsi mogą jeszcze myśleć. Powiedzmy do 6 koma 5. Wybrańcy dochodzą do 6 koma 8, w zrywach do 7 zero, ale niedokładnie, nieostro, zaburzeniowo. Tyle podręczniki. Tymczasem Kwakier wyjechał za granicę, za siódemkę, i fakt, że zrobił to sam powinien budzić respekt. Ale nie wzbudziłem w sobie respektu. Natomiast mógłbym pomyśleć: „Jeśli jest nieostrożny, to wyłącznie jego wina.”
– Popatrz tylko co u niego się dzieje - pomyślał z uśmiechem Szary Fraktal. - Wojna.
W macierzy Kwakra pole bitewne. W myślach Kwakra rozwarte przestrzenie. Podświadomość maluje mu obrazy czarnych śmierci, białych śmierci, frontów macierzanek, spalonych grodów i ogrodów. Żołnierze wysypują się jak popcorn w torby z podparyskimi bułeczkami. Wybuchy. Pchły. Pod napięciem. Bitwa, mimo Boga. Muszę zlepić się z rozwizjami Kwakra. Muszę znaleźć dla siebie niszę, splątać się z poharatanym krajobrazem pełnym pszczół, gazet z akcentami przenikliwymi, poważnymi, okolicznie giętkimi. Francja. Muszę, muszy tren. Wtedy Kwakier nie przyuważy mnie, zakosi serią po płocie, po garnkach, po kwokach. Tatata, tatada, dziś on zarobić mi da. Mi da, Midas. Wszystko co kradnę okaże się, buch, buch.
– Bezwładny - rozmyśla Szary Fraktal. - Nie widzi cię. Może rzeka? Wyobraź mu się jako rzeka?
Wodospady, wodospady, dobiegam do granicy. Coraz ciężej w nogach. Coraz ciężej w falach. Szumię, wylewam. Im dalej płynę, tym ciężej. Przecieram dłonią pot skroplony na ciałach poległych. A za horyzontem siwy dym. Za dymem chatynka. W chatynce siedzą babuleńka i dziadek, i bez zbędnych świadków dopełniają blitz-operację na sto pięćdziesiąt milionów marek. Marki z imionami soldateski, numerami modlą się na wisiorkach na szyjach padłych wojów, padłych liści. Muszę się zbliżyć do chatynki. Za rzekę w cień grzech. Drzewa toczą czerwie.
– Stań się dżdżownicą - wymyśla mi Szary Fraktal. - Masz sześć dziewięć w czerepie. Czerepysiu.
Oralnie mi. Gnidzieję, jako gnida podpełzam między drzewa, z drzewa na parapet, do dziada, do baby. Wyciągam ręce po cudze. I nagle. Z gromowładnym hukiem ściągają po raz pierwszy. Ale to nie dżdżownice. To czołgi. Pierwsze czołgi. Nie słyszę już Szarego. Zielonego nie… Szarego masa. Białego masa. Kątem hipokampa dostrzegam, że właśnie stąd Tolkiena podźwigają na noszach z wyrokiem okopowej gorączki do lazaretu. (Silny wyraz: ’lazaret”, kojarzy mi się z Nazaretem; ale to już było… Wszystko z winy gorączki… ) Gorączkowo mi. Okopać się w uciszeniu… Nie potrafię.
– Somma - wyszeptuję. Niemiecki feldoficer z monoklem w oku wyciąga łoskot w moją stronę. Widzę już, że to Kwakier. Rozumiem już, że wskazania jego systemu zostały sfałszowane. Jest w pełni świadomy, ja słaniam się na myślach. Nabrał mnie… ale dlaczego? Feldoficer wchodzi mi za skórę, zostawia mi srebrną szpadzicę honoru, i tka:
– Somma. Jest pan aresztowany.
(Ham, głowa mnie boli jak rzadko kiedy. Już wszystko rozumiem.)
(Ludzki umysł można przyrównać słońcu. Z jednej strony działają nań siły grawitacji, czyli percepcja chcąca go zgnieść. Z drugiej strony umysł dokonuje syntezy myśli, które pozwalają mu nie zwariować. Gdy po czasie zużywa się paliwo mózgu grawitacja percepcji zwycięża, zgniata naszą gwiazdę. Kruszy przyzwyczajenia, aksjomaty i normy. Coraz mniejsza liczba neuronów musi obsłużyć rozszerzającą się ilość i wartość idei. Komórki nie nadążają z regeneracją. Temperatura umysłu wzrasta, układ nerwowy rozgrzewa się. Ale choć objętość psychiczna zmniejsza się, atmosfera poszerza się. Dochodzi do czynów spektakularnych i dzikich. Mózg zmienia się w CZERWONEGO OLBRZYMA. Neurony zostają zużyte, zaś piec mózgu przygasa. Percepcja zwycięża raz jeszcze i tworzy z naszego umysłu BIAŁEGO KARŁA. Wypalony, skarlały oraz pasywny mózg syntetyzuje w coraz cięższe pierwiastki, zużywając do tego resztę ciała. A grawitacja naciska i temperatura wzrasta tysiąckrotnie. Jądro naszego umysłu (roboczo zwane DUSZĄ) rozpada się. Zewnętrzna warstwa białego karła jest odrzucona i umieramy fizycznie. W tym momencie uwolniona zostaje ogromna ilość energii, SUPERNOWA, i to wówczas widzi się te jasne, przyjazne tunele, boskie poświaty, zapraszające, łagodne iluminacje itepe.)
– To deskrypcja Crowleya? - Feldoficer naciska wypolerowanym butem na mnie, dżdżownicę. - Nicht wahr, Kamerad?
(- Pośrednio wywiedziona z wzoru Crowleya - powiada Szary Fraktal, zataczając ręką po minionych tysiącleciach nauki.)
(- E=mc2– dopowiada Kamerad Szarego Fraktala. - Dziwię się, że ten epileptyk, jak mu tam… Bennu, że nie rzucił się na ciebie… )
(- Dlaczego miałby to zrobić? - pytam.)
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.