Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 2

« 1 3 4 5 6 7 11 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2

(- Przyjmując, że E to energia choroby, m - masa ciała ożywionego, zaś c - ból, ze wzoru wyniknie, że przy danej masie zdrowienie oznacza zmniejszenie bólu i energii, oraz odwrotnie: większy ból towarzyszący rozwojowi choroby to większa porcja energii. U epileptyków energia ta zazwyczaj zamieniana jest w elektryczną i wyprowadzana na zewnątrz. Ale jeżeli sztucznie temu zapobieżemy, drastycznie zmniejszy się masa ciała ożywionego, czyli postąpi uśmiercenie chorego. Bennu wcale nie ma ochoty tak szybko umierać, zatem musiałby rozwiązać sprawę inaczej. O, na przykład transformując energię choroby nie w elektryczność ale w prostą, szczerą agresję, zewnętrzny potencjał psychofizyczny. Oto dlaczego dziwię się, że nie zdecydował się zaatakować. Zauważyliście zresztą na pewno, że epileptycy w okresie remisji stają się nadzwyczaj agresywni? Wszystko ich drażni, niepokoi i znieważa, nicht wahr? Buzująca w nich nadwyżka sił nie pozwala im spać. Co powoduje obniżenie progu ataku, energia choroby urasta i tak dalej, nieomal totus perpetuus mobilus.)
www.nietzche/_berent_/ _Pozatem_schodzić_z_drogi_wszystkim_którzy_źle_sypiają_i_po_nocy_czuwają_/ _cytat.com
– Skończyć gadanie - mówi feldoficer przeistaczając się w Kwakra. - Personalny już czeka, du Arschloch!
Der Tod is garnichts aber das Sterben ist eine schändliche Erfindung, ja? - próbuję go zagadać, zagębić.
(- To zgadza się z tym, co mówi Grzegorz, że skoro śmierć to wyzwolenie energii, ekstraluminacja, Wielkie Światło śród zaświaty, tedy energia własna Człowieka spada gwałtownie a ponieważ kwadrat bólu maleje do zera w drodze do Twórcy Wszech Stworzenia, zatem masa ciała ożywionego musi być infinitezymalnie mała. Kilka gram, najwyżej. Masa duszy… No tak… Crowley był może Szkotem albo Grekiem? - mruczę pod nosem. - E=mc2 muszę to dobrze zapamiętać… )
– Dość tego, ruszamy! - komenderuje Kwakier i daje mi szturchańca we wracające do uporządkowania jestestwo głowy.
Ktoś wbija mi w prawe ramię Prawdę. Widzę czołgi jak podkasują falbany gąsienic, dżdżownice zwijają kręgi, zmykają w popłochu oraz wyłażące ze wszystkich dziur smutne wykrzywienia obliczy. Prawda nigdy nie kłamie, oczy owszem.
• • •
– Możemy zaczynać? - Nie dosłyszałem.
Człowiek, który kilka minut wcześniej przedstawił się jako Stridor Metelski, a ja dla nieodgadnionych racji zapamiętałem to, nie spodobał mi się, bo wyglądał na rówieśnika, góra dwadzieścia pięć lat, zapewne zaszedł wyżej ode mnie, wszak on spoglądał z ciekawością kata na mnie, a nie ja na niego, badał czy Prawda już działa, czy serum już krąży. Poza tym nigdy nie pozwoliłbym czerni włosów puszczać się w taką dłużyznę, ściągać w kucyk przeszkadzający zapewne w hełmie INRI, (Internet Neuro Reality Implementor) lecz cóż, de gustibus, mimo niechęci do tego człowieka nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś go zabiję.
– Twoje włosy są frajerskie - wycharczałem, strzykając zieloną, trawiastą śliną na brodę. Coś spontanicznego przyszło mi do głowy: - Kiedyś cię zabiję.
Spojrzał na mnie z uwagą. Machnął ręką a mgliste kontury przy przechyłach w prawo składające się w Kwakra skinęły podgrupą konturów przy przechyle w lewo składających się w głowę Kwakra i opuściły pokój na innej jeszcze podgrupie konturów przy bujaniu w pionie składających się w nogi Kwakra.
– Tym razem dał się pan nabrać, panie Samski - Metelski pogładził mnie laserową końcówką po spodzie myślodołów.
– Kiedyś cię zabiję - powtórzyłem, bo cóż miałem robić, słowa mnie nie słuchały, kazały wypowiadać się prawdziwie z otchłani świadomości, a może jeszcze głębiej.
– Jakże mi przyjemnie - Odparło wibrowanie głosu z jego strony.
Akurat, pewnie całkiem normalnie mu było. Hiperpoprawnie cyzelował głoski, ale w końcu to były jego głoski. Osadził mnie w fotelu inkwizycyjnym, omotał kablami i sensorkami. Znajdowaliśmy się w ogromnej sali przesłuchań, z różowym holo We Decoy The McCoy rzuconym przez całą szerokość ściany.
– Możemy zaczynać? - Tym razem o ton głośniej. Jednak to nie do mnie. Dyrektor personalny zagnieździł się za konsolą, zamarł w bezruchu, oczy domknięte, wyglądał jak gdyby przed chwilą umarł, ale nie, wcale nie umarł, najwyżej usnął, bo prowokowany nieświadomym refleksem leniwie gładził się wskaźnikiem wzdłuż krawędzi ucha, czego umarli nie czynią, czekał aż Metelski skończy nade mną, ja też czekałem bez słowa, ale znudziłem się, wróciłem do różowego holo, dumając czy to nie jakiś najświeższy marketingowy szybolet, i różowe, znudzone nudności wylały się raptowną kaskadą na buciory Metelskiego, spojrzał na mnie kosawo, tymczasem skończył.
– Tak, oczywiście.
Rozglądałem się za konturami Szarego Fraktala. Nie znalazłem. Zadowoliłbym się nawet towarzystwem Gościa, czym czy kimkolwiek, co pozwoliłoby mi zogniskować wzrok na przedmiocie, a potem myśl na przedmiocie, a potem sens na myśli, a oddech na wargach, duszę na ramieniu, zdrowy rozsądek na życiu i Prawdę na zewnątrz. Bez takiej możliwości tkwiłem tam bezradny jak mucha przyszpilona do kromki chleba, spadła na podłogę, trzeba ją podnieść, pocałować, przeprosić, ale nie, nie, nawet Gościa nie było, zero.
– Proszę to zatwierdzić - Metelski podsunął mi elektroniczny kajet z oświadczeniem, że przystępuję do jednominutowego interbrainu z własnej, nieprzymuszonej woli, że posiadam prawnie uznaną wyłączność na swoje działania mózgowe oraz pokrewne, i że nie będę wysuwał roszczeń o cokolwiek, kiedykolwiek oraz jakkolwiek w stosunku do korporii NCM, jej przedstawicieli, partnerów i / lub reprezentantów w przypadku ewentualnego szwanku na zdrowiu poniesionym w wyniku wyżej wymienionego interbrainu, przy czym dla potrzeb tego oświadczenia szwank definiuje się jako, bla bla, zbiór praw i zobowiązań, zastrzeżenia umowne, zwyczajowe formułki, standardowe frazesy i klisze.
– Próbowałem wniknąć do wnętrza swych myśli ale rozpierzchły się we wszystkie strony, barwy i smaki - przyznałem się sobie niechętnie, choć ból powodował, że wyraźniej rozumiałem róż holo. Że jak? Ból?
– Jaaaaaaaaaakże boooooooooli… - wysapała moja myśl gdzieś z tyłu. Tylko spokojnie, tylko spokojnie. - … Głowa?
Nagrałem do mikrofonu na kajecie, że zatwierdzam, znam, rozumiem, zgadzam się, żeby święty spokój, już, natychmiast.
– Formalności za nami - powiedział personalny i machnął ręką. - Zdaje pan sobie sprawę - Machnął ręką, - że okradając firmę postawił się pan niejako - Machnął ręką. - do naszej dyspozycji. - Machnął ręką. - Sprawdziliśmy pańskie dossier. - Machnął ręką. - Języki angielski, francuski, grecki, szwedzki, japoński, szkocki i tak dalej. - Machnął ręką. - Ciekawy ten pana uczelniany projekt, swoją drogą. - Machnął ręką. - Drogą donikąd.
Już wiem. Zauważyłem. Kiedy personalny macha ręką, mucha wyjmuje z siebie szpilkę, zjada chleb, rośnie w oczach, ale tak dosłownie, rośnie w oczach, od wewnątrz, a kiedy gałki nie mogą już wytrzymać naporu jej włochatego cielska, wtedy ich skorupka pęka jak schorowana pisanka, i nabrzmiała samica widzi wszystko moimi oczyma, gnije, patrzy i gnije, gnije i tyje, a dziury po gałkach łzawią, jątrzą się żółcią, a kanaliki z trudem tłoczą przez siebie zagęszczoną, wycuchniętą ropę.
– Nie machaj tak, kurwa, łapskiem. - Duszę się. Personalny nie macha. Metelski natychmiast coś notuje. Odduszam się.
(Zaskakujący wyraz jak na takie warunki, okoliczności: „odduszać się”. Czyli cofnąć proces duszenia. Czyli pozbywać się duszy. Mam ochotę zawołać Grzegorza, aby zbadał jak chudnę, ale to nie jest odpowiedź na Ich pytanie, a skoro nie zadali pytania, nie wolno mi odpowiadać, to nie byłoby zgodne z Prawdą ciążącą w obiegach płucnych, rdzeniowych, bolesnych. Sam z siebie mogę najwyżej przywoływać podświadomość, o ile nie zauważę, że Tamtym właśnie na tym wielce zależy.)
– Naciągnij mu gogle… - Rozmawiają o mnie. - Tak… Kwakier na pewno nie podsłuchuje… zasraniec podejrzewa, że… o nie, nie teraz… dobrze, tak dobrze… prędzej albo później… później… - Muszę łowić te urywki szeptów ze wszystkich sił, tak nakazuje mi wewnętrzne poczucie Prawdy, narkotyk śledczy, narkotyk, farmatyk, psychotyk, żeby nie bolało w głowę, czyli wszędzie, muszę słuchać, wyłapywać intonacje, stale przygotowany na pytanie, dowolne pytanie, poślednią sugestię, jeżeli zgrzeszę zwłoką, jeśli Ich zlekceważę, Prawda spowoduje wewnętrzny mój ból, niesamowity, nie sam, nie syty, ból tak bardzo mój, że na jego rzecz zrzekłbym się wszystkiego, myszki drżawki, świnki minki, żabki ciapki, muszki plujki, a więc im szybciej odpowiem, tym dla mnie lepiej, nie, tym razem też nie, teraz też nie, i teraz równie nie.
W goglach świat staje się czerwony. Coś pstryka mnie w ucho, z cichym pyknięciem, jak pyk z fajeczki, słyszę ból. Nie mogę poruszyć ręką, więc Metelski robi to za mnie, przejeżdża palcem, pokazuje, że krwawię, a krew też jest czerwona.
« 1 3 4 5 6 7 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.