Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mroczny obiekt naszego pożądania

Esensja.pl
Esensja.pl
James Bond od pół wieku przyciąga do kin miliony widzów. Czy to kwestia jego nieodpartego uroku osobistego czy może połączenia seksu, luksusu i sadyzmu, które sobą reprezentuje? Dowiemy się tego z pierwszego filmu najbardziej kasowej serii w historii kina – „Doktora No”.

Łukasz Gręda

Mroczny obiekt naszego pożądania

James Bond od pół wieku przyciąga do kin miliony widzów. Czy to kwestia jego nieodpartego uroku osobistego czy może połączenia seksu, luksusu i sadyzmu, które sobą reprezentuje? Dowiemy się tego z pierwszego filmu najbardziej kasowej serii w historii kina – „Doktora No”.
Pięćdziesiąt lat. Dokładnie tyle czasu minęło od momentu, gdy James Bond po raz pierwszy pojawił się na ekranie. Na początku nie wróżono mu wielkiej kariery, ale on niezrażony cierpliwie czekał na swoją szansę i doczekał się – w 1962 roku na ekrany kin w Wielkiej Brytanii wszedł „Doktor No”, Film szybko odniósł ogromny sukces, dając tym samym początek najbardziej kasowej serii w historii kina. Co takiego miał James Bond, czego nie mieli inni bohaterowie przed nim? Artur z „Z soboty na niedzielę” (1960) nie może znaleźć celu w życiu, bohater „Nocy” (1961) nie potrafi zatrzymać przy sobie żony, Andrzej z „Noża w wodzie” (1961) przegrywa psychologiczny pojedynek z młodszym przeciwnikiem. Mężczyźni cierpią, gubią się w labiryncie pamięci jak bohater „Zeszłego roku w Marienbadzie” (1961), lub grzęzną w szarzyźnie codzienności jak Artur z filmu Reisza. Jamesa Bonda te problemy nie dotyczą: kobiety do niego lgną, a niecodzienne przygody to jego codzienność. „Większość filmów z tamtych lat było kameralnymi dramatami, a tu nagle znikąd pojawia się ta niesamowita historia rozgrywająca się na Jamajce, pełna seksu i akcji” – tłumaczy popularność „Doktora No” Barbara Broccoli. Film Terence’a Younga był objawieniem, otworzył widzom okno na nowy świat pełen seksu, przemocy i luksusu. Kino zaś zyskało nowego superbohatera – Bonda. Jamesa Bonda.
Dzisiaj trudno wyobrazić sobie kino bez Jamesa Bonda, otaczającego go wianuszka pięknych kobiet i stada groźnych przeciwników dybiących na jego życie. Z niejakim zdziwieniem należałoby więc przyjąć fakt, że Ian Fleming miał problemy z tym, żeby zainteresować swoimi książkami jakiegokolwiek producenta. Pisarz nie miał wówczas najlepszej prasy – „New Statesman” określił książki z Bondem jako wątpliwej jakości mieszankę seksu, snobizmu i sadyzmu. To powinno wystarczyć, żeby szereg producentów stanął pod drzwiami Fleminga i błagał o prawa do książki, ale wtedy czasy były inne i pisarz pod drzwiami mógł znaleźć co najwyżej gazetę.
Droga Jamesa Bonda do filmowego panteonu wcale nie była łatwa. Zanim doszło do premiery „Doktora No”, agent 007 zdążył przemówić z amerykańskim akcentem i wdać się w proces o plagiat. W 1954 roku telewizja CBS zekranizowała „Casino Royale” z Barrym Nelsonem w roli Bonda i Peterem Lorre jako Le Chiffrem. Amerykanie nosili się również z zamiarem zrealizowania „Moonrakera”, ale nic z tego nie wyszło. W 1959 roku Fleming pracował z Kevinem McClory nad pierwszym filmem o przygodach Jamesa Bonda „Thunderball”. Scenariuszem miał zająć się Jack Whittingham, ponieważ Fleming nie miał żadnych pomysłów, co do przebiegu fabuły. Reżyserią miał zająć się Alfred Hitchcock, a Richard Burton miał wcielić się w rolę agenta 007. Kiedy projekt upadł, Fleming wykorzystał elementy fabuły w nowej powieści. Naraził się tym samym na oskarżenia o plagiat. Wytoczono przeciw niemu sprawę w sądzie, która miała bardzo burzliwy przebieg. Proces kosztował Fleminga sporo zdrowia – w 1961 roku miał pierwszy zawał serca. Na szczęście na horyzoncie pojawiło się dwóch rzutkich producentów, którzy mieli uczynić z Jamesa Bonda legendę – Albert R. „Cubby” Broccoli i Harry Saltzman. Pochodzili z zupełnie różnych światów, a mimo to stworzyli zgodny duet.
Saltzman był współzałożycielem Woodfall Films, w którym swoje filmy kręcili brytyjscy Młodzi Gniewni – Reisz, Anderson, Richardson. Broccoli, zanim zajął się produkcją filmową, parał się wieloma profesjami: sprzedawał trumny, biżuterię i choinki, był gońcem, agentem gwiazd, asystentem reżysera. Saltzman pierwszy zainteresował się książkami Fleminga, nie miał jednak środków na sfinansowanie filmu. Broccoli wspomógł go swoimi kontaktami i od tego momentu obaj panowie postanowili działać wspólnie. W 1961 roku podpisali kontrakt na sześć filmów ze studiem United Artists. Budżet pierwszego z nich miał wynosić milion dolarów. Wybór padł na „Thunderball”, ale jego realizacja okazała się niemożliwa z powodu batalii o prawa autorskie. Zamiast niego zdecydowano się na „Doktora No”, który z racji egzotycznej scenerii miał być równie atrakcyjny dla widza.
Dziś każdy zna receptę na film z Jamesem Bondem – gadżety, piękne kobiety, dużo wybuchów, ekscytujące pościgi, groźni przeciwnicy. Pięćdziesiąt lat temu żadnej recepty jeszcze nie było i twórcy „Doktora No” musieli wymyślić wszystko od podstaw. W tym celu Saltzman i Broccoli zgromadzili na planie grono współpracowników, którzy będą związani z serią długie lata: scenarzysta Richard Mainbaum (13 filmów), operator Ted Moore (7 filmów), scenograf Ken Adam (7), montażysta Peter Hunt (6), kaskader Bob Simmons (12), kompozytor John Barry (12), grafik Maurice Binder (13). Reżyserię powierzono Terence’owi Youngowi (3 filmy), który współpracował już wcześniej z Broccolim przy okazji filmu „Czerwone berety”. Nierozstrzygnięta pozostawała jedynie kwestia obsady. Od samego początku największe emocje wzbudzała postać głównego bohatera. Fleming w roli agenta 007 widział Davida Nivena lub Rogera Moore’a, którego serial „Święty” święcił właśnie triumfy w telewizji. Broccoli i Saltzman chcieli pozyskać Richarda Burtona i Cary Granta. Ostatecznie zdecydowali się na Seana Connery’ego. Pomysł, żeby agenta brytyjskich tajnych służb i wychowanka Eton zagrał Szkot pochodzący z klasy średniej nie przypadł do gustu ani Flemingowi, ani studiu United Artists. Broccoli i Saltzman nie mieli jednak zamiaru ustąpić. Jak się okazało, mieli rację. „Myślę, że geniusz Cubby’ego i Harry’ego polegał na tym, że nie przejmowali się systemem klasowym i wybrali kogoś kto był bardzo przekonujący” – tłumaczy Barbara Broccoli – „typowy brytyjski bohater tamtych czasów był kimś w typie Trevora Howarda lub Lesliego Howarda – bardzo uprzejmym dżentelmenem z klasy wyższej”. Connery przed występem w „Doktorze No” grywał w kryminałach („Hell Drivers”, 1957; „The Frightened City”, 1961), występował w telewizji („Requiem for the Heavyweight”, 1957), a zanim rozpoczął karierę aktorską był mleczarzem i kulturystą. Pasował do roli Bonda pod względem fizycznym, miał charyzmę, ale gdyby trzymać się sztywno powieści, nie miałby szans na rolę z uwagi na swoje pochodzenie. Broccoli i Saltzman wiedzieli jednak, że znaleźli idealnego odtwórce roli Bonda i nie zamierzali z niego zrezygnować. Przekonał ich co do tego… sposób w jaki Connery się poruszał. „Cubby i Harry w swoim biurze mieszczącym się na Berkeley Square mieli ogromne okno wychodzące na ulicę. Gdy Connery wyszedł ze spotkania od razu popędzili do okna, żeby zobaczyć jak przechodzi na drugą stronę ulicy. Wyglądał jak ktoś kto może zastrzelić człowieka, uwieść kobietę i w każdej chwili uciec z miejsca zbrodni” – relacjonuje Michael G. Wilson.
Alfred Hitchcock, który obsadził Connery’ego w „Marnie”, powiedział o nim, że „ma w sobie coś zwierzęcego, co bardzo dobrze służy seksualnemu aspektowi opowieści”. Broccoli i Saltzman od razu to wyczuli. Wiedzieli, że Bond jest w istocie zaprzeczeniem idei angielskiego dżentelmena – jest zabawny, czarujący, ma nienaganne maniery, ale pod tą maską kryje się nieobliczalny brutal. Connery był bestią, której szukali. Należało ją tylko oswoić. To Terence Young zadbał o to, aby zmienić aktora w angielskiego dżentelmena. Zabrał go do swojego krawca i kazał sypiać tylko w najlepszej garderobie. Young był znany ze swojego wysmakowanego gustu i słabości do pięknych kobiet. To on polecił Ursulę Andress Broccoliemu i Saltzmanowi. Aktorka, dzięki namowom swojego męża Johna Dereka i Kirka Douglasa, zgodziła się przyjąć rolę. Do roli głównego przeciwnika Bonda Fleming proponował swojego przyjaciela znanego dramatopisarza Noela Cowarda, ale ten nie zgodził się przyjąć propozycji występu w filmie. W liście do Fleminga napisał: „Drogi Ianie, odpowiedź brzmi nie, nie, nie!” (Dear Ian, the answer to „Dr. No” is no, no no!) Producenci chyba nigdy nie brali tej kandydatury poważnie i szybko zaangażowali profesjonalnego aktora Josepha Wisemana. Po skompletowaniu obsady ruszyły zdjęcia do filmu – 16 stycznia na Jamajce padł pierwszy klaps do „Doktora No”.
„Doktor No” nie jest typowym filmem Bondowskim. Znajdują się w nim elementy, które z czasem stały się wizytówką serii, ale film nie ma tej skali, do której przyzwyczaiły nas późniejsze produkcje z agentem 007. Nie uświadczymy w nim spektakularnych pościgów, ani fantazyjnych gadżetów, ale ekipie Younga udało się uchwycić to, co w Bondach najistotniejsze – połączenie brutalnej siły z rozbrajającym humorem. Bond może zabijać z zimną krwią, ale zawsze puentuje to w charakterystyczny dla siebie sposób. Tak jak wtedy, gdy podwozi martwego szofera pod drzwi ambasady i poucza odźwiernego, aby ten przypilnował, żeby delikwent nigdzie się nie oddalił. Bond nie traktuje tego, co się wokół niego dzieje poważnie, tak jakby wiedział, że jest to tylko część konwencji. Twórcy filmu nie do końca podzielali jego opinię. Praktycznie do końca nie zdawali sobie sprawy, co tak naprawdę nakręcili. Terence Young był bliski załamania, gdy publiczność na zamkniętych pokazach zaczęła naśmiewać się z tarantuli pełzającej po ramieniu Bonda. Odetchnął z ulga dopiero gdy prasa zaczęła chwalić film za luz i poczucie humoru.
„Doktor No” zdefiniował jednego z najpopularniejszych bohaterów naszych czasów. Mimo pięćdziesięciu lat, które dzielą nas od premiery, film wcale się nie postarzał. Recepta na Bonda zmieniała się z czasem, ale żaden inny odcinek serii nie ma tej świeżości, co „Doktor No” – film, tak jak sam bohater, jest wiecznie młody.
Ikoniczna scena: Bond bywa zabawny i czarujący, ale nie zapominajmy, że dysponuje licencją na zabijanie, z której skwapliwie korzysta. Przez pięćdziesiąt lat zabijał w różny sposób, nierzadko bardzo brutalny, ale nigdy nie zszokował publiczności tak bardzo jak przy okazji swojego pierwszego zabójstwa na ekranie. Bond z zimną krwią strzela do profesora Denta i żeby upewnić się, że nie żyje, posyła mu kulkę w plecy. Ta scena na trwałe zdefiniowała Bonda jako anty-bohatera – czarującego eleganta, który potrafi zabijać z zimną krwią. Kogoś takiego nie chcielibyśmy spotkać w ciemnej uliczce.
koniec
5 października 2012

Komentarze

06 X 2012   14:54:10

Ciekawy artykuł. Generalnie warto pamiętać, że filmy o Bondzie a powieści o Bondzie to dwie (diametralnie) różne rzeczy. "Dr. No" i "On Her Majesty's Secret Service" to, o ile pamiętam, jedyne dwa filmy z tej serii, które są stosunkowo dokładnymi ekranizacjami książek pod tym samym tytułem. Powieści Fleminga nie są nawet w przybliżeniu takim festiwalem gadżetów jak filmy, są bardziej realistyczne, zawierają sporo elementów obyczajowych. Nie wiem też, czy Brytyjczycy zgodziliby się ze stwierdzeniem, że Bond to antybohater: jedną z jego definiujących cech jest patriotyzm.

27 I 2014   14:43:55

James Bond to jeden z moich ulubionych bohaterów, sama nie wiem, ile razy oglądałam jego filmy. Świetny artykuł, widać, że kolega ma smykałkę i żyłke do pióra!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

James Bond: Ranking filmów z Jamesem Bondem
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jakub Gałka, Łukasz Gręda, Gabriel Krawczyk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

007: Wielki Ranking Filmów z Jamesem Bondem
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Pozamiatane
— Łukasz Gręda

Ręce opadły
— Łukasz Gręda

Lost
— Łukasz Gręda

Dni jak ścięte wąsy
— Łukasz Gręda

Strzelają się
— Łukasz Gręda

Gumowe kule
— Łukasz Gręda

W ciemność
— Łukasz Gręda

Zaczęło się
— Łukasz Gręda

Słowiańska pełnia
— Łukasz Gręda

Pod wulkanem, czyli potworne kino Wesa Andersona
— Łukasz Gręda

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.