Walki między szkockimi klanami mają wielowiekową tradycję. A że spór toczy się raptem o kilka kamieni? To bez znaczenia. W grze „Schotten Totten” to tylko pretekst, by dołożyć sąsiadom.
Nieprzyjacielskie porachunki
[Reiner Knizia „Schotten-Totten” - recenzja]
Walki między szkockimi klanami mają wielowiekową tradycję. A że spór toczy się raptem o kilka kamieni? To bez znaczenia. W grze „Schotten Totten” to tylko pretekst, by dołożyć sąsiadom.
Dziękujemy wydawnictwu Factory of Ideas za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Reiner Knizia
‹Schotten-Totten›
W grze stajemy po stronie jednej konkurujących ze sobą wiosek. Jak co roku wczesną wiosną roztopy spowodowały przesunięcie się kamieni granicznych na pastwisku. Pojedynek będzie się toczył o możliwość ich ponownego ustawienia według własnego uznania. Ten wesoły, absurdalny temat, rodem z najlepszej wyspiarskie tradycji, skrywa sprawnie działającą dwuosobową karciankę. Nie może być zresztą inaczej, bo jej autorem jest jeden z najbardziej płodnych umysłów wśród autorów gier – Dr Reiner Knizia.
W zgrabnym pudełku otrzymujemy zestaw 73 kart. Większość z nich przedstawia wojowników w sześciu kolorach, o sile od jednego do dziewięciu. Tych o najniższych wartościach ukazano jako chuderlaków, a im wyżej, tym muskulatura staje się bardziej imponująca. Wszyscy jak jeden mąż przyodziani w gustowne spódnice w kratę. Każdemu z graczy przypada startowo sześciu losowych zbrojnych, reszta tworzy zakryty stos. Osobny stos układamy z dziesięciu kart akcji. Każda z nich ma unikalne działanie, wyjaśnione w postaci krótkiego tekstu. Pomiędzy graczami, w poziomej linii, należy rozłożyć dziewięć kart kamieni.
W swoim ruchu wybieramy jedną kartę ze swojej ręki i układamy przed wybranym kamieniem. Następnie dobieramy kartę ze stosu wojowników lub akcji i tura przechodzi na przeciwnika. Sednem gry jest zdobywanie kamieni. By tego dokonać potrzebujemy silniejszego układu trzech wojów, niż ma nasz oponent po swojej stronie głazu. Hierarchie mogą przypominać nieco pokerowe. Najsilniejszy zestaw to ten o postępujących numerach w jednym kolorze. Następne w kolejności są trzy karty o tych samych wartościach, trzy w tym samym kolorze i trzy o kolejnych numerach bez względu na kolor. Najsłabszym układem jest tzw. dzika zgraja, czyli zestaw bez ładu i składu. Nawet on może nam w szczególnym przypadku przynieść sukces, a to dzięki wspomnianym wcześniej kartom akcji. Jedna z nich („mgła”) powoduje, że przy wybranym kamieniu liczy się jedynie łączna siła wojów. Oprócz tego mamy jeszcze m.in. „dezertera”, zagranie którego pozwala na odrzucenie jednej z kart wyłożonych przez przeciwnika czy „zdrajcę”, którym przejmiemy wrogiego wojaka. Zdolności specjalne potrafią, jak widać, mocno namieszać w układzie sił na pastwisku. By zapobiec ich zbyt szybkiemu zagrywaniu, autor wprowadził istotną zasadę – można zagrać tylko o jedną kartę akcji więcej niż już zagrał przeciwnik. Ten prosty zabieg powoduje, że gra staje się bardzo taktyczna i naprawdę trzeba wyczuć moment, by najlepiej wykorzystać dostępne opcje. Wygraną można osiągnąć zdobywając trzy sąsiadujące ze sobą kamienie lub dowolne pięć. Szczególnie w pierwszym przypadku trzeba się bardzo pilnować, żeby rozgrywka nie skończyła się dla nas przedwcześnie.
„Schotten Totten” to pierwsza gra wydana przez wydawnictwo Factory of Ideas. Wybór wydaje się trafny, reedycja niedostępnego, cenionego tytułu sprzed lat powinna się spotkać z ciepłym przyjęciem. Odświeżono nieco grafiki, które cieszą oko, nie będąc jednocześnie zbyt nachalnymi, co pomaga łatwiej ogarnąć aktualną sytuację na stole. Czym bliżej końca rozgrywki, tym większy tłok na stole. Mamy więcej informacji co do tego, co może się kryć na ręce przeciwnika, a nasze ruchy wymagają dłuższego namysłu. Wydaje się, że na polskim rynku brakuje lekkich dwuosobowych karcianek. Jest jeszcze „Roma”, „Zombiaki” czy „Konwój”, ale nie wszystkim musi przypaść do gustu klimat dwóch ostatnich. Tu mamy tematykę bardziej uniwersalną, która nie odstraszy starszego pokolenia. Głównymi zaletami „Schotten Totten” jest łatwość tłumaczenia i regrywalność. Bardzo łatwo będzie do niej namówić osoby na co dzień nie grające. W pierwszej rozgrywce można wtedy zrezygnować z kart akcji. Prostota zasad nie oznacza jednak trywialności rozgrywki. Wbrew pozorom kombinowania jest sporo, nawet doświadczeni gracze odnajdą w niej radość z wysilenia szarych komórek. Gratulacje dla wydawcy i czekamy na więcej, a wiemy już, że na ten rok przygotowano jeszcze kilka smakowitych kąsków.
Brzmi jak fajna zabawa :)