Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

John Dell, Grant Morrison, Howard Porter
‹JLA – Amerykańska Liga Sprawiedliwości #1›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułJLA – Amerykańska Liga Sprawiedliwości #1
Tytuł oryginalnyJLA: The Deluxe Edition, Vol. 1
Scenariusz
Data wydania27 stycznia 2016
RysunkiHoward Porter, John Dell
PrzekładKrzysztof Uliszewski
Wydawca Egmont
CyklJLA – Amerykańska Liga Sprawiedliwości
ISBN978-83-281-1612-2
Format176s. 170×261mm; oprawa twarda
Cena79,99
Gatuneksuperhero
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Niekoniecznie jasno pisane: Superhero na sterydach

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2
Robi się coraz dziwniej i coraz bardziej Morrisonowo. Generał Elling, kolejny łotr zaginający parol na Ligę Sprawiedliwości, powołuje do życia – podobnie jak poprzedni przeciwnicy – negatyw naszej drużyny. Oddział Ultrażołnierzy rzuca wyzwanie Lidze i choć wydaje nam się, że trafiliśmy znów do czyjegoś pokręconego snu, to dopiero kolejna opowieść, „Atak z piątego wymiaru”, rzuca wyzwanie nam, czytelnikom. Powykrzywiana rzeczywistość, zapętlony czas, fabuła-LSD niemal jak w „Doom Patrolu” i podsumowanie Plastic Mana: „Coś mi mówi, że najbardziej bezsensowna przygoda Ligi dobiegła końca”. Działo się – a to dopiero przygrywka do wielkiego finału Morrisona.
Jego erę w „JLA” kończy wielkie wydarzenie, czyli „Trzecia Wojna Światowa”, kontynuująca i rozwiązująca – niektóre – wątki z „Wiecznej skały”. Luthor zakłada nowy, odmieniony Gang Niesprawiedliwości i znów atakuje Ligę Sprawiedliwości. Morrison wprowadza jednak do gry moce o wiele potężniejsze niż największy wróg Supermana – prosto z odwiedzanego już wcześniej Czwartego Świata. Z „wielkiego grawitacyjnego zapadliska” uwolnił się Mageddon, machina zagłady zbudowana przez Starych Bogów, poprzedników Nowych Bogów Jacka Kirby’ego – czarne słońce niszczące całe układy gwiezdne i zmierzające prosto do naszego układu. Nie bez powodu Metron, Mister Miracle, Orion i Big Barda odwiedzali Strażnicę JLA. Na pomoc Lidze przybywa między innymi Animal Man, jakże odmieniony dekadę wcześniej właśnie przez Granta Morrisona. No, to jest fabuła jaką finał runu Szalonego Szkota obiecywał i potrzebował. Czterdziesty pierwszy numer serii, wydany w maju 2000 roku, kończy erę Morrisona w „JLA” – pałeczkę po nim przejął inny wielki scenarzysta, który napisał kilka wcześniejszych zeszytów – przerywników. Mark Waid, płynący na fali wydanego w 1996 roku, słynnego „Kingdom Come”, już na początku wypalił z grubej rury i zaprezentował historię „Wieża Babel”, w której Ra’s al Ghul, wielki wróg Batmana, wykradł dane na temat członków Ligi i knuje własne, nikczemne plany. Grant Morrison odszedł z DC Comics, aby rewolucjonizować świat mutantów Marvela – jego „New X-Men” okazał się tak samo ożywczy i po prostu znakomity jak omawiany dziś komiks. Seria „JLA” miała w sumie sto dwadzieścia pięć odcinków – zakończyła się w kwietniu 2006 roku podczas wspomnianego już eventu „Nieskończony kryzys”, a symbolicznym zakończeniem jej dziejów (przynajmniej w tej właśnie serii) było zburzenie Strażnicy na Księżycu. Morrison wrócił do DC i napisał takie hity jak „JLA. Classified” (tę historię znajdziemy w czwartym tomie „JLA” Egmontu, zaraz po „Trzeciej Wojnie Światowej”), „All-Star Superman” (jeden z najważniejszych komiksów z Człowiekiem ze Stali w historii) oraz rewelacyjne, omawiane już przeze mnie „Siedmiu żołnierzy” i „Ostatni kryzys” (nie wspominając już o przejęciu serii „Batman” w 2006 roku).
Granta Morrisona porównuje się często ze skonfliktowanym z nim innym brytyjskim scenarzystą – samym Alanem Moore’em. „Strażnicy” Czarownika z Northampton uczłowieczyły superbohaterów, sprowadziły ich na ziemię i podały w wątpliwość (albo przynajmniej kazały się nad nim zastanowić) cel ich misji. Morrison bardzo chciał ich od tej ziemi ponownie oderwać, stworzyć ich bohaterami większymi niż życie i zrobić z nich dosłownie Panteon Uniwersum DC Comics. Każde wydarzenie, w jakim biorą udział, ma skalę wprost gigantyczną. Już na samym początku Hiperklan i jego uzdrawianie Ziemi jest dokładnie tym samym, co robił Moore we wspomnianym już „Miraclemanie” – walki superbohaterów z superzłoczyńcami są w wersji Morrisona starciami bogów, od których ziemia drży, a niebo przecinają błyskawice. Pojawiają się przecież istoty, takie jak Nowi Bogowie, niebiańskie zastępy Pax Dei, Starro Zdobywca wielkości Zatoki Hudsona (!), Prometeusz z Phantom Zone, Sandman i odbierający zmysły Mageddon. Wieża strażnicza na księżycu jest swego rodzaju Olimpem, a przeciwnicy JLA stanowią niemal w każdym przypadku ich antytezę. Jakby Grant Morrison kazał mitycznym bogom-herosom patrzeć w lustro i cały czas przypominał, jak niewiele dzieli ich własna „boskość” od „demoniczności” ich wrogów. To nie są potyczki Spider-Mana z Zielonym Goblinem, ani nawet X-Menów z Magneto – tu niebo zasnuwają czarne chmury a wulkany nagle eksplodują. A Lois Lane mówi: „Żyjemy się w szczęśliwych czasach. Urodziłyśmy się w świecie pilnowanym przez Supermana”.
Cała ta przeszarżowana momentami scenografia i stylistyka nawiązują w prostej linii do lat sześćdziesiątych – do Srebrnej Ery (Morrison lubi ten okres, czemu bez żadnego skrępowania daje wyraz w swej najnowszej serii „Green Lantern”). Złowieszcze plany jeszcze bardziej złowieszczych łotrów, którzy są źli, bo „po prostu tak”; inne wymiary, kosmici, artefakty, proste motywacje, ale skomplikowana narracja – Srebrna Era w nowoczesnym wydaniu. „Gdy byłem dzieckiem zawsze podobał mi się koncept niepokonanych, uśmiechniętych i niezłomnych herosów radzących sobie wspólnie z każdym niebezpieczeństwem. Średniowieczny epos o Jerzym, który zabija smoka – to powinno stać u podstaw komiksu superbohaterskiego. W Marvelu wszyscy byli ciągle na siebie źli, wściekli i nie ufali sobie za grosz. Nie podobało mi się to” – powiedział Morrison, i tak właśnie zbudował założenia „JLA”. W tej serii Batman, który przecież nigdy nie ma i nie mógł mieć w sobie nic boskiego, został naszym przedstawicielem, ludzkim ambasadorem na Olimpie. I świetnie się w tej roli sprawdził – jest to postać poprowadzona wzorcowo. A więc Liga Sprawiedliwości to superhero na sterydach – trzeba było nie lada odwagi, aby pójść tą drogą. Szalony Szkot wynosi herosów wysoko ponad nasze głowy, ale nie zapomina też o stawianiu trudnych pytań. Czy bohaterowie DC robią za dużo czy za mało? Kiedy interwencja staje się dominacją? Trzeba pozwolić ludziom iść ku własnemu przeznaczeniu samodzielnie czy poprowadzić ich za ręce? Dlaczego herosi ratują ludzi przed głupawo ubranymi złoczyńcami, a nie na przykład przed tsunami? Czemu nie nawadniają Sahary? W sumie my to wiemy, kto by chciał czytać o irygacji pustyni, skoro może – o pojedynku Supermana z Darkseidem.
Grant Morrison jest całkowicie świadomy, w jakim uniwersum pisze i jaka jest jego historia, do której potrafi znakomicie nawiązywać, dbając jednocześnie o ogólnie przyjęte zasady utrzymywania ciągłości świata DC. Znajdziemy tu zmodernizowane wersje starych postaci DC z lat sześćdziesiątych lub późniejszych – Profesor Ivo, T.O. Morrow, Trzy Demony, Neron, The Key, Injustice Gang, Starro, Kudłaty Człowiek, Triumph, Hector Hammond, i wielu innych. Szalony Szkot zrobił to samo co Neil Gaiman, czy Alan Moore przed nim – dał nowe życie mieszkańcom krainy zwanej Limbo (patrz: „Animal Man”), czyli miejsca, do którego zsyłani są bohaterowie, kiedy scenarzyści komiksowi przestają angażować ich w fabuły własnych komiksów. Autor robi tu już (nieświadome) przymiarki do swoich kolejnych wielkich projektów, czyli „Ostatniego kryzysu” i „Multiwersum” – wszak to właśnie w „JLA” tak często odwiedzamy „Zaświaty” (w jeszcze nie wyklarowanej ostatecznie formie – jako Phantom Zone, czy Strefa Duchów), czy nawet Niebo, Śnienie i Piekło. Pojawiają się takie smaczki jak Wolverine i Doktor Doom z Marvela, na których Hiperklan wykonuje wyrok śmierci. Morrison przepisuje na nowo niektóre stare zeszyty – robi na przykład „Avengers” numer 8 z 1964 roku w wersji dla DC Comics (patrz: awantura z Tomorrow Woman).
„JLA” jest również przez cały czas zgodna z ciągłością uniwersum. Superman w pierwszych dwóch tomach nosi dziwny niebieski kostium i włada energią elektryczną; miejsce zmarłej księżniczki Diany zajmuje jej matka (choć wiadomo, że w końcu oryginalna Wonder Woman wróci, wszak herosi DC są nieśmiertelni). Morrison zmuszony był zatem do uwzględnienia nie swoich pomysłów fabularnych we własnym komiksie, ale takie są zasady – skoro Neron spalił (!) duszę Wonder Woman w jej własnej serii, to fakt ten (i mnóstwo innych) musiał mieć odzwierciedlenie w „JLA”. Ale i tak omawiany dziś komiks wprost kipi od autorskich, nieszablonowych i czasem dziwnych pomysłów Szalonego Szkota. Księżyc opadający na Ziemię, przekrzywiony domek w Strefie Widmo, istoty ze zestalonego światła, Oddział Ultrażołnierzy napromieniowany Proteum, atak z piątego wymiaru – pomysłów jest mnóstwo, a wszystkie poupychane są na bardzo małej przestrzeni. Grant Morrison wyznawał zasadę, wedle której nie należy chomikować dobrych pomysłów w nadziei na późniejsze wykorzystanie – kto wie, czy w ogóle będzie na to szansa? Trzeba się ich pozbyć, uwolnić głowę, dać je czytelnikowi, a potem najwyżej wymyśli się nowe – dokładnie tak robił potem Gerard Way, wielki przyjaciel Granta Morrisona, autor „Umbrella Academy”, pozostający pod wielkim wpływem swego mentora. Zgodnie z niepisanymi zasadami komiksów lat dziewięćdziesiątych mamy mnóstwo akcji, przygody goniącej za nieustanną uwagą czytelnika, czyli założenia niejako idące zgodnie z linią bardzo ekspresyjnego fabularnie i narracyjnie wydawnictwa Image.
Run „JLA” Szalonego Szkota był inspiracją dla wszystkich późniejszych twórców przygód Ligi. Ten zespół jest mniej więcej taki, jakim wykreował go Morrison aż po dziś dzień – Zack Snyder jednoznacznie mówi o tym, skąd czerpał wenę podczas kręcenia swojej filmowej wersji „Ligi Sprawiedliwości”. „JLA” była motorem napędowym DC Comics w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i pomogła wyjść wydawnictwu z kryzysu tamtych czasów. Dla fanów superbohaterszczyzny rzecz obowiązkowa.
koniec
« 1 2
22 października 2023

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedzielny krytyk komiksów: Śrubełek? Głowadzik?
Marcin Osuch

28 IV 2024

Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.

więcej »

Niekoniecznie jasno pisane: Jedenaście lat Sodomy
Marcin Knyszyński

21 IV 2024

Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.

więcej »

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

17 IV 2024

W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Inne recenzje

Po komiks marsz: Styczeń 2016
— Esensja

Z tego cyklu

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część pierwsza
— Marcin Knyszyński

Tegoż twórcy

JLA wita wiek XXI
— Marcin Knyszyński

Jest nadzieja dla Ligi
— Andrzej Goryl

Krótko o komiksach: Listopad 2003, cz. 2
— Sebastian Chosiński, Daniel Gizicki, Wojciech Gołąbowski, Tomasz Kontny, Piotr Niemkiewicz, Konrad Wągrowski

Błękitnooka, zielonooka, pomarańczowooka i jednooki
— Daniel Gizicki

Tegoż autora

Beznadziejna piątka
— Marcin Knyszyński

Oto koniec znanego nam świata
— Marcin Knyszyński

Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch

Miecze i sandały
— Marcin Knyszyński

Z rodzynkami, czy bez?
— Marcin Knyszyński

Hola, hola, panie Straczynski!
— Marcin Knyszyński

Żadna dziura nie jest dość głęboka
— Marcin Knyszyński

Uczta ekstremalna
— Marcin Knyszyński

Straczynski Odnowiciel
— Marcin Knyszyński

Cztery wywiady, coś tam pomiędzy i pogrzeb
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.