„Like a River” Szwajcara Pierre’a Wasema to jeden z najsmutniejszych komiksów jakie zdarzyło mi się czytać. Jednak to nie smutek jest bohaterem tej graficznej noweli, a pustka, jaką przynosi samotność. Samotność, jaka może stać się udziałem każdego z nas, kiedy najbliższe osoby odchodzą.
Artur Długosz
Komiksy z przemytu: Czekając na nic
[Pierre Wazem „Like a River” - recenzja]
„Like a River” Szwajcara Pierre’a Wasema to jeden z najsmutniejszych komiksów jakie zdarzyło mi się czytać. Jednak to nie smutek jest bohaterem tej graficznej noweli, a pustka, jaką przynosi samotność. Samotność, jaka może stać się udziałem każdego z nas, kiedy najbliższe osoby odchodzą.
Pierre Wazem
‹Like a River›
„Like a River” (Niczym rzeka) to jeden z tych nielicznych komiksów, którymi chciałoby się podzielić z innymi, ale przy pierwszej sposobności okazuje się, że niełatwo jest znaleźć odpowiednie słowa. Trawiłem go długo, czytałem wielokrotnie, a jeszcze więcej razy wertowałem, doszukując się, w czym tkwi nietypowość tej opowieści, że aż tak mocno na mnie podziałała. Wciąż nie wydaje mi się, żebym znalazł proste wytłumaczenie tego fenomenu, ale jest w tym komiksie parę rzeczy, do których opisania znam już, jak mi się wydaje, właściwe słowa. Niemniej sztuką będzie opowiedzenie o tym komiksie bez streszczania znaczących jego partii.
Rzecz dzieje się gdzieś w Rosji, w oddalonej od cywilizacji wiosce, miejscu, o które świat zdaje się nie dbać. Jednym z mieszkańców wioski jest Vlad, starszy, zaniedbany mężczyzna, dla którego życie przestało przedstawiać jakąkolwiek wartość. Traktowany nieco jak dziwak, wczuwa się biernie w rolę wyrzutka i spędza dnie na czynnościach, których jedynym celem jest marnotrawienie czasu, przyspieszanie jego upływu. Ale najwyraźniej nie zawsze tak było. Vlad często wspomina swą zmarłą żonę, Maszę, najwyraźniej nie umie pogodzić się z jej odejściem i substytuuje sobie jej obecność, zachowując się tak, jakby cały czas z nim była, głównie przez rozmowę. Jednak pewnego razu czara oczekiwania zostaje przepełniona i Vlad sięga po starą strzelbę z oczywistym zamiarem. Ale wtedy próg jego starej, zniszczonej, zaniedbanej chaty przekracza zapomniany syn, teraz dorosły już mężczyzna, absolwent moskiewskiej Akademii Sztuki, którym najwyraźniej wraz ze śmiercią matki zajęła się opieka społeczna. Po latach milczenia ojciec i syn stopniowo nawiązują kontakt, wspominają Maszę, wspólnie naprawiają dach i dużo rozmawiają, świadomi, że wcześniej czy później wszystko musi wrócić do poprzedniego stanu rzeczy. Wreszcie następuje ten dzień: syn wsiada do autobusu i odjeżdża, pozostawiając ojca samego ze swymi myślami. A Vlad wraca nad rzekę, gdzie rozmawiając z Maszą kolejny raz próbuje złowić rybę.
Być może nie wynika to ze streszczenia, ale komiks wyraźnie składa się z dwóch części. Osią pierwszej jest przedstawienie Vlada, ukazanie jego codziennego życia, tęsknoty za zmarłą żoną. Druga część, rozpoczynająca się od przyjazdu syna, to ewolucja jego relacji z ojcem po długiej rozłące. Obie jednak mają wspólną część, którą jest pamięć o Maszy i w obu mamy do czynienia ze stopniową, aczkolwiek nigdy nie zakończoną rekonstrukcją wizerunku zmarłej. Nie jest dziwne, że ich wspomnienia o żonie i matce różnią się, a dla autora jest to okazja do ukazania zmian, jakie upływ czasu wprowadza do naszej pamięci. Pamiętamy przecież szczegóły, drobne wydarzenia, ulubione powiedzonka czy kolor. Brak nam natomiast wspomnień całościowych, które umożliwiałyby odtworzenie przeszłości. Bardzo wymowna jest tu scena, kiedy Vlad nakazuje synowi przygotowanie papieru i ołówka i narysowania swojej matki według jego wytycznych. Po kilku kreskach syna zmuszony jest przyznać, że więcej nie pamięta. A przecież nie przechowuje żadnych zdjęć, twierdząc, że wszystko jest w nieustannym ruchu. Mimo że obecność zmarłej Maszy jest wyczuwalna w niemal każdym kadrze komiksu, to nigdy tak naprawdę nie dowiadujemy się o niej nic konkretnego. Na dobrą sprawę nie dowiadujemy się nawet tego, co też czyniło z niej tak wyjątkową żonę dla Vlada. Pozostaje nam tylko wierzyć jego zafałszowanemu upływem czasu wyobrażeniu o niej.
Przewija się w komiksie także tytułowa rzeka. Biegnie nieopodal chaty Vlada i wydaje się być jednym z centralnych punktów jego świata. To tu mierzy się z rybą na początku opowieści, to tu wraca w tym samym celu po wyjeździe syna. Najwyraźniej łowienie ryb jest zajęciem, które w najprostszy, a być może jedyny sposób pozwala mu cofnąć się w czasie do chwili, kiedy przychodził nad rzekę, a w domu oczekiwała na jego powrót żona. Masza porównywała do rzeki życie, mawiała: „błękitna woda” i „brązowa woda” na płynącą rzekę i stojącą w zakolach wodę. I metafora ta, choć banalnie prosta, jest także banalnie uniwersalna. Życie rwie do przodu niczym wezbrana rzeka, a wraz nim, niczym kłody popychane nurtem, nadpływają kolejne przeszkody. Przed częścią z nich da się uskoczyć, część ledwie nas muśnie, ale są i takie, z którymi zetknięcie się kończy wypadnięciem z gry, wylądowaniem w płytkiej po kostki, brudnawej wodzie, która nie mając nigdzie ujścia, trwa nieruchomo. W takim miejscu znalazł się właśnie Vlad po śmierci żony. Z takiego miejsca nie ma drogi powrotnej, pozostaje jedynie cierpliwie czekać i Vlad zdaje się sumiennie tego trzymać. Można zarzucić komiksowi zbytni pesymizm, ale można też postawić pytanie o to, co tak naprawdę jest w najważniejsze w życiu. Dla Vlada najwyraźniej była to żona.
Samotność wyczynia dziwne rzeczy z ludźmi. Kiedy Vlad traci w wezbranej rzece buty i nie stać go na zakup nowej pary, wystarcza mu świadomość, że widział w sklepie takie, które mogą do niego należeć, że czekają na niego. Zjawienie się syna wprowadza do życia Vlada odrobinę stabilizacji. Potrzeba przebywania z kimś bliskim jest naturalna dla gatunku ludzkiego, zwłaszcza w ciężkich chwilach. Za namową syna dokonują naprawy przeciekającego dachu, a ojciec po raz pierwszy od dłuższego czasu bierze kąpiel. Nie było wcześniej nikogo, kto dbałby o niego i zwrócił mu uwagę na tak oczywistą sprawę jak osobista higiena. Samotność wyczynia dziwne rzeczy z ludźmi.
W parze z niebanalną fabułą idzie unikalny sposób jej wizualizacji. Na pierwszy rzut oka komiks sprawia wrażenie rysowanego niedbale, od niechcenia, ale w chwili gdy wpatrzymy się w kadry i plansze, ukaże się nam bardzo daleko idącą spójność graficzno-fabularna stron w „Like a River”. Kompozycja plastyczna doskonale uzupełniania dialogi, a wiele emocji i informacji przekazują same rysunki. Przykłady można mnożyć. Choćby wprowadzenie do komiksu, swoisty prolog, niewyróżniony w żaden formalny sposób, ale bez wątpienia spełniający taką rolę. Otóż kilka pierwszych stron komiksu to monotonne i puste kadry pozbawione dymków, bardzo sugestywne w przekazie i wywołujące w wyobraźni czytelnika właściwy nastrój. Każda strona składa się z identycznie rozlokowanych pasków, które przedstawiają różne fragmenty domostwa Vlada. Jest puste i zniszczone jak sam jego mieszkaniec. Wazem potrafi uczynić z rysunku bardzo groźny oręż i udowadnia to w komiksie niejednokrotnie. Kiedy oburzony Vlad zrywa się z krzesła, krzycząc, że rysunek jego syna wcale nie przypomina Maszy, naprawdę czujemy, jak bardzo jest oburzony, ale kiedy skręca powoli skręta, to czas staje w kadrach niemal w miejscu, pozwalając, uchwycić nam ulotne, niewypowiedziane myśli. Autor nieustannie przełącza się płynnie między detalami i panoramą, ukazując rozwój fabuły z najwłaściwszej perspektywy.
O Pierre Wazemie, szwajcarskim autorze, w Polsce można było usłyszeć przy okazji wystawy „
Komiks na horyzoncie”, czy wystawy komiksu szwajcarskiego prezentowanej na majowych Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. W nowych numerach „Metal Hurlant” prezentowanych było parę jego nowelek. Ma na swoim koncie jeszcze niewiele, ale za to „Like a River” udowadnia, że warto mu się przyjrzeć bliżej. Zresztą omawiany komiks poniekąd został automatycznie wyróżniony przez samego wydawcę, ponieważ wybrano go w Humanoid Publishing do otwarcia nowej serii albumów z cyklu „Metal Hurlant presents”. Jego lektura pozwala mieć nadzieje, że kolejne albumy przyniosą równie nietypowe, frapujące fabularnie i wizualnie treści. Na dobrą sprawę komiks Wazema mógłby się ukazać w Polsce. Wpisałby się dobrze w profil wydawnictwa POST, poszerzając ich ofertę o kolejny, ambitny tytuł. Doprawdy trudno byłoby mi wskazać drugi, równie poruszający komiks, jaki dany mi było ostatnio przeczytać.
|
Liczba wydanych w kraju komiksów rośnie z każdym miesiącem, ale zawsze będzie coś jeszcze do wydania. Jesteśmy parę dobrych lat do tyłu, nasz rynek jest mniejszy, a inne kraje wcale nie próżnują, publikując czasem w ciągu miesiąca tyle tytułów, ile w Polsce ukazuje się rocznie. Z różnorakich powodów niektóre z tych komiksów nigdy nie ukażą się Polsce, być może nigdy nawet nie trafią w oryginalnej wersji do naszego kraju – imię ich jest legion. „Inne komiksy” został pomyślany jako autorski cykl prezentujący pozycje obcojęzyczne, które wpadły mi w ręce i warte są uwagi. Będę starał się przedstawiać pozycje ciekawe i zróżnicowane, co implikuje nieregularność cyklu, i, rzecz jasna, wybiórczość podyktowaną osobistymi preferencjami. Mam jednak nadzieję, że zaciekawią naszych czytelników. |
|