„Kwaśne jabłko” to wstrząsająca opowieść kobiety doświadczającej każdego dnia przemocy ze strony swojego męża. Systematycznie bita, poniżana i gwałcona, poszukuje ratunku w modlitwie. Niestety, jak można się spodziewać, nie jest to najskuteczniejsza strategia radzenia sobie z problemem.
Modlitwa
[Joanna Karpowicz, Jerzy Szyłak „Kwaśne jabłko” - recenzja]
„Kwaśne jabłko” to wstrząsająca opowieść kobiety doświadczającej każdego dnia przemocy ze strony swojego męża. Systematycznie bita, poniżana i gwałcona, poszukuje ratunku w modlitwie. Niestety, jak można się spodziewać, nie jest to najskuteczniejsza strategia radzenia sobie z problemem.
Joanna Karpowicz, Jerzy Szyłak
‹Kwaśne jabłko›
Motywem przewodnim tej opowieści jest modlitwa. Narracja sprowadza się do dialogu z bogiem, któremu udręczona kobieta dziękuje za szczęście jakie ją spotkało. Tym szczęściem jest silny, mądry, dobry i piękny mąż. Pracowity, przystojny, wykształcony mężczyzna mógł mieć przecież każdą, a wybrał właśnie ją. Pewnego razu na tym idealnym wizerunku pojawia się jednak rysa zamieniająca się stopniowo w mroczną czeluść. Idealny mąż wraca późno z pracy i jest… pijany. Co więcej, zamiast wytłumaczyć się z tego incydentu i przeprosić, po raz pierwszy uderza swoją żonę. Od tego momentu wszystko się zmienia. Życie pod jednym dachem staje się prawdziwym koszmarem, a każdy dzień przynosi ból i upokorzenie. Kobieta znosi to wszystko w milczeniu, kontynuując swoją modlitwę i wytrwale usprawiedliwiając czyny znęcającego się nad nią sadysty.
I to właśnie jest w tej opowieści najbardziej poruszające. Brutalne sceny przemocy są bez wątpienia wstrząsające, ale tym co szokuje równie mocno jest całkowita bierność kobiety i milcząca zgoda na trwanie tej sytuacji. Czytelnik podczas lektury coraz bardziej nerwowo czeka na jakieś działanie – bunt, ucieczkę, cokolwiek – ale kolejne plansze przynoszą tylko obwinianie samej siebie o ten stan rzeczy. Być może w ten sposób autorzy komiksu chcieli podkreślić, że ich dzieło nie jest literacką fikcją, ale czymś co ma odzwierciedlać rzeczywiste problemy. Nie chodzi jednak o to, że miałaby to być historia oparta na faktach, ale o to, że rzeczywistości, inaczej niż w filmach, czy komiksach, takie rozgrywające się w zaciszu domowym historie niestety rzadko kończą się happy endem. Tu też próżno oczekiwać szczęśliwego zakończenia, a jedyny zwrot akcji dający nadzieję (kobiecie na wyzwolenie, a czytelnikom na satysfakcjonujący finał) okazuje się być czystą fantazją. Jakby tego było mało, nawet za tę wyobrażoną zemstę udręczona kobieta od razu w myśli przeprasza. Przesłanie komiksu - samo w sobie niezwykle mocne - zyskuje dodatkową wymowę w kapitalnym zakończeniu. Ostatnia plansza długo nie daje spokoju.
Choć scenariusz jest interesujący, a odwołanie się do modlitwy jako motywu przewodniego stwarza wiele możliwości budowania emocji, to główną siłą komiksu pozostają rysunki Joanny Karpowicz. Tyle tylko, że słowo rysunki jest tu niezbyt adekwatne. Plansze komiksu to po prostu małe akrylowe obrazy utrzymane w ascetycznej stylistyce. Dzięki temu, że powstały na papierze o specjalnej fakturze, wyglądają, jakby były namalowane na płótnie. Sposób kadrowania oraz rozmieszczenie obiektów na poszczególnych panelach przywołują pewne skojarzenia z obrazami Edwarda Hoppera. Wnętrza, w których rozgrywa się dramat są czyste, uporządkowane i niemal sterylne. Utrzymane w ciepłych barwach pomieszczenia, mogłyby wręcz posłużyć jako sceneria dla jakiejś familijnej opowieści o szczęśliwej rodzinie, jakich mnóstwo pojawia się dziś w reklamach czy serialach. Kiedy jednak zaczyna się festiwal przemocy, wnętrza nagle stają się mroczne, nieprzyjazne i przerażające, niczym komnaty z opowiadań grozy Edgara Allana Poe. Zapowiedź tego opartego na kontrastach sposobu narracji stanowi intrygująca okładka. Widzimy na niej uśmiechniętą kobietę popijającą sobie kawę. Jednak ciemne, zasłaniające oczy okulary i plamy krwi pod nosem każą wątpić w szczerość tego uśmiechu. Za sprawą takich kontrastów przesłanie tej historii jest jeszcze bardziej wstrząsające. Bardzo często bowiem prawdziwe dramaty skrywają się za fasadą uśmiechniętych twarzy i wysprzątanych pokojów.
Mówienie i pisanie na temat przemocy domowej jest bez wątpienia sprawą niezwykle trudną i niemożliwe jest uniknięcie pewnych pułapek. Dyskusje na temat komiksu Jerzego Szyłaka i Joanny Karpowicz, jakie toczą się w internecie, pokazują jak łatwo tu o różne nieporozumienia. Można w tych sporach znaleźć głosy mówiące o nadmiernym epatowaniu przemocą i seksualnością, niewiarygodnym przedstawieniu bohaterki i jej bierności graniczącej rzekomo niemal z zachętą do stosowania przemocy, ale da się także usłyszeć opinie o uzasadnionym zastosowaniu przez autorów terapii szokowej, pochwały pod adresem konstrukcji postaci oraz krytykę tych, którzy oskarżają bohaterkę tej opowieści o prowokowanie przemocy, jakiej doświadcza. Choć przebieg tego sporu nie nastraja optymistycznie, to sam fakt, że komiks narobił już sporo hałasu w mediach jest niezwykle pozytywny. O przemocy wobec kobiet na pewno trzeba rozmawiać i bardzo dobrze, że jest kolejna okazja do takiej dyskusji. Żeby to w pełni docenić warto przypomnieć, że scenariusz tej opowieści powstał już kilka lat temu, ale przeleżał do dziś na półce, bo jego autor nie mógł znaleźć chętnych do wydania tego komiksu.
„Kwaśne jabłko” jest bez wątpienia ważnym głosem w dyskusji o przemocy wobec kobiet, ale przede wszystkim jest to bardzo dobry komiks. Poruszająca fabuła i świetna oprawa graficzna sprawiają, że lektura komiksu jest doświadczeniem długo pozostającym w pamięci. Trzeba jednak pamiętać, że dzieło Jerzego Szyłaka i Joanny Kartpowicz nie stanowi próby pogłębionej analizy zjawiska przemocy domowej, na podstawie której można byłoby formułować jakieś ogólne wnioski. Jest to raczej pełne emocji i bólu wołanie o pomoc. Jakiekolwiek uogólnianie sytuacji przedstawionej na planszach komiksu, oskarżanie ofiar przemocy o bierność, obwinianie religii i religijności o ten stan rzeczy, upolitycznianie i instrumentalizacja zjawiska przemocy domowej są niestosowne i mogą prowadzić do rozmywania problemu. Warto potraktować tę opowieść jako studium przypadku – refleksję na temat wyjątkowej sytuacji, w jakiej znalazła się bezbronna kobieta. Trzeba raczej zastanowić się nad tym, jak można pomagać takim jak ona. Bo choć jest to sytuacja wyjątkowa i niepowtarzalna, to jednocześnie stanowi ona przecież element bardzo powszechnego problemu. Problemu, na który składają się być może setki jeśli nie tysiące takich niepowtarzalnych i wyjątkowych sytuacji.
Nie obśmiewam poruszonego problemu, bo jest poważny. Nie czytałem też omawianego komiksu. Jednak autor recenzji niby nie obwinia o przemoc domową religii, ale z jakiegoś powodu "Bóg" pisze z małej litery. Freudowska pomyłka czy lekceważenie polskiej ortografii?
Chyba, że chodzi o Ozyrysa, Odyna czy innego Zeusa. Wtedy OK, "bóg" może być z małej litery.