Czwarty tom „Głębi” nieco rozczarowuje. Po śmierci Stel Caine akcja zwalnia i zdecydowanie za bardzo brnie w psychologiczne zawiłości. Opowieść o poszukiwaniu nadziei zawsze była nimi przesycona, ale do tej pory doskonale to komponowało się z akcją. Teraz wydaje się, że Rick Remender snuje swoją opowieść jakby z mniejszym przekonaniem.
Zło dobrem zwyciężać
[Rick Remender, Greg Tocchini „Głębia #4: Zewnętrzne aspekty wewnętrznych postaw” - recenzja]
Czwarty tom „Głębi” nieco rozczarowuje. Po śmierci Stel Caine akcja zwalnia i zdecydowanie za bardzo brnie w psychologiczne zawiłości. Opowieść o poszukiwaniu nadziei zawsze była nimi przesycona, ale do tej pory doskonale to komponowało się z akcją. Teraz wydaje się, że Rick Remender snuje swoją opowieść jakby z mniejszym przekonaniem.
Rick Remender, Greg Tocchini
‹Głębia #4: Zewnętrzne aspekty wewnętrznych postaw›
Poprzedni tom zakończył się śmiercią jednej z głównych bohaterek. Wytrwale dążąca do realizacji swoich marzeń Stel Caine zginęła w dramatycznych okolicznościach (choć by być precyzyjnym należałoby powiedzieć – chyba zginęła; wiadomo przecież że w komiksach – nie tylko superbohaterskich – śmierć jest pojęciem bardzo względnym). Nie sama śmierć była jednak najgorsza, ale to, że ostatnią rzeczą, jaką dzielna kobieta zobaczyła, było zniszczenie sondy, której tak wytrwale poszukiwała. Sondy mającej stanowić nadzieję dla ludzkości. Stel umierała widząc, jak jej marzenia rozpadają się na drobne kawałeczki.
W czwartym tomie akcja biegnie jednotorowo. Prawie od samego początku śledzimy wyłącznie perypetie jednej z córek Stel – Tajo. Jak pamiętamy scenarzysta nie szczędził jej traumatycznych przeżyć. Jako dziecko widziała śmierć swego ojca i została uprowadzona przez brutalnego pirata Rolna. Przez dziesięć lat była więziona w mieście Poluma, gdzie obserwowała moralny upadek ludzkości. Później była świadkiem śmierci swojego brata. Nic zatem dziwnego, że w ataku szału, mszcząc się za wszystkie doznane krzywdy, doszczętnie zniszczyła Polumę dzięki śmiercionośnemu skafandrowi od pokoleń należącemu do jej rodu. Po wszystkim opuściła matkę i wyruszyła na poszukiwanie siostry. Della została bowiem prawie od razu po porwaniu sprzedana przez Rolna do miasta Voldin. Tu niestety czekało ją kolejne rozczarowanie. Odnaleziona siostra wykradła jej bowiem skafander i zostawiła na niemal pewną śmierć. Okazało się bowiem, że pomiędzy siostrami nagromadziło się wiele urazów i złości. Jakby tego było mało, córka Rolna, która podstępem zbliżyła się do obu sióstr, omal nie zabiła Tajo.
I właśnie w tym momencie wracamy do naszej bohaterki. Okazuje się, że życie uratowała jej Mertali. Syrena walcząca niegdyś u boku Marika na arenie Rolna, odebrała sygnał alarmowy i odnalazła ranną córkę Stel Caine. Syrena niestety musiała przekazać informację o śmierci jej matki. Teraz obie próbują uratować miasto Salus przed szaloną Dolvą. Córka Rolna chce bowiem zemścić się na Tajo i… zniszczyć Salus. Zbudowała bombę i ukryła ją gdzieś w mieście. Czy Tajo i Mertali zdołają jej przeszkodzić w akcie ludobójstwa? Czy w ogóle warto ratować to chylące się ku upadkowi miasto, gdy nikt już nie ma nadziei na lepszą przyszłość? Czy warto walczyć o ludzkość, która i tak na własne życzenie zmierza ku katastrofie?
Rick Remender dał się już poznać jako scenarzysta pieczołowicie konstruujący swoją narrację, ale jednak przede wszystkim skoncentrowany na tworzeniu złożonych i wiarygodnych postaci. Nie inaczej jest tym razem. Śledząc poczynania Tajo i Mertali nieustannie wsłuchujemy się w wewnętrzny monolog strasznie doświadczonej przez los dziewczyny, targanej sprzecznymi emocjami. Wyrzuty sumienia, poczucie krzywdy, ból po zdradzie najbliższych – naprawdę można byłoby tym obdzielić kilka osób, i każda miałaby mnóstwo powodów do użalania się nad sobą. Tymczasem scenarzysta skumulował to wszystko w jednej, kruchej w gruncie rzeczy dziewczynie. Można jednak odnieść wrażenie, że to, co do tej pory sprawdzało się bardzo dobrze, tym razem trochę zawodzi. Wydaje się, że trochę jednak za dużo już tych wszystkich rozterek i dylematów. Poza tym mało przekonująco wypada charakterystyka Dolvy, jej motywacja oraz działania. Można także odnieść wrażenie, że wprowadzenie do gry nowej postaci za pomocą retrospekcji jest rozwiązaniem typu deus ex machina.
Bardzo mocną stroną komiksu pozostają natomiast arabeskowe rysunki Grega Tocchiniego. Jego wizja podwodnego świata czekającego na nieuchronną zagładę jest, najkrócej mówiąc, niesamowita. Pełna finezyjnych zawijasów i drobnych szczegółów kreska ożywia społeczności żyjące na dnie oceanów, ale nieustannie wymaga od czytelnika koncentracji i cierpliwego – nomen omen – wyławiania detali umieszczonych w rysunkach. Powłóczyste postaci, wijące się wszędzie tkaniny i organizmy cały czas przypominają na, że wszystko rozgrywa się głęboko pod wodą. Doskonale podkreślają to kolory Dave’a McCaiga. Tym razem w tomie znalazła się również nie lada gratka dla wszystkich zainteresowanych warsztatem rysownika. Mamy tu bowiem szkicownik Tocchiniego zawierający między innymi kilka plansz w wersji ołówkowej oraz z nałożonym tuszem. Są tu również okładki poszczególnych zeszytów w wersji ostatecznej oraz ich projekty. Poza tym znalazło się miejsce dla kilku okładek alternatywnych. Krótko mówiąc, jest na co popatrzeć.
Perypetie Tajo i Mertali śledzi się nadal z zainteresowaniem, ale można chwilami odnieść wrażenie, że ta opowieść trochę straciła swój impet. Scenarzysta układa swoich bohaterów w różnych konstelacjach i stwarza im rozliczne okazje do prowadzenia filozoficzno-egzystencjalnych rozmów. Niestety, chwilami staje się to odrobinę męczące. Retrospekcja służąca wprowadzeniu do gry jeszcze jednej postaci też nie wypada przekonująco. Wygląda to trochę, jakby kolejny towarzysz Marika z czasów jego walk w Polumie był potrzebny teraz, ale trzeba było jakoś uzasadnić jego obecność i dlatego tom otwiera zaskakujący powrót do przeszłości. Poza tym, istotne znaczenie dla rozwoju tej historii ma śmierć Stel Caine. W gruncie rzeczy to ona napędzała całą akcję. To jej optymizm i determinacja były kluczowe dla rozwoju wypadków. Teraz ona nie żyje, a poszukiwana przez nią sonda została zniszczona. W tym kontekście zakończenie czwartego tomu sprawia wrażenie rozwiązania zastępczego. Jednak mimo tego wahnięcia, warto poczekać na dalszy rozwój wypadków. Niewykluczone bowiem, że ta misterna konstrukcja narracyjna nabierze jeszcze blasku po kolejnych zdarzeniach. Seria na pewno zasługuje bowiem na to, by ocenić ją dopiero na podstawie całości. Poza tym, rysunki Tocchiniego są po prostu piękne i warto je kontemplować czekając na kolejne odsłony serii.