Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Cryptonomicon›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCryptonomicon
Tytuł oryginalnyCryptonomicon
Data wydania19 listopada 2010
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-188-1
Format1200s. 160×230mm; oprawa twarda
Cena89,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Cryptonomicon

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 2 3 4 6 »

Neal Stephenson

Cryptonomicon

Ugory
Odłóżmy kwestię istnienia Boga na później; na razie przyjmijmy, że na naszej planecie jakimś sposobem pojawiły się samoreprodukujące organizmy i natychmiast zaczęły robić ze sobą nawzajem porządek: bądź zalewając otoczenie swymi przybliżonymi kopiami, bądź też w bardziej bezpośredni sposób, któremu chyba nie muszę poświęcać zbyt wielu słów. Większości z nich się nie udało, ich genetyczne dziedzictwo zostało więc na zawsze wymazane ze świata, ale kilka znalazło sposób na przetrwanie i rozmnożenie się. Mniej więcej po trzech miliardach lat tej niekiedy komicznej, na ogół jednak nudnej fugi, pełnej żądz i krwi, Blanche, żona ewangelickiego kaznodziei Bunyana Waterhouse’a z Murdo w Południowej Dakocie, urodziła syna – Godfreya Waterhouse’a IV.
Od urodzenia Godfrey był, jak każde inne stworzenie na ziemi, niesamowicie zajebistym twardzielem, choć w dość wąskim, naukowym sensie tego terminu – mianowicie, można było wyprowadzić jego genealogię aż do owego pierwszego samoreprodukującego się stwora, którego, zważywszy liczbę i różnorodność jego potomków, można by śmiało uważać za najbardziej zajebistego twardziela wszech czasów.
W kategorii koszmarnie zabójczych, memetycznie zaprogramowanych maszyn śmierci, były to najsympatyczniejsze istoty. Zgodnie z tradycją swego imiennika (purytańskiego pisarza Johna Bunyana, który większość życia spędził w więzieniu lub uciekając przed nim), wielebny Waterhouse nigdy nie nauczał dłużej w jednym miejscu. Kościół co rok czy dwa przenosił go do innego miasteczka w Dakotach. Niewykluczone, że Godfrey uważał taki styl życia za dość alienujący, ponieważ mniej więcej w połowie studiów w kongregacyjnym college’u w Fargo uciekł z zagrody i zaczął latać na wolności. Wreszcie w jakiś sposób zrobił doktorat z literatury klasycznej na małej prywatnej uczelni w Ohio. Akademicy są jednak szczepem nie mniej wędrownym niż kaznodzieje, przyjmował więc pracę wszędzie, gdzie mu zaproponowano. Wykładał grekę i łacinę w chrześcijańskim college’u Bolger (umowa nr 322) w West Point, stan Wirginia, gdzie rzeki Mattaponi i Pamunkey zbiegają się w estuarium rzeki James, a obrzydliwe wyziewy potężnej papierni przenikają wszystkie szuflady, wszystkie szafki, a nawet stronice książek. Jego świeżo poślubiona małżonka Alice, z domu Pritchard, która dorastała, jeżdżąc za swym ojcem – wędrownym kaznodzieją, po połaciach wschodniej Montany – gdzie powietrze pachniało śniegiem i szałwią – tutaj rzygała przez trzy miesiące. Sześć miesięcy później urodziła Lawrence’a Pritcharda Waterhouse’a.
Chłopczyk miał bardzo dziwny stosunek do dźwięku. Nie bał się ani wycia syreny straży pożarnej, ani bicia dzwonów, ale kiedy do domu wlatywał szerszeń i niemal niesłyszalnie brzęczał, kreśląc pod sufitem zamaszyste figury Lissajous, krzyczał z bólu spowodowanego hałasem. A gdy zobaczył lub poczuł coś, czego się bał, zatykał uszy dłońmi.
Jedynym dźwiękiem, którego w ogóle się nie bał, był głos organów w kaplicy college’u. Sama kaplica jest niewarta wspomnienia, ale organy ufundowali właściciele papierni – nadałyby się nawet do cztery razy większego kościoła. Znakomicie uzupełniał je organista, emerytowany nauczyciel matematyki, sądzący, że pewne atrybuty Pana Naszego (starotestamentową gwałtowność i kaprys, nowotestamentowy majestat i triumf) można bezpośrednio przeflancować w dusze zgromadzonych grzeszników za pomocą frontalnej powodzi dźwięków. Nie miało znaczenia, że ryzykował rozbicie witraży, ponieważ i tak nikomu się nie podobały, a wyziewy papierni wyżerały z nich ołowiane łączenia. Niestety, kiedy po mszy środkiem przeszła kolejna starsza dama, zataczająca się z dzwonieniem w uszach, i uraczyła księdza wyjątkowo kąśliwym komentarzem na temat nadmiernego dramatyzmu muzyki, znaleziono innego organistę.
Mimo to, lekcji gry wciąż udzielał matematyk. Uczniom nie wolno było dotykać instrumentu, zanim nie opanowali dobrze fortepianu; kiedy wyjaśniono to Lawrence’owi Pritchardowi Waterhouse’owi, w ciągu trzech tygodni nauczył się grać fugę Bacha i zapisał się na lekcje organów. Jako że miał wtedy zaledwie pięć lat, nie sięgał jednocześnie do manuałów i pedału, musiał zatem grać na stojąco, czy raczej chodząco – od pedału do pedału.
Kiedy skończył dwanaście lat, organy się zepsuły. Rodzina papierników nie zostawiła żadnego funduszu na konserwację, więc nauczyciel matematyki zdecydował, że spróbuje zrobić to sam. Był już wtedy chory i potrzebował zwinnego pomocnika: Lawrence pomagał mu otworzyć instrument. Po raz pierwszy zobaczył, co się działo, kiedy przyciskał klawisze.
Każdy rejestr – brzmienie, barwa dźwięku wydawanego przez organy, np. flet blokowy, trąbka, pikolo – miał oddzielny rząd piszczałek, ustawionych od największej do najmniejszej. Długie rury wydawały niskie dźwięki, a krótkie – wysokie. Ich wierzchołki tworzyły wykres: nie prostą linię, lecz wznoszącą się krzywą. Organista-matematyk usiadł z kilkoma zapasowymi piszczałkami, ołówkiem oraz kartką i pomógł Lawrence’owi zrozumieć dlaczego. Kiedy ten wreszcie pojął, poczuł się tak, jakby jego nauczyciel znienacka zagrał najlepszy fragment fantazji i fugi g-moll Bacha na organach wielkości Mgławicy Andromedy – fragment, w którym wujek Johann poddaje rozbiorowi architekturę wszechświata jednym niemiłosiernie obniżającym się i przeistaczającym akordem, jakby przebijał nogą kolejne warstwy śmieci, i zatrzymał ją w końcu na twardej opoce. Końcówka wykładu kojarzyła się zaś z sokołem, nurkującym przez warstwę po warstwie złudzeń i pozorów; zależnie od tego kim jesteś, przerażającym, denerwującym lub wprowadzającym chaos. Niebiosa się otwarły. Lawrence ujrzał chóry anielskie uszeregowane w geometryczną nieskończoność.
Z płaskiej skrzynki wypełnionej sprężonym powietrzem wyrastały w równoległych szeregach piszczałki. Wzdłuż jednej osi wszystkie ­piszczałki dla tej samej nuty. Wzdłuż drugiej zaś wszystkie tego samego rejestru, lecz nastrojone na różną wysokość. Przy naciśnięciu klawisza odzywały się wszystkie rury dające odpowiednią nutę, o ile ich rejestry były otwarte.
Mechanicznie, wszystko to działało w sposób klarowny, prosty i logiczny. Lawrence przypuszczał, że maszyneria musi być przynajmniej tak skomplikowana, jak najbardziej złożona z fug, które można na niej zagrać. Teraz dowiedział się, że urządzenie o prostej konstrukcji może produkować wyniki o nieskończonej złożoności.
Rejestrów rzadko używano pojedynczo – głównie po kilka naraz, w zestawach uwzględniających składowe harmoniczne poszczególnych dźwięków (kolejny smakowity kęs matematyki!). Z niektórych korzystało się częściej niż z innych. Na przykład, z mnóstwa fletów naraz podczas cichego Ofiarowania. Organy posiadały pomysłowy mechanizm zwany kombinacją, pozwalający organiście błyskawicznie wybrać dane zestawienie rejestrów – takie, które sam ustalił. Wciskał guzik i ze stołu gry wyskakiwało kilka rejestrów, popychanych sprężonym powietrzem; organy w jednej chwili stawały się całkiem nowym instrumentem o innych brzmieniach.
Następnego lata Lawrence i Alice, jego matka, zostali skolonizowani przez dalekiego kuzyna – niesamowicie zabójczą kreaturę zwaną wirusem. Lawrence wywinął się, pozostała mu tylko niemal niezauważalna skłonność do powłóczenia nogą. Alice wylądowała w żelaznym płucu. Później, ponieważ nie mogła skutecznie odkaszlnąć, dostała zapalenia płuc i umarła.
Godfrey, ojciec Lawrence’a, beztrosko przyznał, że nie będzie w stanie udźwignąć całego tego brzemienia. Zwolnił się z posady w małym college’u w Wirginii i przeprowadził, wraz z synem, do domku w Moorhead w stanie Minnesota, nieopodal Bunyana i Blanche. Później znalazł pracę jako nauczyciel w pobliskiej świeckiej szkole.
Wszyscy odpowiedzialni dorośli w życiu Lawrence’a najwyraźniej zawarli w tym momencie cichą umowę: że najlepszym sposobem jego wychowywania – a na pewno najłatwiejszym – jest zostawienie go w spokoju. Rzadkie wypadki, kiedy potrzebował pomocy kogoś dorosłego, zwykle polegały na tym, że zadawał pytania, na które nikt nie umiał odpowiedzieć. W wieku szesnastu lat, nie znalazłszy w lokalnym szkolnictwie niczego frapującego, Lawrence Pritchard Waterhouse poszedł do stanowego college’u Iowa, gdzie zdał maturę. Mieli tam między innym Korpus Szkoleniowy Rezerwy Marynarki, do którego na siłę go zapisano.
Korpus miał między innymi orkiestrę i był zachwycony, słysząc, że Lawrence interesuje się muzyką. Ponieważ na pokładzie pancernika trudno byłoby ćwiczyć na organach, dali mu glockenspiel i parę pałeczek.
Kiedy Lawrence nie maszerował tam i z powrotem na brzegu rzeki Skunk i nie walił w dzwonki, skupiał się na mechanice. Pod koniec nie szło mu za dobrze – dostał się w ręce bułgarskiego profesora Johna Vincenta Atanasoffa i jego dyplomanta, Clifforda Berry’ego. Budowali oni maszynę, która miała zautomatyzować rozwiązywanie pewnych szczególnie upierdliwych równań różniczkowych.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.