Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹Cryptonomicon›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCryptonomicon
Tytuł oryginalnyCryptonomicon
Data wydania19 listopada 2010
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-188-1
Format1200s. 160×230mm; oprawa twarda
Cena89,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Cryptonomicon

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 2 3 4 5 6 »

Neal Stephenson

Cryptonomicon

Głównym problemem Lawrence’a było lenistwo. Zauważył, że wszystko staje się prostsze, kiedy się patrzy na wylot – jak Superman swym rentgenowskim wzrokiem – poprzez odwracające uwagę ozdóbki i dostrzega się ukryty pod spodem matematyczny szkielet. Kiedy się rozbierze jakieś urządzenie na elementy matematyczne, wie się o nim wszystko i można nim wtedy dowolnie manipulować za pomocą zaledwie serwetki i ołówka. Dostrzegał matematykę w krzywiźnie srebrnych płytek swych dzwonków, w łańcuchowym łuku mostu i w wysadzanym kondensatorami bębnie maszyny liczącej Atanasoffa i Berry’ego. Prawdziwe walenie w glockenspiel, skręcanie mostu czy dochodzenie, dlaczego maszyna nie działa, już tak go nie interesowało.
Stąd miał złe oceny. Jednakże od czasu do czasu wykonywał na tablicy jakąś matematyczną akrobację, po której profesorom uginały się kolana, a studenci patrzyli nań podejrzliwie i wrogo. Plotka się rozchodziła.
Tymczasem babka Blanche w jego imieniu po cichu odświeżała swe kongregacyjne kontakty. Jej wysiłki zwieńczył triumf, gdy pewien owsiany magnat od Św. Pawła ufundował mu skomplikowane stypendium; jego celem było wysłać ewangelików ze Środkowego Zachodu na rok do porządnej uczelni z Ivy League, co (najwyraźniej) stanowiło okres na tyle długi, by podnieść ich IQ o kilka kluczowych punktów, i na tyle krótki, by ich nie zdeprawować. Zatem Lawrence stał się studentem drugiego roku w Princeton.
Princeton był czcigodną uczelnią i przyjęcie do niej stanowiło wielki zaszczyt, nikt jednak nie wspomniał o tym Lawrence’owi, a ten skąd miałby wiedzieć. Miało to dobre i złe skutki. Przyjął stypendium z tak mizernymi wyrazami wdzięczności, że owsiany magnat się wściekł. Z drugiej strony, łatwo przystosował się do Princeton, dla niego bowiem była to po prostu inna miejscowość. Przypominała mu ładne okolice Wirginii, w mieście było kilka pięknych organów, choć nie do końca podobały mu się prace domowe z inżynierii, dotyczące problemów projektowania mostów i wycinania kół zębatych. Jak zawsze, dawały się uprościć do matematyki, na ogół nie sprawiającej mu problemów. Czasem jednak utykał w martwym punkcie, co sprowadziło go do budynku Fine Hall, kwatery głównej Wydziału Matematyki.
Szwendało się tam pstrokate towarzystwo, często z brytyjskim lub europejskim akcentem. Z administracyjnego punktu widzenia, wielu z nich nie było nawet z Wydziału Matematyki ale z jakiegoś IZBC – Instytutu Zaawansowanych Badań nad Czymś-tam. W końcu jednak wszyscy siedzieli w tym samym budynku i wszyscy wiedzieli to i owo o matematyce. Dlatego Lawrence ich nie rozróżniał.
A kiedy szedł do nich po radę, tylko niektórzy udawali nieśmiałych; większość chętnie go słuchała. Wymyślił na przykład metodę rozwiązania pewnego trudnego problemu dotyczącego kół zębatych; inżynierski sposób wymagał szeregu bardzo rozsądnych, ale mało estetycznych przybliżeń. Metoda Lawrence’a dawała dokładne wyniki. Miała tylko jedną wadę: do obliczeń potrzeba było tryliona operatorów suwaka logarytmicznego i tryliona lat. Teraz pracował nad diametralnie różnym podejściem, które miało zredukować te wartości do biliona i biliona. Na nieszczęście, nie udało mu się nikogo w Fine Hall zainteresować rzeczą tak prozaiczną jak tryby, zanim nie zaprzyjaźnił się z energicznym Anglikiem, którego nazwisko natychmiast zapomniał, a który ostatnio naprawdę zajmował się produkcją kół zębatych. Ten facet wśród tylu możliwości postanowił zbudować właśnie mechaniczną maszynę liczącą – dokładnie, liczącą pewne wartości funkcji dzeta Riemanna:
gdzie s to liczba zespolona.
Lawrence’owi funkcja dzeta nie wydała się ani bardziej, ani mniej interesująca niż inne matematyczne problemy, ale nowy przyjaciel zapewnił go, że jest ona niesamowicie ważna i że najlepsi matematycy na świecie męczą ją od kilkudziesięciu lat. Siedzieli do trzeciej w nocy, próbując znaleźć rozwiązanie problemu Lawrence’a. Ten dumnie przedstawił wyniki swemu profesorowi od inżynierii, który odrzucił je pogardliwie ze względów praktycznych i postawił mu, za te wszystkie trudy, ocenę niedostateczną.
Po kilku następnych spotkaniach Lawrence wreszcie zapamiętał, że sympatyczny Brytyjczyk nazywa się Al Taki-owaki. Był namiętnym cyklistą – wybrali się więc na kilka wycieczek rowerowych w wiejskie okolice Ogrodowego Stanu. Jeżdżąc po New Jersey, rozmawiali o matematyce, a zwłaszcza o maszynach, które wyręczyłyby ich w jej nudnych fragmentach.
Al myślał już nad tym dłużej, niż Waterhouse, i zrozumiał, że maszyny liczące to coś więcej niż tylko urządzenia oszczędzające ludzki wysiłek. Pracował nad radykalnie nową koncepcją mechanizmu liczącego, który rozwiązałby każdy arytmetyczny problem, o ile tylko wiedziałoby się, jak go zapisać. Z czysto logicznego punktu widzenia, wiedział już wszystko co trzeba o tej (na razie hipotetycznej) maszynie, choć jeszcze nie zdołał jej zbudować. Lawrence wywnioskował, że w Cambridge (Cambridge w Anglii – stamtąd pochodził Al), a i w Fine Hall, faktyczne budowanie maszyn uważano za niegodne uczonego. Al z zaskoczeniem odkrył, iż Lawrence nie podziela tego poglądu.
Pewnego dnia zapytał go delikatnie, czy nie miałby naprawdę nic przeciwko, żeby nazywać go pełnym imieniem – Alan, a nie Al. Lawrence przeprosił i obiecał, że będzie się starał mieć to na uwadze.
Kilka tygodni później, gdy siedzieli nad leśnym strumieniem ponad kanionem rzeki Delaware, Alan uczynił Lawrence’owi pewną dziwaczną propozycję dotyczącą penisów. Wymagała ona wielu metodycznych wyjaśnień, przy których często się czerwienił i jąkał. Był kulturalny jak nigdy i kilka razy podkreślił, iż jest świadom, że nie wszyscy na świecie okazują takie właśnie zainteresowania.
Lawrence stwierdził, że prawdopodobnie należy właśnie do tej reszty ludzi.
Alan był bardzo poruszony faktem, że Lawrence w ogóle się nad tym zastanawiał, i przeprosił za tę konsternację. Natychmiast wrócili do tematu maszyn liczących; ich przyjaźń wydawała się nienaruszona. Jednakże na następnej wycieczce rowerowej – mieli nocować pod namiotem na ­Sosnowych Ugorach – pojawił się nowy kolega, Niemiec imieniem Rudy Jakiś-tam.
Relacja między Rudym i Alanem wyglądała na bliższą, a przynajmniej bardziej wielowarstwową; Lawrence wywnioskował, że koncepcja Alana dotycząca penisów wreszcie znalazła amatora.
Dało mu to do myślenia. Z ewolucyjnego punktu widzenia, jaki sens ma przebywanie razem ludzi, którzy nie zamierzają mieć potomstwa? Musiało to mieć jakieś dobre i bardziej subtelne uzasadnienie.
Przychodził mu do głowy tylko taki pomysł: obecnie w reprodukcji i zabijaniu współzawodniczą nie pojedyncze osobniki, ale całe grupy ludzi – społeczeństwa; a w społeczeństwie jest dużo miejsca dla kogoś, kto nie ma dzieci, o ile tylko jest w jakiś sposób pożyteczny.
Alan, Rudy i Lawrence jechali na południe, rozglądając się za Sosnowymi Ugorami. Po pewnym czasie miasteczka pojawiały się rzadziej, a farmy ustępowały miejsca niskim, anemicznym i kolczastym drzewom, które ciągnęły się chyba aż na Florydę – zasłaniając im widok z przodu, ale nie osłaniając od wiatru.
– Gdzie, do licha, są te Sosnowe Ugory? – zapytał kilka razy Lawrence. Zapytał nawet o to faceta na stacji benzynowej. W końcu koledzy zaczęli się podśmiewać.
– Gdże som te Sosnowe Ugory? – zapytał Rudy, rozglądając się.
– Poszukajmy czegoś wyglądającego na ugór, z dużą liczbą sosen – rzucił w zadumie Alan.
Droga była pusta, jechali więc obok siebie, z Alanem w środku.
– Tak Kafka wyobrażałby sobie las – mruknął Rudy.
W tym momencie Lawrence zrozumiał, że znajdują się właśnie na Sosnowych Ugorach. Lecz nie wiedział kto to taki ten Kafka.
– Matematyk? – strzelił.
– To bardzo straszny pomysł – rzekł Rudy.
– Kafka to pisarz – powiedział Alan. – Lawrence, nie obraź się, że cię o to zapytam… czy ty w ogóle rozpoznajesz jakieś inne nazwiska i imiona? To znaczy, inne niż najbliższej rodziny i przyjaciół.
Lawrence zrobił zakłopotaną minę.
– Próbuję dojść, czy to wszystko wychodzi stąd – rzekł Alan, stukając knykciami w głowę Lawrence’a – czy też czasem przyswajasz jakieś pojęcia od innych istot ludzkich.
– Kiedyś, kiedy byłem mały – odparł Lawrence – w kościele w Wirginii zobaczyłem anioły, ale sądzę, że one pojawiły się w mojej głowie.
– Bardzo dobrze – stwierdził Alan.
Później podjął kolejną próbę. Dojechali do wieży straży pożarnej, która niezmiernie ich rozczarowała: tylko samotne schodki prowadzące donikąd i mała polanka poniżej, błyszcząca od odłamków butelek po trunkach. Rozbili namiot na brzegu stawu pełnego rdzawych glonów, przyklejających się do włosów na ciele. Potem nie pozostało im nic, tylko popijać schnapsa i gadać o matematyce.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.