Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrzej Ziemiański
‹Bramy strachu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBramy strachu
Data wydania18 stycznia 2006
Autor
Wydawca Wydawnictwo Dolnośląskie
SeriaBehemot
ISBN83-7384-446-5
Format238s. 130×205mm
Cena24,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Bramy strachu

Esensja.pl
Esensja.pl
Andrzej Ziemiański
« 1 2 3 4 5 »

Andrzej Ziemiański

Bramy strachu

French zaczął żałować, że nie został w swoim pokoju.
– Ciekawe kiedy? – dodała matka.
– Znowu chodzisz z tym swoim gangiem?
Nie miał sił, żeby zaprzeczyć.
– Kiedyś się doczekasz. Nie dalej jak dzisiaj nasi wyłapali taką grupę na przedmieściach. Dlaczego tracisz czas z takimi jak oni?
French rozprostował bolące plecy.
– Już nie będę się z nimi zadawał – powiedział cicho.
– Doprawdy?
– Możesz być tego pewny. W jakimś sensie to już niemożliwe – dodał jeszcze ciszej.
Ojciec powoli wycierał serwetką zupełnie czysty widelec.
– A dlaczego się nie uczysz?
– Właśnie – wtrąciła matka. – Przecież nie jesteś głupim chłopcem.
Mógłbyś na egzaminie dostać trzydzieści, czterdzieści punktów. Może nawet pięćdziesiąt.
Przysiadła na krześle przy drzwiach kuchni.
– Mógłbyś zostać nawet urzędnikiem… Jeśli poszłoby ci dobrze, kupiłbyś sobie porządny garnitur, nigdy nie byłbyś głodny, a potem… Może nawet byłoby cię stać na stary samochód.
– Dlaczego nie miałbym zostać od razu prezydentem?
– Nie bądź nieprzyjemny.
Ojciec zerknął na nieosłoniętą żarówkę.
– Matka ma rację – powiedział ostro. – Postępując tak jak dotychczas, nie poradzisz sobie w życiu.
French patrzył gdzieś w okno.
– Żebyś chociaż był twardy jak ci złapani dzisiaj chłopcy… – mruknął tak, żeby nie słyszała go żona. – Ale ty…
Drgnął i odwrócił głowę. Twarz ojca wyrażała jednak tylko smutek.
– Dopiero zobaczysz, co to jest życie. Ludzie cię zagryzą. Zjedzą żywcem.
Wzruszył ramionami i powlókł się z powrotem do swojego pokoju. Już w drzwiach dogonił go głos ojca.
– Pamiętaj, za tydzień masz egzamin.
Zamknął drzwi. Miejska noc mieniła się tysiącami świateł znaczących kaniony ulic. Wpadające przez okno krople deszczu chłodziły twarz. Nie czuł ulgi. Nie czuł nic szczególnego, wiedział jednak, że nie prześpi dzisiejszej nocy.

Laboratoria w Malden Park były odległe od centrum miasta o kilkanaście kilometrów i Luckhard zaczął już tracić nadzieję, że zdoła tam dotrzeć. Bezsenna noc, którą spędził nad butelką whisky, i kilka połkniętych naraz pastylek przeciwbólowych sprawiły, że momentami widział wszystko podwójnie. Nisko pochylony, z oczami prawie na wysokości kierownicy, krążył wśród pulsujących barw i zmiennych kształtów, już tylko instynktownie utrzymując się mniej więcej na swoim pasie. Westchnął z ulgą, kiedy jak przez mgłę zamajaczył mu przed oczami gmach Centrum. Wykorzystując wyrwę w sznurze stojących samochodów, zaparkował w poprzek chodnika, zgasił silnik i z pewnym trudem stanął na chwiejnych nogach.
– Drzwi.
– Słucham?
Oparty o najbliższe drzewo policjant leniwie oderwał się od pnia.
Wskazał na pozostawione auto.
– Zapomniał pan zamknąć drzwi.
– Dziękuję. – Luckhard zatrzasnął je kopnięciem.
– Pan się źle czuje? – Majacząca gdzieś na pograniczu snu i jawy twarz nie zmieniła wyrazu. Jedynie pod rzucającym głęboki cień daszkiem czapki błyskały przykryte rzęsami oczy.
– A co to, do cholery, pana obchodzi?
– Może mógłbym pomóc. – Ironiczny uśmiech rozciągnął lekko wargi policjanta. – Dziwnie pan wygląda.
Nagle wściekły Luckhard prawie urwał ciężką, złoconą klamkę. Szybkim jednak jak na jego możliwości krokiem przemierzył hall i wsiadł do windy. Odwrócił się tyłem do lustra, żeby nie widzieć swojej kredowobiałej twarzy. Miał ochotę na papierosa, ale kieszenie były puste. Wytarł rękawem spocone czoło.
Korytarz szóstego piętra na szczęście nie był długi. Stosunkowo szybko znalazł właściwy pokój. Powinni na zewnątrz zainstalować kamery – pomyślał, wchodząc do środka. Siedzący w głębi Holmberg nie potrafił ukryć podświadomych ruchów. Szybko jednak zmienił grymas niechęci na zapraszający uśmiech.
– Właśnie miałem do pana dzwonić. – Holmberg wstał zza biurka. – Cieszę się, że pana widzę.
– Doprawdy?
Lekarz potarł brodę.
– Świetnie pan wygląda – powiedział.
– Aż tak źle ze mną?
– Proszę?
Nie czekając na zaproszenie, zajął stojące przed biurkiem krzesło.
– Skoro pan tak mówi, to znaczy, że położono na mnie krzyżyk.
– Ależ… – Dłoń lekarza zamarła w nieokreślonym geście.
– Proszę darować sobie te wszystkie okrągłe zdania. Ma pan wyniki moich badań?
– Eee… tak. – Holmberg podszedł do szafy, zajmującej ponad połowę powierzchni ściany. Krótkowidzące oczy zmuszały go prawie do wodzenia nosem po zadrukowanych kartach katalogu. – Godzinę temu otrzymałem ostatnie opracowanie.
Położył na stole grubą teczkę.
– Co się ze mną dzieje? – Beznamiętny ton Luckharda nie był udawany.
Holmberg włożył okulary. Długo studiował leżącą na wierzchu kartkę.
– Prawdę powiedziawszy, nie jest z panem najlepiej – powiedział wreszcie. – Oczywiście nic groźnego, ale…
– To mnie nie interesuje.
– W takim razie jaki jest cel pańskiej wizyty? – Holmberg nagle przestraszył się swoich słów. – Ostatnio mówił pan, że chce skończyć jakieś badania… – Gorączkowo usiłował zatrzeć poprzednie wrażenie. – Sądzę jednak, że powinien pan się oszczędzać. Wskazane byłoby jakieś sanatorium albo… albo raczej… szpital – wykrztusił wreszcie.
Tuż za ścianą ktoś trzasnął drzwiami. Rozległy się stłumione kroki, brzęk szkła, potem jakaś muzyka. Kilkanaście sekund później znowu słychać było już tylko odgłosy niemrawego ruchu za oknami.
– Chciałbym wiedzieć, co mi jest.
Holmberg na powrót złożył papiery.
– Łacińska nazwa choroby nic panu nie powie. – Gwałtownym ruchem zdjął okulary, ale jego wzrok uparcie błądził po bocznej ścianie.
– To coś w rodzaju guza mózgu, tak?
– Nie, proszę mi nie wmawiać…
– Ile czasu mi zostało?
– Nie można w ten sposób stawiać sprawy. – Lekarz powoli rozmasowywał ślady na nosie. W drobnych ruchach palców można było jednak dostrzec jakieś podskórne napięcie.
– Holmberg. – Luckhard uniósł się z krzesła. – Chcę znać prawdę.
– Ależ panie profesorze…
– Słuchaj, gówniarzu. – Jego głos nie był ani o ton głośniejszy, coś jednak sprawiało, że każde słowo wprost świdrowało uszy słuchacza. -
Wykończę cię bez mrugnięcia okiem. Wiesz, że moje stanowisko pozwala mi na to w każdej chwili.
– Przecież ja…
– Ile czasu mi zostało? – powtórzył sucho.
Postać lekarza ogarnął jakiś paraliż. Jedynie dłonie drżały mu coraz bardziej.
– Medycyna nie jest w stanie określić…
– Ile mam czasu?
– Ja naprawdę nie mogę…
– Holmberg!
Lekarz drgnął i opuścił głowę.
– Nie wiem, nie wiem – powiedział cicho. Jego palce splatały się i rozplatały, tworząc magiczne konfiguracje. – Nie wiem, kiedy pan umrze. Myślę tylko, że już niedługo straci pan świadomość.
– To znaczy? – Luckhard był nieubłagany.
– Może… – Trzasnął jakiś zbyt mocno wykręcony staw. – Może już za tydzień!
Luckhard opadł z powrotem na krzesło. Drżącą ręką wziął papierosa z leżącej na stole paczki i zapalił go, pocierając zapałkę o blat.
– Proszę mi wierzyć, że… ja… ja naprawdę mogę się mylić – podjął Holmberg. – Medycyna nie jest wyrocznią. Niekoniecznie tydzień… To równie dobrze może być…
– Rok? – dokończył profesor.
Holmberg ponownie opuścił głowę.
– No, nie, rok nie – westchnął ciężko.
– Miesiąc?
Promień słońca odbity w oknie otwieranym po drugiej stronie ulicy błysnął w szkle stojącego na staroświeckiej etażerce budzika.
– Nie. – Zupełnie nagle głos lekarza oczyścił się z dysharmonizujących drgań. – Myślę jednak, że to będzie tydzień. Przykro mi.
Luckhard zaciągnął się głęboko.
– W porządku – powiedział twardo.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Popłuczyny po Zajdlu i Wnuku-Lipińskim
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Rozwiązanie czeka za progiem…
— Katarzyna Piekarz

Znajdź Ziemców na obrazku
— Magdalena Kubasiewicz

Holmes’ Heroes
— Jakub Gałka

Ziemiański w oparach absurdu
— Michał Foerster

Czytając Breslau
— Michał R. Wiśniewski

Kpina zwana parodią
— Artur Chruściel

Baba z jeszcze większymi jajami
— Eryk Remiezowicz

Baba z jajami
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.