Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Feliks W. Kres
‹Strażniczka istnień›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułStrażniczka istnień
Data wydania23 lutego 2004
Autor
Wydawca MAG
CyklPiekło i szpada
ISBN83-89004-61-5
Format180s. 115×185mm
Cena16,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Strażniczka istnień

Esensja.pl
Esensja.pl
Feliks W. Kres
« 1 2 3 4 5 »

Feliks W. Kres

Strażniczka istnień

Fragment 2
Ogromna polana tonęła w potokach słonecznego światła. Porastały ją bujne trawy, nieopodal zaś skraju lasu, gdzie płynął senny potok, zieleniły się krzewy. Właśnie spoza owych krzewów, przesadziwszy strugę, wypadł na pustą przestrzeń wielki, rozłożystorogi jeleń.
I pobiegł.
Jednak w jego poruszeniach nie było szukać rączości i lekkości. Zwierzę wyglądało na zmęczone. Być może także – chore.
Przeciwległy skraj lasu jawił się w oddali jako ciemna, wąska wstęga.
– See-hoo! Se-o-hoooo!
Ponury zew triumfalnie popłynął śladem jelenia. Plusnęła woda, gwałtownie rozchlapywana, po czym krzewy z szelestem rozstąpiły się w wielu miejscach. Kilkanaście zgrabnych sylwetek ruszyło ławą przez polanę, a zarośla wypuszczały wciąż nowe. Lśniły w promieniach słońca kopuły napierśników i karwasze na przedramionach; dzwoniły brązowe folgi, kryjące podbrzusza.
Senea dostrzegły uchodzącego rogacza i łowiecki zew buchnął z nową siłą. Dotąd jeleń był tylko wzywającym na łów tropem, wiszącym w powietrzu zapachem. Teraz przemówił i do oczu – biegł! Oznaczał uczucie sytości, woń świeżej krwi i zaklęty w niej – smak zabójstwa.
– Gonić, se-ooh! Gonić! – podniosły się zdyszane głosy.
Rytm uderzających o ziemię stóp splótł się ze zwycięskim zawołaniem. Senea oznajmiały puszczy, że bliski jest kres polowania. Mięśnie silnych nóg dygotały w rytm długich, śmigłych kroków – mogło się wydawać, że sfora nieomal płynie nad trawiastą równiną.
Na zwycięski okrzyk senea jeleń odpowiedział donośnym, smutnym porykiwaniem. Osiągnął środek polany i rozpaczliwie dobywając resztek sił – przyspieszył. Jednak ten zryw był ostatnim. Zwierzę potknęło się raz, potem drugi i upadło w pędzie, nieomal łamiąc kark, gdy rosoch zaczepiły o splątany gąszcz traw.
Senea śpiewały triumfalnie.
Rogacz podniósł się jeszcze, ale dzikie stado już dobiegło. Śmignęły drżącozłote dyski i jeleń, rycząc boleśnie, padł znowu. Senea otoczyły go z mieczami w dłoniach; w następnej chwili polowanie dobiegło końca.
Sfora słała puszczy zew zwycięstwa.
* * *
Czarnogrzywa senea, wielka i silna, o mocnych ramionach i muskularnym brzuchu, nad którym lśniły przynitowane do skórzanego podkładu misy napierśnika, groźnym krzykiem odpędziła towarzyszki, rwące się do świeżego mięsa. Słodki zapach krwi sprawiał, że senea kręciły się pożądliwie, skomląc, z podbródkami mokrymi od śliny i głodnymi oczyma. Jednak czarnogrzywa, prężąc ogon, warcząc i wygrażając uniesionym mieczem sprawiła, że odstąpiły od zdobyczy czekając. Dopiero wtedy przodowniczka stada rozpruła brzuch jelenia, wyrwała najlepsze kąski i – zatknąwszy miecz w ziemi – łapczywie rozerwała mięso zębami.
Sfora rzuciła się na jadło.
Czarnogrzywa Gehemm, zaspokoiwszy głód, rzuciła resztki swym łowczyniom, po czym schowała miecz i odnalazła dysk, tkwiący w boku jelenia. Marszcząc szerokie brwi, mierzyła drogę, jaką słońce miało jeszcze do przebycia na niebie. Najedzone senea, wymazane świeżutką krwią, powoli zbierały się przy niej, pokładały w trawie, wystawiały grzbiety i brzuchy ku przyjemnym promieniom, leniwie kręcąc ogonami. Było ciepło, ale nie gorąco; już niedługo nastać miał Czas Więdnących Liści.
Ale dlatego właśnie Gehemm śledziła niebo. Wiedziała, że pora wracać do legowisk, nim przyjdzie Ciemny Wiatr, niosąc wodę.
Czas Wiatru nie był czasem senea. Zimna woda, którą niósł sprawiała, że grzywy robiły się ciężkie, a skóra sztywna. Senea nie lubiły wody, niesionej przez Ciemny Wiatr.
– Mięso – rzekła Gehemm.
Ale łowczynie wciąż wylegiwały się w trawie i ogon Gehemm, opleciony dotąd wokół łydki, zaczął coraz szybciej bić nogi, a następnie biodra i brzuch. Jednak błogie uczucie sytości rozleniwiło nawet przodowniczkę sfory. Zamiast rzucić się na nieposłuszne senea, kopnęła tylko najbliższą i warknąwszy krótko powtórzyła:
– Mięso, se-ooh!
– Whorgh, Gehemm – ozwały się niezadowolone głosy.
Senea niechętnie wróciły do szczątków jelenia. Rozdzieliły między siebie i zabrały wszystko, co miało jeszcze jakąś wartość, po czym stanęły w gotowości.
Czarnogrzywa ruszyła przodem. Napchany żołądek był przeszkodą w szybkim marszu, ale do legowisk sfory wiodła długa droga i nie należało zwlekać. Gehemm przyspieszyła więc, nie bacząc na niechętne, gniewne szczeknięcia za plecami.
Pobiegły.
Przebyły strumień i zagłębiły się w lesie, który przywitał je lekkim chłodem. Najpierw wracały własnym tropem, potem porzuciły go, bo nie wiódł wprost do legowisk. Drogę wybierały instynktownie, ale nieomylnie. Zbite, pozornie nieprzebyte chaszcze, chętnie otwierały przejścia dla sfory, dopiero rozległy wiatrołom okazał się niewart forsowania. Ominęły go oszczędnym łukiem.
Słońce coraz bardziej chyliło się ku ziemi, coraz gęstszy cień zalegał między pniami. Stary bór sosnowo-dębowy obojętnie patrzył na pośpiech senea. Dęby nie bały się Ciemnego Wiatru. Przechodził i odchodził, one zaś trwały niezmiennie – twarde, cierpliwe, długowieczne.
Szybki bieg rozgrzał mięśnie i krew, usunął ociężałość, napełniając w zamian ciała ochotą i wigorem. Radosna pieśń czekała w piersiach na znak, który pozwoli jej rozbrzmieć. Gehemm, wciąż biegnąca na czele, rzuciła hasło (tu senea!), podjęte natychmiast przez liczne gardła (tu senea! tu sfora senea, senea!). Zew szeroko niósł się po kniei, nie wzbudzając wszakże powszechnej ucieczki, bo nie był pieśnią łowiecką, a tylko hasłem-oznajmieniem. Wszystko w lesie bało się głodnej, polującej sfory. Ale puszcza miała swoje prawa, znane dobrze każdemu z jej mieszkańców: nie można i nie trzeba bać się wszystkiego, stale, zawsze; zbytnia ostrożność bywa równie zgubna, jak nadmierne zuchwalstwo.
Senea przemierzały puszczę śpiewając, a ich głos niósł dobrą nowinę: że są syte, nie polują! Senea są syte, tak!
Pierwsze porywy Wiatru wtargnęły między drzewa. Pieśń senea zgasła, lecz piaszczyste jamy były bardzo blisko.
Na spotkanie sfory wybiegła gromadka młodych, z daleka już wołając o posiłek. Objuczone mięsem tropicielki odszukiwały i zgarniały swoje małe; inne biegły dalej, by rzucić trochę ochłapów chorym i słabym senea, które zostawały w legowiskach, gdy sfora szła na łów. Nim Ciemny Wiatr na dobre wsiąkł pomiędzy sosny, piaszczyste pagórki były już spowite ciszą. Senea mościły się w suchych jamach, układały do snu, niektóre baraszkowały z młodymi.
Na stoku małego wzniesienia miała swoje legowisko czarnogrzywa Gehemm-przodowniczka. Jeszcze niedawno była z nią dwójka szczeniąt…
Senea mnożą się dość licznie, w jednym miocie przychodzi na świat zwykle dwoje lub troje młodych. Jednocześnie jednak trudno znaleźć w całej puszczy bardziej bezradne i kruche stworzenia, niż dzieci senea. Pozbawione jakiejkolwiek sierści, wrażliwe na zimno, choroby, rzadko oglądają więcej, niż kilka kolejnych Słońc. Jeśli są dość silne, by przeżyć pierwszy okres – dorastają powoli, wciąż niesamodzielne, zależne od matki, stale narażone na śmierć z najbardziej błahych powodów. Senea, które odchowają w swym życiu więcej, jak trójkę młodych, należą do rzadkości.
I tak musi być, takie jest prawo puszczy. Najgroźniejsze w niej istoty nie mogą stać się zbyt liczne, bo – wyginęłyby wkrótce… Zabrakłoby dla nich pożywienia. Zasoby lasu, niechby nawet wielkiego, nie są przecież nieograniczone.
Gehemm, choć bardzo płodna, nie odchowała jeszcze żadnego ze swych młodych. Cóż z tego, że w każdym miocie było ich dużo? „Dużo” znaczyło „słabych”… Najmniejsze zabijała od razu, by dać szansę pozostałym. Ale choć pokarmu miała dość, przychówek szybko rozstawał się ze swym, nadmiernie wrażliwym, życiem… Udało jej się jednak donieść nad rzekę dwójkę żywych senoo i dzięki temu dostała swoje karwasze i napierśnik.
Zagrzebała się w suchych liściach i trawie, wyściełających dno jamy. Woda niesiona przez Wiatr nie miała do legowiska przystępu – senea kopią nory w zboczach pagórków, dość wysoko, by nie zostały zalane. Pośród ciemności, zasłuchana w szmer wiatru i padających na liście kropel, przodowniczka sfory zapadła w mocny sen.
Lecz nie spała długo…
Przenikliwy skrzek ozwał się nagle, spłynął spod czarnego nieba, szarpany wiatrem. Łopot wielkich skrzydeł splótł się z szelestem zrywanych liści i trzaskiem kruszonych gałęzi. Gehemm wyskoczyła z jamy warcząc dziko, z wyprężonym ogonem, obnażając kły i potrząsając grzywą. Warczenie i szybkie prychnięcia dobiegały zewsząd, zbocza pagórków zaroiły się od szybkich cieni.
Gryf!
Gehemm, wywijając mieczem, odskoczyła na bok, gdy skrzek rozbrzmiał ponownie, gałęzie znów zaszeleściły – blisko, nieomal nad jej głową! Gryf runął na ziemię, miotając się i bijąc skrzydłami o pień dębu.
– Gryf, gryf! – rozbrzmiały liczne głosy, po równo przepełnione strachem i wściekłością. – Gryf, se-ooh!
– Gryf, whorgh! Gryf!
– See-hooo!
Gehemm pierwsza znalazła się przy wrogu, z bojowym ujadaniem („tu senea, giń, ja senea, walcz, walcz!”). Wiatr szarpał jej grzywę, mokrą już i ciężką od wody. Gryf uderzył skrzydłem; powalona Gehemm wrzasnęła dziko, śląc ku sforze zew przodowniczki („ja senea! tutaj, do mnie, senea!”).
– Se-hooo!
– See-hoo! Se-ho, se-ho!!
Rozwścieczona, drapieżna zgraja rzuciła się na intruza. Gryf skrzeczał, bił skrzydłami i – gdy kaleczyły go liczne ostrza – próbował przesiąść na zadnich łapach, by użyć zabójczych pazurów łap przednich. Nie zdołał; jakaś zwinniejsza od innych łowczyni rzuciła się wprost na niego, chwytając krępą szyję. Uderzenie dzioba zdruzgotało jej ramię, ale nie puściła – owszem, oplotła szyję potwora zdrową ręką i udami. Ciężar senea wytrącił gryfa z równowagi, a gdy zwierz upadł, wiele sztychów naraz przeszyło mu pierś i przebiło skrzydła. Kikut odrąbanej łapy jeszcze przez chwilę grzmocił ziemię; chłodne strugi wody siekły pokrwawiony tyłów, rozmywając w ciemnościach zapach walki.
Wróg był martwy, ale senea nie widziały tego i nie czuły. Rozwścieczone zabijały go nadal, wciąż i wciąż na nowo, kłębiąc się, przewracając i gniotąc pod drzewem.
Przodowniczka poderwała się z ziemi. Ujadając chrapliwie, ściągnęła na siebie uwagę kilku senea, niektóre podbiegły, a wtedy Gehemm rzuciła zew zwycięstwa.
Instynktownie podjęły go inne, wznosząc ostrza ku gałęziom drzew, śpiewając radośnie a groźnie, oznaczając moczem ścierwo pokonanego wroga, dając tym świadectwo pogardzie dla jego klęski i pozostawiając znak swego triumfu („łup-zdobycz senea! zdobycz sfory, uciekaj, tu senea! precz!”). Rozgrzane walką, wciąż jeszcze dyszące wściekłością stado, poczęło skupiać się wokół przodowniczki.
Gryf, stratowany nogami, porąbany i skłuty mieczami, leżał nieruchomo pod dębem. Zew zwycięstwa wygasał.
– Gryf, seh! – krzyknęła Gehemm.
Zaległa cisza. Tylko strugi wody, szarpane wiatrem, szeleściły w koronach drzew.
– Seh, Gehemm – rozbrzmiewało tu i tam. – Seh! Seh!
Furia walki i euforia zwycięstwa ustąpiły miejsca zdumieniu.
– Seh, seh! – pytano już zewsząd. – Gryf, Gehemm! Skąd gryf, seh!
– Skąd gryf, seh! Gehemm!
– Seh!
– Seh, SEH!
Czas Wiatru nie był dobry dla gryfa. Gryf – tak jak senea – nie znosił Wiatru i bał się przybywającej z nim wody. Nie lubił ciemności, nigdy nie wzbijał się nad puszczę, gdy przychodził Wiatr.
– Ja nie wiem – powiedziała Gehemm. – On spadł.
– Spadł, seh!
– Seh! – dziwiły się inne, cisnąc ku przodowniczce.
– Whorgh, spadł – potwierdzały te, co podobnie jak Gehemm, były blisko i widziały dokładnie. – Whorgh, spadł, on spadł.
Znów zaległo milczenie. Czasem tylko z jakiegoś gardła wyrwało się krótkie warknięcie – wspomnienie zakończonej tak niedawno walki.
Puszcza nigdy nie widziała, by gryf , pośród Ciemnego Wiatru, spadł z nieba do legowisk senea.
– To nie gryf – orzekła wreszcie Gehemm.
– Nie gryf! – przytwierdziły niektóre.
– Nie gryf, seh! – dziwiły się i dopytywały inne.
Kilka senea podbiegło do wielkiego ścierwa.
– Whorgh, gryf! – zapewniały węsząc i szarpiąc skrzydła.
Jedna przybiegła z odrąbaną łapą, by wszystkie mogły dotknąć i obejrzeć, a zwłaszcza poczuć zapach.
– Whorgh, gryf! – powtarzało coraz więcej głosów.
– Ciemny Wiatr, se-ooh! – rozzłoszczona Gehemm otrzepywała grzywę z wilgoci. – Ciemny Wiatr, seh!
– Whorgh – przyznano powszechnie.
– Jest Słońce, jest gryf! Jest Ciemny Wiatr, nie ma gryfa! – tłumaczyła Gehemm, bijąc mieczem o karwasz dla podkreślenia wagi swych słów. – To nie gryf!
– Whorgh – potakiwały znowu liczne głosy.
– Co to jest, Gehemm, seh – zapytano.
– Gryf-nie gryf! Whorgh!
– Whorgh, whorgh! – senea z podziwem poparły mądrą przewodniczkę. – Gryf-nie gryf, whorgh!
– Gehemm wie, Gehemm silna! – chwaliły niektóre.
– Silna-dobra przewodniczka senea, whorgh!
– Whorgh, whorgh!
Mięso gryfa-nie gryfa było bardzo niedobre – tak samo jak mięso zwyczajnego gryfa. Dobra i potrzebna była tylko wątroba. Młode senea ślepły. Wątroba pomagała. Każda, ale najbardziej taka właśnie. Gryfa, albo gryfa-nie gryfa.
Senea zabrały wątrobę, a całą resztę wielkiego ścierwa wywlokły daleko w las. Zabity wróg nie mógł leżeć tam, gdzie były legowiska senea.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Uśpiwszy demona
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Górska kraina deszczu, niepowodzeń, sępów i złych kobiet
— Beatrycze Nowicka

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny
— Beatrycze Nowicka

Pod niebem Szereru
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2014
— Miłosz Cybowski, Konrad Wągrowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz

Historia z dawna zapowiadana
— Jakub Gałka

Biegający po górach babochłop
— Miłosz Cybowski

Morskie opowieści o ciekawszej treści
— Miłosz Cybowski

Baba-herod, czyli jeszcze raz to samo proszę
— Jakub Gałka

Piraci na stałym lądzie
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.