Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Siergiej Łukjanienko
‹Zimne brzegi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZimne brzegi
Tytuł oryginalnyХолодные берега
Data wydaniamaj 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN 83-05-13277-3
Format339s. 145×205mm
Cena26,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zimne brzegi

Esensja.pl
Esensja.pl
Siergiej Łukjanienko
1 2 3 13 »
Prezentujemy obszerny fragment powieści Siergieja Łukianienki „Zimne brzegi”. Jest to pierwszy tom dylogii przygotowywanej do druku przez wydawnictwo Książka i Wiedza.
Zastanawialibyście się jak wyglądałby świat, gdyby najcenniejszym metalem było żelazo? Gdyby grzechem śmiertelnym było zabicie dopiero 13 człowieka? Oto taki właśnie świat…

Siergiej Łukjanienko

Zimne brzegi

Prezentujemy obszerny fragment powieści Siergieja Łukianienki „Zimne brzegi”. Jest to pierwszy tom dylogii przygotowywanej do druku przez wydawnictwo Książka i Wiedza.
Zastanawialibyście się jak wyglądałby świat, gdyby najcenniejszym metalem było żelazo? Gdyby grzechem śmiertelnym było zabicie dopiero 13 człowieka? Oto taki właśnie świat…

Siergiej Łukjanienko
‹Zimne brzegi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZimne brzegi
Tytuł oryginalnyХолодные берега
Data wydaniamaj 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN 83-05-13277-3
Format339s. 145×205mm
Cena26,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

CZĘŚĆ PIERWSZA
SMUTNE WYSPY

Rozdział pierwszy,
w którym wyciągam wnioski i próbuję w nie uwierzyć.
Bat w ręku nadzorcy zdawał się żyć. Czasem spał na jego muskularnych, porośniętych kędzierzawymi, rudymi włosami rękach, czasem wyciągał leniwie, dotykając grzbietów katorżników, czasem rozwścieczony zaczynał się miotać, połyskując malutką miedzianą końcówką.
A twarz nadzorcy, obojętna i znudzona, mówiła: to nie ja, nie ja, nie miejcie żalu! To on, on, wyrabia co chce…
– No, zbóje, mordercy… będziemy się buntować?
Chór głosów odpowiedział, że nie, nie mamy zamiaru. Nadzorca wycisnął na twarz uśmiech:
– To dobrze, cieszycie starego…
Jak na nadzorcę rzeczywiście był stary – mógł mieć ze czterdzieści lat. W tej pracy rzadko dociąga się do takiego wieku – jednego uduszą łańcuchem, innego stratują nogami, a jeszcze inny sam odejdzie, jak tylko trochę pieniędzy zaoszczędzi. Lepiej maszerować w szeregu albo szlifować bruk patrolując ulice w kirysie strażnika, niż mieć do czynienia z kilkunastoma gotowymi na wszystko łajdakami.
Ale ten, o przezwisku Kpiarz, był zbyt ostrożny, żeby wpaść w ręce doprowadzonego do ostateczności mordercy, i wystarczająco mądry, żeby nie złościć bez potrzeby całego etapu. Czy to takie trudne – rozeznać się, kto naprawdę zawinił, nim puścisz w ruch bat, albo huknąć na kucharza, żeby z resztek prowiantu spróbował uszykować coś jadalnego?
Jednak nie każdy to rozumie. Dlatego w ładowniach statków wybuchają szalone bunty, po których stropieni oficerowie nie mogą znaleźć wściekłych, potężnych jak byki nadzorców. Pozostaje im już tylko jedno – powiesić co trzeciego. Ale nawet to uspokoi katorżników jedynie na jakiś czas.
– A ty, Ilmar? Jeszcześ nie pojął, co i jak z kłódkami?
Na moje ramię spadła ciężka ręka. Kawał chłopa z tego Kpiarza. Nie chciałbym go rozgniewać – nawet gdybym był bez łańcuchów.
– Coś ty, Kpiarzu. Nie dałbym rady takim kłódkom.
Nadzorca, który zawisł nad moją koją – zaszczytną, dziobową, z jednym tylko sąsiadem – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Co prawda to prawda, Ilmar… Ale prócz rąk masz przecież język, nie? Może masz Słowo, a na tym Słowie – pęk kluczy?
Na mgnienie oka jego spojrzenie stało się twarde, świdrujące. Niebezpieczne.
– Gdybym miał Słowo, Kpiarzu… powiedziałem cicho – nie leżałbym drugi tydzień w tym smrodzie.
Kpiarz myślał. Sufit w ładowni był niski – po co wysilać się dla katorżników – i nadzorca zgarbił się, żeby nie zahaczyć o wiszącą tuż nad jego głową lampę.
– Też prawda, Ilmar. A więc taki już twój los – wąchać gnój.
Odszedł w końcu i ja odetchnąłem.
Gnój to jeszcze nic takiego. Nie takie rzeczy znosiłem. Znacznie gorzej wąchać smród kopalń, od niego naprawdę można oduczyć się oddychać.
Nadzorca wyszedł, pomajstrował przy zasuwie. Na trapie załomotały jego buciory. Ładownia od razu ożyła. Kpiarz nie należał do tych, co udają, że odchodzą, a potem podsłuchują pod drzwiami.
– Gdzieś karty wsadził, co, Łysy? – wrzasnął Loki, kieszonkowiec, który trafił na katorgę przez złośliwość losu. Zgodnie z prawem należała mu się najwyżej chłosta, no, może odcięcie palca. Ale nie spodobał się sędziemu, albo może sędzia przypomniał sobie przyjaciółkę, której na bazarze wyczyścili kieszenie, i koniec. Płyń na Smutne Wyspy, łudź się, że młodość pomoże ci pociągnąć trzy odmierzone lata. Zresztą Loki nigdy nie tracił rezonu. Tacy jak on zawsze trzymają fason. Nie na darmo dostał swoje przezwisko na cześć północnego starożytnego boga żartów…
– Poszukaj, poszukaj, tyś u nas mistrz – odpowiedział posępnie Łysy, drobny urzędnik, który trafił tu za koniokradztwo. Oho, dzisiaj jest nie w humorze…
W odległym kącie Wolly podjął przerwaną wejściem nadzorcy pieśń. Długi język zaprowadził go na katorgę, ale śpiewak nie wyciągnął żadnych wniosków. Trzeci raz go wsadzili. Wolly uczciwe odsiadywał swoje pół roku – więcej za buntownicze pieśni nie dają – i znowu robił to samo.
Poborca rzekł – nowy podatek
No cóż, zapłacę, co począć mam…
Głos miał rzeczywiście dobry, bezczelności też mu nie brakowało, ale nic więcej w duszy śpiewak nie miał. Pewnie oklaskiwali go w wioskach i dzielnicach rzemieślników… zresztą Wolly innej sławy nie szukał. Leniwie słuchałem, co też bohater pieśni włożył do wielkiego kosza, jak to nazwał, i jak osłupiał tępy poborca podatków, gdy bohater wywalił zawartość kosza na wóz z podatkami.
Śpiewałby już lepiej cudze pieśni, głupiec… o miłości, o świetle księżyca na wodzie, o tajemnicy Słowa. Żyłby dostatnio i ludzi radował.
– Dawaj jeszcze raz! – zawołał Loki. Dzisiaj szła mu karta. Może to fart, a może zręczne palce? Ciekawe, o co grają – o racje, dyżur, interes?
– Wystarczy – powiedziałem, patrząc w kołyszący się drewniany sufit. Sufit poskrzypywał – ktoś chodził po pokładzie. – Pograliście i wystarczy. Pora spać.
– Ilmar, daj spokój… – zaczął niepewnie Loki.
– Powiedziałem – dość!
Nie uśmiechało mi się przewodzenie dwudziestce drani. Ale musiałem się tym zająć. W przeciwnym razie cały etap trzymałby w garści Sławko-pałka – morderca złapany przy świeżym trupie. Sto kilo mięśni i kości, i kilka szarych komórek pod twardą czaszką. Miałem szczerą nadzieję, że w kopalniach przypadkiem przycisną go załadowanym wagonikiem. Sam chętnie przyłożyłbym do tego rękę.
Ale ja nie miałem zamiaru w ogóle schodzić pod ziemię.
A to znaczy, że trzeba będzie wyśliznąć się jutro. Uciekać, ukrywać się, zacierać ślady. Udowodnić, że nie na darmo słynę jako najzręczniejszy złodziej w całym Mocarstwie. Ucieczka z kopalni jest mało prawdopodobna – cała nadzieja w krótkiej drodze z portu w góry.
Trzeba się wyspać.
Wstałem i zgasiłem knot w lampie. Zapachniało spaloną oliwą. W ciemności od razu dał się słyszeć plusk fal za burtą, jakby słuch się wyostrzył. Poskrzypywały koje, ktoś pospiesznie odbębniał wieczorne modlitwy do Zbawiciela. Wolly półgłosem śpiewał swoją piosenkę – nigdy nie umiał przerwać w połowie, nawet na niego nie krzyczałem.
– Miałem ja kiedyś dziewkę… – Sławko zaczął jedną ze swoich historii, które tradycyjnie opowiadał co wieczór. Na katordze lepiej nie mówić o kobietach. Już pod koniec drugiego tygodnia ludzie rozpalają się niepotrzebnie i zaczyna się rozpusta. Ale Sławkowi nie przerywałem – wszystkie jego opowieści były tak tępe i obrzydliwe, że działały lepiej niż brom, który nadzorcy dodawali do naszego żarcia. Rozpalał się nimi tylko sam Sławko, i to do tego stopnia, że już drugiego dnia poradziłem Kpiarzowi, żeby zamienił ludzi na kojach. Teraz obok Sławka leżał potężny milczący drab z jakiejś zapomnianej przez pradawnych bogów rosyjskiej wsi. Jak trafił do Mocarstwa, gdzie nauczył się naszego języka, za co wysłano go na katorgę – nie wiem. Był chyba nawet silniejszy niż Sławko, zdaje się, że tam u siebie był kowalem. Szkoda tylko, że był zupełnie pogrążony w sobie. Siebie obroni, ale nie zdoła utrzymać ludzi w ryzach. Chłopca, który początkowo leżał obok mordercy, umieściłem nad swoim łóżkiem – wprawdzie starszy etapu ma prawo do pewnego komfortu, ale za to w będzie spokojniej. Może właśnie wtedy Siostra Orędowniczka spojrzała na mnie z niebiańskich wyżyn…
– …A na trzeci dzień, jak czyściła chlewik, podszedłem, niby przypadkiem… – plótł Sławko – spódnicę zadarła nad kolana, żeby nie zapaskudzić, a tu ja jak nie podejdę…
– Jak mówisz o kobietach! – z przygnębieniem i wściekłością wykrzyknął kowal. To był jego czuły punkt, widocznie w tym jego dzikim kraju nadal władzę miały baby. Każdego wieczoru morderca musiał się wić i gęsto tłumaczyć.
– No jak to? – Z naiwnym zwierzęcym sprytem zapytał Sławko. – Dobrze mówię! Ładna z niej była baba!
– Kobieta!
– No… kobieta… spódnicę, mówię, zadarła…
– Nie wolno tak mówić!
– Dlaczego – nie wolno? – Sławko był szczerze wstrząśnięty. – Nogi miała ładne. Mordę…
– Twarz!
– Twarz, twarz… Twarz – nie daj boże, ale nogi – o! Można przecież powiedzieć, że kobieta jest ładna?
– Można – przyznał kowal po chwili zastanowienia. – To dobre słowa.
– A że mor… twarz ma ładną?
– Można…
– A że nogi ma ładne?
– Też można… – przyznał stropiony kupiec.
1 2 3 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Prawdziwa historia komunizmu
— Jarosław Loretz

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Październik 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka

Jesteśmy inni
— Magdalena Kubasiewicz

Mam takie życzenie…
— Magdalena Kubasiewicz

Dwa oblicza Moskwy
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Za wolność naszą i waszą!
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.