Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Siergiej Łukjanienko
‹Zimne brzegi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZimne brzegi
Tytuł oryginalnyХолодные берега
Data wydaniamaj 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
CyklZimne brzegi
ISBN 83-05-13277-3
Format339s. 145×205mm
Cena26,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zimne brzegi

Esensja.pl
Esensja.pl
Siergiej Łukjanienko
« 1 2 3 4 5 13 »

Siergiej Łukjanienko

Zimne brzegi

– Nożem zdołacie?
– Masz nóż? No tak… Pokaż!
Powiedziałem i ugryzłem się w język. Prośba była zbyt gwałtowna. I zbyt głośna.
Ale Mark jednak się zdecydował. Coś wyszeptał – samymi wargami, nic nie usłyszałem i wyciągnął do mnie rękę.
Dłoń była zimna, jakby chłopiec przez kilka minut trzymał ją na lodzie. Czując, jak zamiera mi serce, uświadomiłem sobie, że obok mnie rzeczywiście siedzi człowiek znający Słowo. Stal była ciepła, ogrzana ręką. Nie na próżno powiadają, że Słowo mrozi tylko żywe.
– Uwaga, ostry! – Padło spóźnione ostrzeżenie.
Liżąc skaleczony palec wymacałem nóż drugą ręką. Krótki i wąski kindżał. Obustronny. Rękojeść z kości, rzeźbiona. Stal musi być dobra, skoro chłopak nie złamał klingi i nie wyszczerbił ostrza nieumiejętnie grzebiąc w zamku.
– Nada się – powiedziałem. – Daj no…
Oczywiście, nie dał. Oczywiście, nie liczyłem na to. Jeszcze przez sekundę trzymałem klingę w ręku a potem znikła. Rozpłynęła się pod palcami i teraz trzymałem powietrze.
– I tak będziesz musiał mi zaufać – uprzedziłem.
– Wyjaśnijcie.
Nie miałem innego wyjścia.
– Słuchaj, bo nie będę powtarzać. Poprowadzą nas na linie…
Przez dziesięć minut tłumaczyłem mu swój plan, kilka razy przy tym podkreślając, że tak czy siak będzie musiał dać mi nóż. Chłopiec milczał, ale miałem wrażenie, że się zgodzi.
– To znaczy, że się dogadaliśmy? – Zapytałem na wszelki wypadek.
– Tak.
Słusznie. Zresztą, jaki ma wybór? Nie jest głupi, wie, że w labiryntach starych kopalń, do których wrzucą tysiące katorżników, nic dobrego go nie czeka.
– Rano trzymaj się blisko mnie. Jak nas wyprowadzą i będę przywiązywać do liny – staniesz za mną. Jak przyjdzie pora, dam ci znak.
– Ja nie mogę na Wyspy… – wyszeptał chłopiec.
– Zgadza się, nie możesz.
– Nie rozumiecie. Nie mogę zejść ze statku.
– Dlaczego?
– Ja… trafiłem na etap przypadkiem.
Stara śpiewka. Wszyscyśmy tu niewinni, wierni synowie Zbawiciela, nieszczęśni bracia Siostry. A wokół nas sami złodzieje i mordercy…
– Powinni byli mnie stracić.
Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie czegoś takiego. Chłopak mówił z tak głębokim przekonaniem, że nie pozostawało miejsca na wątpliwości. A przecież nie wieszają za niewinność, sędziowie to wprawdzie bydlęta, ale wolą posłać zbója na katorgę, żeby w kopalniach grzbiet giął, niż marnować sznurek.
Zazwyczaj wieszają takich nikczemników, których katorżnicy w kopalni i tak rozerwą na strzępy. Na przykład jak ktoś zabije kobietę noszącą dziecko pod sercem – to już bez dwóch zdań, to sama Siostra przykazała, jak ją na stos prowadzili. Zabić śpiącego albo bezbronnego to też grzech śmiertelny. Jeśli zabijesz więcej niż dwunastu ludzi, to też jasna sprawa. Przecież rzekł Zbawiciel, – „kto tuzin zabije, ale skruchę okaże, ten czysty jest przede mną”… a o drugim tuzinie nie wspominał. Można oczywiście zawinić wobec Domu – tylko co musiałby zrobić taki pętak, żeby rozgniewać Dom?
Na wszelki wypadek odsunąłem się od Marka. Jeśli chłopak ma coś nie w porządku z głową, lepiej trzymać się od niego z daleka. Wystarczy chwila, żeby sięgnął Słowem w Chłód i wyjął nóż… a co ja zrobię przeciwko stali, w dodatku w takiej ciemności, gdy czubka własnego nosa nie widzisz?
– Nie bójcie się – powiedział chłopiec. Aż się żachnąłem od takiej bezczelności, ale nic nie powiedziałem. Co zrobić, naprawdę się boję. Gdyby była tu choćby odrobina światła, choć szczelina w pokładzie, kaganek w drugim końcu ładowni… do różnych rzeczy przywykłem, i po saksońskich podziemiach się czołgałem, i w kurhanach kirgiskich grzebałem, i chińskie pałace nocami plądrowałem, gdy tylko smalta fosforyzująca z sufitu świeciła – ale tutaj nie było nic. Siedź i myśl, czy chłopak wbije ci się w bok kindżał, czy nie.
– I za jakież to sprawki mieliby cię wieszać?
– Moja rzecz.
– To prawda. Ale czego się teraz boisz? Wyrok dostałeś, na statek wsiadłeś, do Wysp prawie dopłynąłeś. Czujesz, jak fale o burtę tłuką? To już przybrzeżna kołysanie, nawigator jest niedoświadczony, boi się nocą do zatoki wchodzić.
– Jeśli oni zrozumieją… tam…
– To co? Kliper za tobą poślą? Takiś ważny? Najwyżej przy okazji poślą rozkaz, żeby powiesić cię na miejscu, albo odesłać z powrotem.
– Może kliper, a może nawet szybowiec…
No, no. Różnie to bywa. Pamiętam jednego typka, dziewczynę zgwałcił, a potem trząsł się w celi – powieszą mnie, powieszą… a dostał jedynie baty i powlókł się do domu.
– Kładź no się spać – poleciłem, jakby to Mark się o rozmowę napraszał i na moją koję wszedł. – Jutro będą potrzebne siły. Pamiętaj – spryt sprytem, ale jak nie umiesz biegać, to po tobie.
Podsadziłem chłopaka na górę, łańcuch brzęknął głośno, budząc niejednego katorżnika. Zakręcili się, zakasłali, zasapali, ktoś sennie zaklął. A ja się położyłem, swoją wierną drzazgą zamknąłem kłódkę i zasnąłem.
To wielka rzecz znać Słowo. Nie raz takich widziałem, tylko zazwyczaj wysoko nad sobą. Na wojnie, gdy się w młodości z głupoty do armii zaciągnąłem. Albo z ciemnego kąta w cudzym domu, modląc się do Siostry, żeby gospodarz mnie ominął, nie zmuszał do mnożenia grzechów.
Ale tak, żeby obok siedzieć, za rękę trzymać, gdy Słowo szepczą i do Chłodu sięgają, tak to jeszcze nigdy. Był wprawdzie Cichy Gomez, łajdak co się zowie, ale nie okrutnik i nie zwierzę. Piliśmy razem i hulaliśmy razem. A potem znaleźli go w ciemnym zaułku, pociętego i pokłutego. Wszyscy zrozumieli – torturami próbowano wyciągnąć z niego Słowo. Na twarzy Gomeza zastygł straszny uśmiech. Widocznie wszystko wytrzymał, a Słowa nie zdradził…
Ale skąd chłopiec miałby znać Słowo? Ojciec mu podarował? W takim razie to już na pewno arystokrata. Ach, Kpiarzu, Kpiarzu – mnie żeś się przyglądał, na Łysego popatrywałeś i nie zrozumiałeś, kto Słowo ukrywał.
Nakarmili nas szybko i już zupełnie otwarcie świństwem. Marynarze zhardzieli, już się buntu nie boją. Kpiarz sam przyniósł kocioł z kleistą kaszą bez jakiejkolwiek okrasy oraz miski. Stał przy drzwiach, patrzył, jak katorżnicy, krzywiąc się, napychają brzuchy, i kiwał batem. Statek kołysał się na falach, ale lekko, leniwie, nawet ci, którzy cierpieli na chorobę morską, poweseleli. Wyhuczał się już spuszczający kotwicę kabestan i całkiem blisko, tuż za burtą, dało się słyszeć stłumione głosy. Nic dziwnego, nie tylko nas, bydło robocze, przywieziono, jeszcze prowiant stołeczny dla oficerów, broń, odzież, narzędzia. Miasteczko było całkiem spore, w pobliżu garnizonu wielu się pożywi.
– No, czas na was! – Kpiarz wyłożył na twarz swój najserdeczniejszy uśmiech. – Rad jestem za was, złodzieje wy moi nieszczęśni. Jak uczciwą pracą winy odkupicie, na pewno was z powrotem zawiozę.
– Tylko się pospiesz – burknął Loki. Jeszcze wczoraj oberwałby batem za taką bezczelność, a dzisiaj mu się upiekło, nadzorca nie zwrócił uwagi.
Kpiarz szedł po ładowni, zatrzymując się przy zajętych kojach i odpinając łańcuchy. Mimo wszystko był odważnym człowiekiem – nie bał się sam jeden zdejmować oków dwóm dziesiątkom bandytów. Zresztą, dobrze wiedział, że na pokładzie i kei roi się teraz od strażników.
Gdy podszedł do mnie, zapytał:
– Zdjąć kłódkę, czy sam otworzysz?
– A, już zdejmij – poprosiłem.
Kpiarz pokręcił głową.
– Żeby taki złodziej jak ty nie umiał kłódki drzazgą otworzyć…
Serce na moment stanęło, ale nadzorca otworzył kłódkę i poszedł dalej. Nie, jednak niczego nie podejrzewa. Pewnie się rozczarował, że Ilmar Przebiegły okazał się takim dzieciuchem.
To nic, poczekaj chwilę, przyjacielu. Już niedługo będziesz miał swoje przedstawienie…
Mark zeskoczył z górnej półki, pocierając obtarte łańcuchem nadgarstki. Zawsze to samo z dzieciakami, skuli go za mocno, żeby nie wysunął wąskiej dłoni z łańcucha. Ale Mark nie przejmował się krwawiącym śladem. Chłopak popatrzył na mnie z tak zaintrygowaną miną, że natychmiast się odwróciłem. Kpiarz nie jest głupi i ma nosa, nie ma sensu gniewać Siostry i własną głupotą prosić się o nieprzyjemności.
– Pojedynczo, pojedynczo na górę! – Krzyknął Kpiarz. – Ruszać się!
Byłem piąty albo szósty, za mną szedł Mark. Po dziesięciu dniach uwięzienia w ciasnym, dusznym, smrodliwym pomieszczeniu, wyjście z ładowni wydawało się cudem. Wszystko człowieka cieszyło – i korytarz, i stromy trap, i – co za szczęście! – kwadrat bezchmurnego nieba w luku.
« 1 2 3 4 5 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Prawdziwa historia komunizmu
— Jarosław Loretz

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Październik 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka

Jesteśmy inni
— Magdalena Kubasiewicz

Mam takie życzenie…
— Magdalena Kubasiewicz

Dwa oblicza Moskwy
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Za wolność naszą i waszą!
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.