WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Zadra, tom II |
Data wydania | 4 marca 2009 |
Autor | Krzysztof Piskorski |
Wydawca | RUNA |
Cykl | Zadra |
ISBN | 978-83-89595-47-8 |
Format | 448s. 125×195mm |
Cena | 29,50 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Zadra, tom II – fragment 2Krzysztof Piskorski
Krzysztof PiskorskiZadra, tom II – fragment 2Na szczęście tym razem trafieni zostali jedynie zbici w ciasną formację kozacy. Ani jeden Polak nie padł na ziemię. To dodało Tycowi odwagi i rozproszyło straszne myśli. – Naprzód! – krzyknął. – Nie brać jeńców! Salwa, a potem nagły atak, zniweczyły próbę wydarcia się z okrążenia. Kozacy, na których napierano ze wszystkich stron, zaczęli znów zbijać się w bezładną kupę wokół sotnika i cofać. Z każdą chwilą spychano ich coraz dalej od lasu. Walka trwała, Tyc był cały czas w pierwszej linii, chcąc czym prędzej dotrzeć do sotnika. Zbijał wrogie pchnięcia, siekł i pchał, cały czas kątem oka śledząc wrogiego dowódcę. A gdy wraz ze swoimi strzelcami dotarł po trupach kozaków dostatecznie blisko Woronienki i zobaczył jego masywną sylwetkę ledwo trzydzieści kroków dalej, wyciągnął zza pasa pistolet. Zrobił krok w tył, pozwolił się wyprzedzić nacierającym wokół żołnierzom, a potem, znalazłszy się za własną linią, spokojnie wycelował i strzelił. Kula powinna była trafić kozaka w bok. Ale widocznie nie trafiła, bo ów nawet nie drgnął. – Koper! Dawaj pistolet! – krzyknął Tyc do stojącego nieopodal porucznika. Chwyciwszy wyślizganą kolbę, którą podał mu młodzieniec, podniósł broń i wypalił znów, jeszcze uważniej celując. Tym razem był pewien, że trafił dokładnie w szyję. Widział nawet jasną krew, która trysnęła gwałtownie. Mimo to sotnik nawet się nie zatrzymał. Zakręcił nad głową młyńca ciężkim bułatem i głośnymi krzykami zaczął zbierać ludzi do odwrotu. Kozacy znów postanowili wydrzeć się z matni, choć tym razem w innym kierunku. Szybko zebrała się wokół Woronienki spora grupa okrwawionych niedobitków. I chociaż Tyc, który przewidział, co się stanie, kazał uderzyć na nich wszystkimi siłami, to kozacy wyślizgnęli się spomiędzy atakujących strzelców i ruszyli pędem w górę cypla – do miejsca, gdzie skarpa była najwyższa i w związku z tym nikt jej nie bronił. Żaden nie zawahał się, gdy stanęli nad piaszczystą stromizną, która w porannym półmroku wyglądała jak prawdziwa przepaść. Tylko konie wryły się w miejscu kopytami, przewidując pewną śmierć. Jeźdźcy zmusili je jednak, kopiąc piętami w brzuch i smagając po bokach płazami szabel. Chwilę potem – jeden za drugim – przetoczyli się przez krawędź i osunęli w dół, przy akompaniamencie przerażonych kwików zwierząt oraz pełnych niedowierzania okrzyków Polaków. Tyc był jednym z pierwszych, którzy dopadli do urwiska. Przechylił się ostrożnie i spojrzał, z nadzieją, że na dole zobaczy tylko stertę ciał. Ale stok nie był jednak bardzo wysoki, a choć stromy, daleki był też od pionu. Prawie wszyscy kozacy ześlizgnęli się po nim bez szwanku, ale wielu potraciło konie, które połamawszy sobie nogi, zbiły się u podnóża skarpy w wał drgających ciał, z którego dochodziło przeraźliwe, agonalne rżenie. Jednak ludzie Woronienki nie przejmowali się tym. Byli już w rzece, walcząc z silnym prądem i przeciskając w stronę brzegu, za którym ciągnęła się długa równina. Z każdą sekundą zbliżali się w jej stronę. Huk, jak grom, zatrzymał ich w miejscu. Z przodu, na drodze do stepu, w którym upatrywali zbawienia, rozkwitła ściana ognia i dymu. Kule świsnęły w powietrzu. Trafieni, jeden za drugim, padali w wodę, szamocząc się, by ostatkiem sił utrzymać głowę na powierzchni. Postrzelone konie wierzgały, spływając na grzbietach i bokach w dół wartkiego nurtu. Ich kopniaki zrzucały jeźdźców z siodeł i przewracały ludzi. Rzeka natychmiast spieniła się, poczerwieniała od krwi. Po głównej salwie zaczął się nieregularny ostrzał. Co chwila to tu, to tam brzeg rozbłyskiwał jasnym światłem. Mimo to kozacy parli w jego stronę – tam, gdzie widniały rozproszone, ciemne sylwetki. Byli to ludzie Dołochowicza. Jeszcze nim zaczął się atak, spłynęli w dół rzeki, tak, aby wartownicy nie mogli dostrzec ich z góry, a potem ukryli się wśród nabrzeżnych zarośli. Byli zabezpieczeniem na wypadek, gdyby szalony przeciwnik chciał uciekać przez rzekę. Spełnili swoje zadanie wzorowo, lecz jednego ani Tyc, ani Dołochowicz nie wzięli pod uwagę: niewiarygodnej determinacji kozaków, którzy nawet mimo kolejnych ciężkich strat – zostało ich ledwie dwadzieścia szabel, z czego niemal wszyscy byli ranni – zaatakowali o wiele liczniejszego, wypoczętego wroga. Członkowie straży przybocznej sotnika, wytatuowane dziwadła o szalonych oczach, ze wszystkich jego ludzi najsilniejsze i najbardziej wytrzymałe, zajęli miejsce w pierwszym szeregu. Pod ich osłoną kozacy ruszyli do natarcia. I choć w przybocznych zaraz uderzyły kule, zdawali sobie kpić z ran, nacierając na woltyżerów przez coraz płytszą wodę. Nad nimi zaś górował sam sotnik, z którego ust nie potrafiła zetrzeć uśmiechu ani porażka w bitwie, ani nawet rana szyi, którą otrzymał od Tyca. – Zewrzeć szeregi! Bagnet na broń! – krzyknął Dołochowicz tuż przed tym, jak demony w ludzkiej skórze wpadły na jego linię. Tyc, obserwując to wszystko ze szczytu skarpy, zaklął. Odwrócił się i krzyknął: – Dołochowicz potrzebuje pomocy. Bieliński! Atakujemy na dół. – Panie podpułkowniku, ale to szaleństwo! – rzekł kapitan, patrząc w dół skarpy. – Poskręcamy sobie tylko karki! – Kozacy jakoś przeżyli, więc i my przeżyjemy! To rozkaz! Widać jednak było, że ludzie Bielińskiego idą niechętnie. Przed chwilą jeszcze myśleli, że ich rola w bitwie dobiegła końca, zaczęli zbierać rannych i przeszukiwać wrogie namioty, a tu nagle żądano od nich desperackiego czynu. Formowali się przy skarpie niemrawo, sierżanci zaczęli więc biegać jak szaleni, zaciągając ludzi do szeregu siłą oraz groźbami. Tymczasem do Stanisława zbliżył się Walewski. – Panie podpułkowniku, jeśli kapitan Bieliński nie chce, ja ze swoimi ludźmi chętnie… – zaczął, ale Tyc uciszył go jednym ruchem ręki. – Nie ma mowy! – krzyknął zdenerwowany. – Zostajecie tutaj, dość już pańskich wygłupów, kapitanie. Od teraz, proszę zapamiętać, nie powierzę już panu żadnego zadania istotniejszego niż obrona taborów. Rozumie pan? Kapitan nie odpowiedział. Patrzył tylko, a jego twarz przybrała wyraz głębokiego, przejmującego smutku. Jednak Tyc nie miał się czasu nad tym zastanawiać. Ludzie Bielińskiego byli już bowiem nad krawędzią, a sam kapitan dał im przykład, zsuwając się na tyłku po piaszczystej stromiźnie, przy czym zaczepiwszy o korzeń, wydał mało bohaterski krzyk. Nie zniechęciło to jednak reszty i, drużyna po drużynie, poszli w jego ślady. Jako jeden z ostatnich skoczył Tyc, który wcześniej wziął od adiutanta załadowany pistolet, a porzucił mapnik i torbę z dziennikiem. Będąc już na dnie skarpy, ruszył od razu w stronę rzeki, w której trzepotali się jeszcze ranni kozacy. Polacy chwilę walczyli z wartkim nurtem, aż w końcu, mokrzy i zdyszani, wyszli na brzeg po drugiej stronie, tylko po to, by natychmiast włączyć się do walki. Ludzie Woronienki, otoczeni po raz kolejny, tym razem musieli zrozumieć, że to już koniec. Porzucili próbę przebicia się na równiny i uderzali teraz z furią na legionistów, próbując zabrać ze sobą do grobu jak najwięcej z nich. Tyc zaś, upatrzywszy w tłumie zwalistą sylwetkę sotnika, skrzyknął kilku bliskich sobie ludzi i natarł w jego stronę. Woronienko chyba go poznał, bo gdy odwrócił się do podpułkownika, zamarł na chwilę, a błysk szalonych oczu jakby przygasł. – Znów się spotykamy! Ale tym razem odejdzie tylko jeden! – krzyknął Tyc po francusku. Rzucili się na siebie z takim zapamiętaniem, jakby cały świat wokół zniknął – z jednej strony sotnik i trójka jego wytatuowanych przybocznych, z drugiej Tyc wraz z drużyną strzelców oraz woltyżerów. Woronienko skupił się tylko na oficerze, Tyc zaś w jednej chwili został zepchnięty do desperackiej obrony, próbując zbijać błyskawiczne cięcia bułatu, z których każde było tak silne, że ręka drżała pod nimi aż po łokieć. Szybko też palce Tyca zaczęły przeraźliwie boleć, więc zacisnął je kurczowo na rękojeści, by nie wypuścić broni. Strzelec, który przyszedł na pomoc i próbował ugodzić Woronienkę bagnetem, został zahaczony ostrzem, jakby od niechcenia, i padł z głową upiornie rozszczepioną od czubka po szczękę. Nikt inny tymczasem nie mógł pójść kapitanowi na odsiecz, bo żołnierze zwarli się z przybocznymi sotnika, którzy byli już skłuci całkiem bagnetami, a mimo to wciąż wymierzali kolejne ciosy. W końcu stało się nieuniknione. Bułat przedarł paradę Tyca i spadł na niego z góry. Desperackim zrywem Stanisław wywinął się spod cięcia – lecz sięgnął go sam koniec szerokiego pióra, rozcinając pierś i zgrzytając na żebrach. Ból był tak silny i nagły, że podpułkownik zgiął się, pewien, że otrzymał śmiertelny cios. Jego twarz wyrażała wściekłość, zmieszaną z bezsilnością. Górujący nad nim Woronienko już składał się, żeby dobić Polaka pchnięciem od góry, ale wtedy, z dali, gruchnął strzał, a kula z ohydnym plaśnięciem wbiła się w wydęty brzuch kozaka. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka
Zadra, tom II
— Krzysztof Piskorski
Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj
Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka
Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski
Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek
Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman
Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta
Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka
Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka
Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller