Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom II – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
« 1 2 3 4 »

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom II – fragment 2

Brodacz cofnął się, wybałuszył oczy. Tyc zaś wyprostował się powoli i odetchnął. Skręcająca kiszki panika minęła, a jeden rzut oka na pierś uświadomił go, że to jedynie lekka rana. Rzucił się na przeciwnika. Jednak i ten nie trwał długo w szoku. Wywinął młyńca bułatem i ruszył na spotkanie Tyca.
Na szczęście z tyłu padły kolejne dwa strzały. A potem jeszcze jeden.
Bitwa wokół dobiegła niemalże końca, a legioniści, nie widząc wokół innego wroga, strzelali w potężnego sotnika ze wszystkich ładunków, jakie zostały jeszcze w lufach. Woronienko zachwiał się, ale wziął zamach i uderzył na Stanisława. Ten jednak przetoczył się pod ciosem, a następnie sieknął oburącz szablą w dół pleców kozaka. Krew trysnęła mu na buty. Odbił rozpaczliwą, pospieszną kontrę i pchnął przeciwnika w pierś, po ciosie odskakując na bezpieczną odległość.
Woronienko bluznął krwią z ust, lecz stał wciąż, kołysząc się to w przód, to w tył. Mięśnie jego twarzy spinały się w niekontrolowanych skurczach, przez ciało przebiegały fale drgawek, pomiędzy którymi usiłował przesuwać powoli stopy albo unosić lekko ostrze, nim kolejne uderzenie dreszczy niweczyło rozpoczęty dopiero co ruch.
Wszystko trwało tak długo, że Tyc zaczął się obawiać, iż sotnik, jak Kościej z ruskiej baśni, jest nieśmiertelny, póki kto nie stłucze kryształowego serca, ukrytego w wieży za siedmioma lasami i siedmioma górami. Spodziewał się w pełni, że Woronienko wróci znów do walki i patrzył z zapartym tchem, jak ów człowiek siłuje się z ranami zdolnymi powalić słonia.
Wtedy jednak z tyłu rozległ się głośny trzask. Błysnęło, a zza pleców Woronienki uniósł się siwy dym. Kozak spróbował odwrócić się, ale w pół ruchu, wykręcony w bok, wyprężył się nagle i upadł w trawę. Za nim ukazał się Dołochowicz, który jedną rękę, zakrwawioną, przyciskał do brzucha, a w drugiej trzymał dymiący blunderbuss.
Tyc zachwiał się. Z niedowierzaniem patrzył na nieruchomego już wroga, a napięcie ulatywało z niego wolno, podobnie jak siły.
Wokół trupa sotnika zebrała się wkrótce duża grupa strzelców, którzy szemrając, patrzyli na kilkanaście postrzałowych ran, widocznych na jego ciele.
– Porąbcie go na kawałki. A potem spalcie – rozkazał im Stanisław.
Potem poczuł, że robi mu się ciemno przed oczyma, a w głowie się kręci. By nie upaść, usiadł na trawie, u stóp martwego czarnoksiężnika. Odprawił ruchem dłoni sierżanta, który pytał, czy nic mu nie jest, oparł głowę na podciągniętych pod siebie kolanach i zagapił w próżnię. Głosy rannych oraz pokrzykiwania podoficerów docierały do niego jak przez mgłę.
Obok usiadł Dołochowicz: blady z bólu, lecz uśmiechnięty.
– No tośmy zwyciężyli, podpułkowniku – rzekł, przyciskając do brzucha ranną, przykurczoną rękę. – Masz tu swojego diabła, któregoś tak długo ścigał. Martwy jak mamut w muzeum. W takim stanie, niestety, nie przyda nam się już do teologicznych dysput.
Tyc skinął nieznacznie głową i przymknął oczy.
A potem zasnął.
• • •
Po zwycięstwie nad Wiktorią armia Żelaznego Marszałka ruszyła dalej na wschód, pełna determinacji i w doskonałym nastroju. Mimo strat, zwycięstwo wskrzesiło w żołnierzach zapomnianego po roku 1813 ducha Wielkiej Armii. Armii niepokonanej, która zaniosła francuskie orły od Egiptu po Moskwę, a której jeden żołnierz był wart więcej niż pięciu wrogich. Dlatego gdy trzy dni potem korpus Compansa napotkał na swojej drodze armię rosyjską – dwadzieścia tysięcy ludzi idących wesprzeć von Gneisenaua – rozbił ją niemal samotnie, dopiero pod koniec bitwy otrzymawszy wsparcie Legii Nadwiślańskiej.
Davout, na którego wielu patrzyło wcześniej podejrzliwie, bo mówiono, że jest już za stary na dowódcę armii, nagle stał się dla prostych żołnierzy niemal bogiem, a oficerowie, którzy śmieli się wcześniej za plecami ze starego marszałka, maleli teraz w jego obecności i karleli jak przy samym cesarzu. Rozprawiano nawet głośno, że to on, a nie małoletni syn Napoleona, powinien zająć pierwsze miejsce w kolejce do sukcesji francuskiego tronu.
Na początku sierpnia armia wdarła się szeroką na niemal sto kilometrów ławą w głąb pruskej kolonii. Lato było nadzwyczaj gorące, z nieba lał się żar, ziemia schła i pękała. Zdawało się, że nawet pogoda sprzyja marszałkowi: mokradła i rzeki wyschły aż do błotnistych koryt, i choć pojawiły się obawy o zapasy pitnej wody, to korpusy maszerowały o wiele szybciej, z trzech stron otaczając powoli Friedrichsburg. Tutaj, wśród małych, ale gęsto rozsianych osad, na udeptanych traktach, żołnierze poczuli się znów jak na starym lądzie. W ciągu niecałego roku Prusacy wykonali bowiem niewiarygodny ogrom prac, przerzucili przez bramę ponad pół miliona ludzi, wytyczyli pierwsze drogi, założyli farmy oraz miasteczka, tak że teraz ich kolonia nie ustępowała wiele trzyletnim już osadom wokół Nowego Paryża.
Ale z taką samą determinacją, z jaką przedtem wznosili drewniane domy, ziemne forty i mosty, teraz ich bronili. Bramę przekroczyły liczne posiłki, a von Gneisenau zaczął odważną, obronną kampanię. Starał się nie dopuścić do połączenia korpusów i planował rozbić centrum armii, dowodzone przez samego Żelaznego Marszałka. Ale nastroje wśród Francuzów były wtedy tak dobre, armia zaś nabrała tak wielkiego impetu, że w żadnym z trzech starć Prusakom nie udało się powstrzymać marszu na stolicę kolonii. A gdy von Gneisenau zginął, w dość trywialnych okolicznościach, trafiony zbłąkaną kulą podczas inspekcji odwodów, armia poszła w rozsypkę. Król Fryderyk próbował ratować sytuację, przez bramę przeszły kolejne posiłki i sam następca tronu, książę Wilhelm Hohenzollern. Było jednak za późno, aby odzyskać inicjatywę. Jedenastego sierpnia trzy korpusy Davouta zamknęły Friedrichsburg w żelaznych szczękach.
Wojna zdawała się wygrana.
• • •
Trzynastego sierpnia, tuż przed świtem, nadeszła mgła. Wilgotne, chłodne opary spowiły ziemię, nie było widać dalej niż na dwadzieścia kroków. Kapral Lorette, który właśnie wygrzebał się z przytulnego namiotu, zaklął i zadrżał z zimna. Patrol w taki poranek wydawał się głupotą. Nie było nic widać, więc co tu patrolować?
Mimo wszystko, roztarłszy ręce, ruszył po ludzi z wyznaczonej drużyny. Mgła nie mgła – obowiązek trzeba było spełnić. Przynajmniej mógł odpocząć od upałów, które ostatnio zaczynały się jeszcze przed południem i trwały aż do późnego wieczora.
Gdy dotarł pod namioty drugiej kompanii, okazało się, że wszyscy są już na nogach. Sierżant Sartie stał po kolana w rzece i obmywał sobie twarz, jeden żołnierz czekał na brzegu z jego ubraniem i butami, trzech pozostałych, ziewając, przysiadło na pieńku. Spostrzegłszy kaprala, poderwali się na baczność. Sartie wyskoczył z wody i naciągnął szybko mundur. Zapiął przy tym krzywo guziki, ale Lorette, zazwyczaj wielki formalista, nawet nie zwrócił na to uwagi.
Wkrótce swobodnym krokiem, ziewając co chwila, szli w stronę mostu. Jego sylwetka wynurzyła się w końcu z mgły, świeżo ciosane bale drewna błyszczały wilgocią, w dole szumiała rzeka, której jednak nie było widać spod białego dywanu.
Gdy weszli na śliskie deski, Lorette odwrócił się ku obozowi i zamarł. Na zachodzie, ponad horyzontem, widniała pomarańczowa łuna – blada, rozlana, jak słońce, które dopiero ukazać ma pierwszy skrawek swojej jasnej tarczy.
Lorette pomyślał zdziwiony, że musiała nastąpić jakaś kosmiczna katastrofa, która postawiła ziemię do góry nogami, tak że teraz słońce wschodziło od drugiej strony globu, na zachodzie. I dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że to po prostu Friedrichsburg. Widać drewniana zabudowa zapaliła się w końcu od trwającej dwa dni artyleryjskiej kanonady.
– Dają tam nieźle popalić nasi chłopcy – mruknął sierżant, patrząc w tym samym kierunku. – Szkoda, że zamiast być tam, musimy bladym świtem sprawdzać przeklęty most, który nikomu i do niczego nie jest już potrzebny.
– Panie Sartie, przywołuję pana do porządku – rzekł kapral bez przekonania, kwitując to głośnym ziewnięciem.
– Najmocniej przepraszam, panie kapralu – równie anemicznie odparł Sartie.
Dotarli do końca mostu i tam zatrzymali się na chwilę. Tak jak przewidywał Lorette, po drugiej stronie nie było nic widać. Co więcej, bał się, że gdy się zanurzą w opary, będzie kłopot z powrotem do mostu. Jedynym znakiem rozpoznawczym po drugiej stronie był bowiem niedokończony młyn, który stał nieopodal mostu, po lewej. Drewniane, nieprzykryte dachem ściany, które pionierzy porzucili na wieść o nadchodzących Francuzach, wyglądały stąd jak tajemnicze ruiny.
Kapral rozejrzał się wokół bezsilnie, nie wiedząc, co robić. Nagle, kącikiem oka, złowił jakiś ruch pod ścianami młyna. Wzdrygnął się, zaskoczony. Wysilił wzrok i wkrótce już widział wyraźnie tuzin postaci, które oderwały się od ciemnej sylwetki budynku i szły powoli w ich stronę. Choć były coraz wyraźniejsze, Lorette nie dowierzał własnym oczom. Szturchnął łokciem sierżanta.
– Niech no pan tam spojrzy. Zdaje mi się tylko, czy…
Blada twarz Sartiego starczyła za odpowiedź.
– Gotuj broń! – krzyknął kapral.
Sylwetki nie przyspieszyły, zupełnie jakby nie przeszkadzało im, że zostały odkryte.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Zadra, tom II
— Krzysztof Piskorski

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.