Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Guy Gavriel Kay
‹Władca cesarzy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWładca cesarzy
Tytuł oryginalnyLord of Emperors
Data wydania27 kwietnia 2004
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca Zysk i S-ka
CyklSarantyńska mozaika
ISBN83-7150-998-7
Format480s. 135×205mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Władca cesarzy

Esensja.pl
Esensja.pl
Guy Gavriel Kay
« 1 2 3 4 5 7 »

Guy Gavriel Kay

Władca cesarzy

Rustem z Kerakeku, syn Zoraha, siedział ze skrzyżowanymi nogami na tkanej ispahańskiej macie, co zwykle robił, kiedy nauczał. Teraz czytał, od czasu do czasu zerkając na swoich czterech uczniów, którzy starannie przepisywali fragmenty jednego z jego cennych tekstów. Zajmowali się dziełem Meroviusa o kataraktach; każdy uczeń przepisywał inną stronę. Będą się nimi codziennie wymieniać, aż wszyscy staną się posiadaczami egzemplarza rozprawy. Rustem wyznawał pogląd, że w leczeniu większości – choć nie wszystkich – chorób oczu należy propagować zachodnie podejście tego starożytnego Trakezyjczyka.
Przez okno wychodzące na zakurzoną drogę wpadały do pomieszczenia podmuchy wiatru. Na razie były łagodne i dość przyjemne, lecz Rustem wyczuwał w nich zbliżającą się burzę. W powietrzu będzie pełno piasku.
Kiedy z pustyni wiał wiatr, w leżącej poniżej fortecy wiosce Kerakek piasek wdzierał się wszędzie. Już się do niego przyzwyczaili: do jego smaku w jedzeniu, do szorstkości ubrania i pościeli, do nieprzyjemnego uczucia w intymnych zakamarkach ciała.
Zza uczniów, ze sklepionego przejścia prowadzącego do pomieszczeń rodziny, dobiegł cichy szelest; Rustem zobaczył na podłodze cień. To Shaski pojawił się na swoim posterunku za zasłoną z koralików, gdzie będzie czekał na rozpoczęcie bardziej interesującej części popołudniowych nauk.
Siedmioletni syn Rustema wykazywał zarówno cierpliwość, jak i pełne zapału zdecydowanie. Przed niespełna rokiem zaczął przeciągać małą matę ze swojej sypialni tuż za próg pokoju, w którym odbywały się lekcje. Siadywał na niej ze skrzyżowanymi nogami i słuchał zza zasłony wykładów ojca.
Mógłby tak spędzać całe popołudnia, a jeśli przychodziły matki czy służący, by go zabrać, wracał do korytarzyka, kiedy tylko udawało mu się uciec.
Obie żony Rustema wyznawały pogląd, że słuchanie szczegółowych opisów krwawych ran i płynów ustrojowych nie jest odpowiednim zajęciem dla małego dziecka, lecz lekarz uznał zainteresowanie chłopca za zabawne i w drodze negocjacji z żonami ustalił, że Shaski będzie mógł słuchać za drzwiami, jeśli odrobi lekcje i wypełni obowiązki domowe. Wydawało się, że uczniom też się podoba niewidzialna obecność chłopca w korytarzyku i raz czy dwa poprosili go, by odpowiedział na pytanie ojca.
Nawet dla ostrożnego, pełnego rezerwy mężczyzny było coś ujmującego w tym, jak siedmiolatek przepisowo oznajmiał: „Z tą przypadłością będę walczył”, a następnie szczegółowo opisywał proponowane leczenie bolesnego zapalenia palca u nogi albo kaszlu powodującego odkrztuszanie krwi i flegmy. Ciekawe było to, myślał Rustem, leniwie gładząc swą starannie przystrzyżoną w klin brodę, że bardzo często odpowiedzi Shaskiego były dobre. Raz nawet sam poprosił chłopca, by odpowiedział na pytanie, chcąc w ten sposób zawstydzić ucznia nie przygotowanego do lekcji po całonocnej pijatyce; co prawda jeszcze tego samego wieczoru żałował, że to zrobił.
Młodym mężczyznom należała się od czasu do czasu wizyta w gospodzie.
Uczyli się wtedy, jak wygląda życie i przyjemności zwykłych ludzi, a poza tym dzięki temu nie groziło im, że się zbyt wcześnie zestarzeją. Lekarz powinien znać naturę ludzi oraz ich słabości i nie osądzać szaleństw młodości zbyt surowo. Osąd należy do Peruna i Anahity.
Rustem dotknął brody i przypomniał sobie myśl, jaka nawiedziła go zeszłego wieczoru: czas znów ją ufarbować. Zastanawiał się, czy wciąż jest konieczne rozjaśnianie jasnego brązu pasemkami siwizny. Kiedy przed czterema laty po powrocie z Wysp Ispahańskich i Abdżarskich osiadł w rodzinnym mieście i rozpoczął praktykę lekarską oraz otworzył szkołę, uznał, że rozsądnie będzie zdobyć nieco wiarygodności przez dodanie sobie lat. Na wschodzie ispahańscy lekarze-kapłani podpierali się laskami, których nie potrzebowali, celowo przybierali na wadze i wypowiadali słowa modulowanym głosem lub z oczyma utkwionymi w dal, a wszystko po to, by prezentować sobą pożądany obraz godności i powodzenia.
Człowiek, który w wieku dwudziestu siedmiu lat przedstawia się jako nauczyciel medycyny, podczas gdy wielu innych dopiero wtedy zaczyna studia, rzeczywiście jest nieco zarozumiały. Dwóch jego uczniów w tym pierwszym roku było starszych od niego. Zastanawiał się, czy o tym wiedzieli.
Czy jednak po osiągnięciu pewnego punktu prowadzona praktyka i udzielane nauki nie mówią same za siebie? Tu, w Kerakeku leżącym na krawędzi południowych pustyń, wieśniacy szanowali, a nawet czcili Rustema. Często wzywano go do fortecy, do rannych i chorych żołnierzy, co wywoływało gniew i przygnębienie kolejnych wojskowych lekarzy. Nie istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, by uczniowie, którzy do niego pisali, a potem odbywali tak daleką drogę, by pobierać u niego nauki – niektórzy z nich byli nawet wyznawcami Dżada z Sarancjum i przybywali zza amoryjskiej granicy – odjechali z powrotem, dowiedziawszy się, że Rustem z Kerakeku nie jest zgrzybiałym uczonym, lecz młodym mężem i ojcem, który ma talent do medycyny i który czytał oraz podróżował więcej od innych.
Być może. Uczniowie albo potencjalni uczniowie potrafili być nieprzewidywalni pod wieloma względami, a pieniądze, które przynosiło nauczanie, były niezbędne mężczyźnie mającemu teraz dwie żony i dwoje dzieci – szczególnie że obie kobiety pragnęły jeszcze jednego dziecka, w i tak zatłoczonym domu. Tylko nielicznych mieszkańców Kerakeku było stać na opłacenie lekarza, a w mieście praktykował jeszcze jeden medyk – dla którego Rustem żywił ledwie maskowaną pogardę – co tym bardziej zmniejszało i tak mizerne dochody, jakie dawało się tu uzyskać. W sumie chyba najlepszym wyjściem było nie zmieniać tego, co się sprawdzało. Jeśli pasma siwizny w brodzie uspokoiły choćby kilku ewentualnych uczniów czy wojskowych urzędników w zamku (gdzie rzeczywiście można było zarobić), to Rustem uznał, że warto posługiwać się farbą.
Znów wyjrzał przez okno. Niebo nad jego niewielkim ogrodem ziołowym pociemniało. Prawdziwa burza wprowadziłaby zamęt, a utrata światła mogła zakłócić lekcje oraz utrudnić popołudniowe udzielanie porad. Rustem odchrząknął. Czterej uczniowie, obznajomieni z jego zwyczajami, odłożyli przybory do pisania i podnieśli wzrok. Rustem skinął głową i na ten znak uczeń znajdujący się najbliżej drzwi wejściowych podszedł do nich, by wpuścić pierwszego z pacjentów czekających na zadaszonym portyku.
Zwykle leczył ludzi rano, a nauk udzielał po południowym odpoczynku, ale wieśniacy mający największe trudności z uiszczeniem zapłaty często zgadzali się na przyjęcie przez Rustema po południu w obecności jego uczniów, co stanowiło część procesu nauczania. Wielu pacjentom tak troskliwa opieka schlebiała, innych krępowała, ale wiedziano w Kerakeku, że w ten sposób można zyskać dostęp do młodego lekarza, który studiował na mistycznym Wschodzie, skąd wrócił z tajemnicami ukrytego świata.
Kobieta, która właśnie weszła do pokoju i stanęła niepewnie pod ścianą, gdzie Rustem wieszał zioła i trzymał na półkach garnuszki i lniane woreczki z lekami, miała w prawym oku początki zaćmy. Rustem o tym wiedział; oglądał już kiedyś to oko i postawił diagnozę. Przygotowywał się zawczasu i jeżeli niedomagania wieśniaków na to pozwalały, traktaty, których uczniowie uczyli się na pamięć albo które przepisywali, uzupełniał praktycznymi doświadczeniami i uwagami. Lubił mawiać, że niewiele przyjdzie z wyuczenia się wszystkiego, co al-Hizari powiedział o amputacji, jeżeli nie wie się, jak używać piły.
Sam spędził sześć tygodni ze swoim wschodnim nauczycielem na zakończonej klęską ispahańskiej kampanii przeciwko powstańcom na północno-wschodnich rubieżach kraju. Nauczył się używać piły.
Ponadto widział owego lata dość nagłych śmierci i rozpaczliwego, pełnego ludzkiej nędzy bólu, by wrócić do żony i małego dziecka, z którym rzadko się widywał przed wyjazdem na wschód. Po powrocie Rustema pojawił się ten dom i ogród na skraju wioski, a potem jeszcze jedna żona i malutka dziewczynka. Chłopczyk, którego przedtem zostawił z matką, miał teraz siedem lat i siedział właśnie na macie pod drzwiami pokoju lekarskiego, słuchając wykładów ojca.
A lekarzowi Rustemowi wciąż śniło się podczas niektórych nocy pole bitwy na wschodzie, kiedy odcinał kończyny krzyczącym mężczyznom w dymiącym, niepewnym świetle pochodni płonących na wietrze, ponieważ słońce nie chciało już patrzeć na masakrę. Pamiętał czarne fontanny krwi, pamiętał, jak cały był pokryty jej gorącymi plamami; spryskane nią miał ubranie, twarz, włosy, ręce, pierś… Sam stawał się ociekającym posoką potworem.
Ręce miał tak śliskie, że ledwie mógł utrzymać narzędzia potrzebne do piłowania, cięcia i przyżegania, a ranni przybywali nie kończącym się korowodem, bez chwili przerwy, nawet po zapadnięciu nocy.
Następnego ranka uznał, że są gorsze rzeczy niż wiejska praktyka w Bassanii, i od tego czasu trwał niezłomnie w tym przekonaniu, chociaż czasami budziła się w nim ambicja i mówiła co innego, uwodzicielska i niebezpieczna niczym kurtyzana z Kabadhu. Rustem znaczną część swego dorosłego życia usiłował wyglądać na starszego, niż był w rzeczywistości. Nie był jednak stary.
Jeszcze nie. O zmroku, kiedy zwykle pojawiają się takie myśli, wiele razy zastanawiał się, co by zrobił, gdyby do jego drzwi zastukały możliwość i ryzyko.
Kiedy potem to wspominał, nie pamiętał, czy owego dnia rzeczywiście rozległo się stukanie do drzwi. Wydarzenia zaczęły rozwijać się z zawrotną szybkością i Rustem mógł to stukanie przeoczyć. Wydawało mu się jednak, że drzwi wejściowe po prostu nagle rozwarły się z hukiem, niemal uderzając pacjentkę, która czekała pod ścianą, a do cichego pokoju wpadli ciężko obuci żołnierze, napełniając go chaosem świata.
Rustem znał jednego z przybyłych, ich dowódcę – stacjonował on w Kerakeku od dłuższego czasu. Twarz miał wykrzywioną, oczy rozszerzone, płonące jakby w gorączce. Kiedy się odezwał, jego chrapliwy głos przypominał zgrzytanie piły do drewna.
– Masz przyjść! Natychmiast! Do fortecy!
– Czy coś się stało? – zapytał Rustem ze swojej maty starannie modulowanym głosem, nie zważając na rozkazujący ton żołnierza, usiłując przywrócić spokój własnym zachowaniem. Była to część lekarskiego wyszkolenia i Rustem chciał, by uczniowie zobaczyli, jak wprowadza je w życie.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Czasy przemian
— Ewa Pawelec

Tegoż twórcy

Rozpacz na koturnach
— Beatrycze Nowicka

Opowieść trochę stara, trochę nowa
— Anna Kańtoch

Pora na zmiany
— Anna Kańtoch

Z wycieczką na północ
— Anna Kańtoch

Ocalić pamięć
— Anna Kańtoch

…ale pomyślcie o własnej słabości
— Artur Chruściel

Smutek utraconego świata
— Anna Kańtoch

„Chciałbym zdawać maturę z historii…”
— Aleksandra „Alex” Rudzińska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.