Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko
‹Awanturnik›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAwanturnik
Tytuł oryginalnyАвантюрист
Data wydania9 listopada 2010
Autorzy
PrzekładWitold Jabłoński
Wydawca Solaris
CyklTułacze
ISBN978-83-7590-032-3
Format400s.
Cena37,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Awanturnik

Esensja.pl
Esensja.pl
Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko
« 1 2 3 4 5 »

Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko

Awanturnik

Nie wydawał się stary. Maleńką główkę pokrywała ciężka, szarawa peruka, wątłe ciało tonęło w głębokich fałdach sędziowskiej togi, wielkie buciory zdawały się ciężarkami, kotwicami na cienkich, czarnych, pajęczych nóżkach. Nie wydawał się również straszny ani majestatyczny, a przecież nawet odprawiający sąd wiejski starosta stara się wydawać bardziej imponujący i mądrzejszy niż zwykle…
– Witajcie, moi państwo.
Dźwięk jego głosu sprawił, że cały spłynąłem zimnym potem.
Nie cierpię zgrzytu żelaza na szkle. Nienawidzę cichego trzasku rwącej się pajęczyny. Głos Sędziego zawierał w sobie wszystkie tego rodzaju dźwięki w taki sposób, że miałem ochotę zatkać uszy.
Złodziejaszek skurczył się na kamiennej posadzce, ze wszystkich sił zaciskając dłonie na brzuchu. Kobieta czknęła. Staruszek siedział nieruchomo i spokojnie, jakby był u siebie. Rozbójnik przywarł do jego kolana, przez co ogólny obraz przedstawiał się gorzej, jak na ludowym drzeworycie, ukazującym dość fałszywie żywot dobrego pustelnika…
– No cóż…
Sędzia rozejrzał się, jakby szukał wygodniejszego miejsca, potem wsparł się plecami o ścianę i splótł palce dłoni na piersi.
– Stąd dobrze widzę wszystkich.
Miał małą, ciemną twarzyczkę, z gładko ogolonym podbródkiem i długim, haczykowatym nosem. Pasma siwej peruki niesfornie opadały na czoło, spod nich zaś błyskały oczka, przypominające czarne główki od szpilek.
– Każdego z obecnych przywiodła tutaj osobista przewina. No cóż, zacznijmy.
– Wysłuchaj, panie! – powiedziała błagalnie niewiasta. – Wszystko opowiem… ja nie…
– Nie będę słuchał.
Pod jego kłującym spojrzeniem język więźniarki posłusznie skołowaciał. Szukając wsparcia, wczepiła się palcami w odzież staruszka, który zresztą nie wydawał się już tak dostojny. Twarz miał pobladłą, a w emanującej od Sędziego mlecznej poświacie, wydawała się wręcz trupioblada.
Grzałem ścianę swymi plecami, nijak nie mogąc jej rozgrzać, jakbym miał za sobą taflę lodu, od której prędzej zamarznę, niż ona się stopi pod mym wpływem. Czekałem na swoją kolej w dumnym osamotnieniu, jak przystało na potomka rodu Rekotarsów, czując zarazem, jak okropna jest samotność w takiej chwili…
Urocze słowo: „zacznijmy”. Tak mówi cyrulik, pochylający się z kleszczami, by wyrwać komuś ząb albo lekarz, ostrzący lancet przed operacją, albo nauczyciel, zamierzający się rózgą…
Zacznijmy, powiedział Sędzia.
Nazywam się Retanaar Rekotars. W mym rodzie byli wielmoże i magowie. Certyfikat, który przechowuję w swoim podróżnym kuferku, był wydany mojemu pradziadkowi z męskiej linii przez pradziadka z linii żeńskiej w podzięce za wybawienie od straszliwego smoka, które to wybawienie jaśnie wielmożny baron Jimenez zawdzięczał Magowi z Magów, Damirowi, któremu przez jakiś czas usługiwał nawet sam Lart Legiar…
W dzieciństwie rozciąłem sobie dłoń, by zobaczyć płynącą w moich żyłach błękitną krew.
Teraz siedzę w kucki w kącie brudnej, cuchnącej celi, a pewien Sędzia, który wyszedł ze ściany, chce wydobyć ze mnie przewinienia. Szczególnie, bez wątpienia, to ostatnie, za które rozradowani miejscy strażnicy dopadli mnie na głównym trakcie, wywlekli z dyliżansu i zaciągnęli do tego przeklętego więzienia.
– Nie będę słuchał – powtórzył powoli Sędzia. – Nie ma o czym rozmawiać, bo i tak powiedzieliście już dosyć i zrobiliście, trzeba przyznać, niemało. Co do ciebie, kobieto, oskarżenie o morderstwo nie ma podstaw. Nie zabiłaś człowieka, który miesiąc temu zmarł w twoim łóżku.
Wszyscy obecni w celi, z wyjątkiem Sędziego, wciągnęli ze świstem powietrze. Potem staruszek zakaszlał, złodziejaszek zaskomlał, rozbójnik zasyczał przez zęby, a kobieta zamarła z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami, oszalałymi ze szczęścia. Milcząc, coraz bardziej czerwieniała na policzkach. Nie śmiała nawet odetchnąć.
– Ostatecznie jednak – podjął Sędzia skrzypiącym, lekko ironicznym tonem – popełniłaś szereg wykroczeń: ograbiłaś nieboszczyka, kupczyłaś ciałem. Wiedz, że od dzisiejszej nocy objęcia mężczyzny będą ci przynosić cierpienie. Jeśli zechcesz wrócić do swego procederu, on sam stanie się twoją karą. Rzekłem, a ty słyszałaś, Tiso zwana Materacem. To wszystko.
Kobieta wyglądała, jakby zapomniała oddychać. Jej twarz z czerwonej zrobiła się purpurowa, w końcu sina. Nikt nie domyślił się, by ją trzepnąć w kark, by wykrztusiła Wyrok tkwiący kością w jej gardle.
Nikt nawet na nią nie spojrzał. Wszyscy, w tym ja, myśleli tylko o sobie.
Sędzia zmienił pozę. Ciężkie buty głucho stuknęły o posadzkę. W fałdach togi na chwilkę błysnął masywny złoty łańcuch i natychmiast znikł pod aksamitem.
– Kto chce być następny?
Sędzia uśmiechał się otwarcie. Maleńka główka zakołysała się, peruka ostatecznie zjechała na czoło. Poprawił ją niedbałym gestem, jakby poprawiał czapkę.
– Może ty, Kliwi Młynarczyku?
Złodziejaszek drgnął. Poderwał się, opadł na kolana i podpełzł na kamieniach bliżej sędziowskich trzewików. Zawył żałosną śpiewkę:
– Ja… a… przyzna… kradł…
Utalentowany chłopaczek. Mógłby zarabiać na życie wiązankami popularnych piosenek.
– Kradłeś – potwierdził beznamiętnie Sędzia. – Doigrasz się kiedyś stryczka. A zresztą, nie. Odtąd cudze pieniądze będą cię parzyć jak ogień. Jeśli cię kiedyś powieszą, to za coś innego… Rzekłem, a ty słyszałeś, Kliwi. To wszystko.
W celi znów zrobiło się cicho. Poszukałem oczami stonogi, ale już jej nie było.
– Teraz ty.
Sędzia znowu przestąpił z nogi na nogę, zatrzymując spojrzenie na rozbójniku. Do jakże żałosnego położenia można doprowadzić barczystego, silnego mężczyznę. Kto to widział, żeby leśny zbój kurczył się ze strachu jak mała sierotka.
Sędzia milczał chwilę. Dość długo studiował wykrzywioną zbójecką fizjonomię, w końcu oświadczył w zadumie:
– Dziwnym jesteś człowiekiem, Aharze, zwany Ropuchem. Każda twoja zbrodnia ma liczne okoliczności łagodzące. Sporo ludzi jednak ubiłeś, więc musisz być ukarany.
Po celi przebiegło zdławione westchnienie.
– Poszukiwałeś swej drogi i cierpiałeś…
Zadumany Sędzia odsunął kosmyk peruki z ramienia na plecy.
– Żałowałeś za grzechy… Dlatego dostaniesz jeszcze miesiąc życia przed kaźnią. Rzekłem, a ty słyszałeś, Ropuchu. To wszystko.
Rozbójnik bezwiednie uniósł dłoń ku opasce zakrywającej pusty oczodół. I tak już pozostał, w pozie człowieka oślepionego jasnym światłem.
Sędzia znowu poprawił perukę, choć nie wydawało się to potrzebne. Przesunął po kamieniach posadzki noskiem ciężkiego trzewika, westchnął głęboko i jego kłujące oczka spoczęły na mnie.
Do dziś nie wiem, czemu nie udławiłem się własnym językiem.
Ciemne oblicze Sędziego zmarszczyło się, jakby zjadł coś kwaśnego. Usta miał półotwarte, jakby zamierzał coś powiedzieć, lecz w tym momencie poczciwy staruszek zatrząsł się, jak w ataku padaczki. Wzrok Sędziego spełznął ze mnie jak stado robactwa. Przepłynął całą celę w stronę miejsca, gdzie jeszcze niedawno tulili się do siebie moi współwięźniowie. Teraz każde z nich żyło własnym życiem. Kobieta nadal próbowała wykrztusić duszące ją powietrze, złodziejaszek przewracał mokrymi oczami, nie wiedząc, śmiać się, czy płakać, zbój siedział na boku, zasłaniając nieistniejące oko przed światłem Nocy Sądu. Starzec pozostał sam. Jego twarz była bielsza niż wielka peruka Sędziego.
„Czy widma mogą mieszać się do ludzkich spraw?” Najwidoczniej miły staruszek miał się w końcu o tym przekonać. Sędzia zapomniał o mnie chwilowo, a jego oblicze pociemniało. Cienkie wargi zacisnęły się, pozostawiając cieniutką szczelinę.
– Nie okłamuj sam siebie, Koch. Nie zdołasz się wykręcić.
– Potwarz – odparł ledwie słyszalnie stary. – Potwarze i plotki, nie ma żadnych dowodów. Ona była rozpustna i chorowita, stąd pomówienie…
Sędzia uniósł szpiczasty podbródek. Nagle okazało się, że maleńka postać z wielką peruką rzuca cień od razu na cztery strony i wszyscy siedzimy w tym cieniu i wydało mi się, że białe pukle peruki zaraz zatkają mi usta, nie dając oddychać.
Kaszlnąłem. Wrażenie znikło. Sędzia stał jak poprzednio pod ścianą, niewysoki i czarny, na pajęczych nogach. Złowieszcza cisza celi została zakłócona tylko moim nieprzyzwoitym chrząknięciem. Akurat musiałem się wychylić w złą godzinę, gdy lepiej było zachować milczenie.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

22 XII 2010   23:27:35

Obszerny fragment i pokazuje dobitnie klasę Diaczenków. Jak dla mnie śmiało można ich określić sukcesorami Le Guin. Nie żaden Potter czy Gildia Magów - to jest współczesna epopeja o czarodziejach!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Luty 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Michał Foerster, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Mieszko B. Wandowicz

Tegoż twórcy

Historia lubi się powtarzać
— Marcin Mroziuk

Moc płynąca z ksiąg i magii
— Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Przypowieść o wyjątkowo tchórzliwym bohaterze
— Marcin Mroziuk

Opowieść o magu, który nie jest magiem
— Marcin Mroziuk

Magia filozofią podszyta
— Marcin Mroziuk

Sekrety smoczego serca
— Marcin Mroziuk

Brak mocy
— Marcin Mroziuk

Z przetrąconym kręgosłupem
— Eryk Remiezowicz

Apokalipsa bez klucza
— Artur Chruściel

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.