WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Awanturnik |
Tytuł oryginalny | Авантюрист |
Data wydania | 9 listopada 2010 |
Autorzy | Marina Diaczenko, Siergiej Diaczenko |
Przekład | Witold Jabłoński |
Wydawca | Solaris |
Cykl | Tułacze |
ISBN | 978-83-7590-032-3 |
Format | 400s. |
Cena | 37,90 |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
AwanturnikMarina Diaczenko, Siergiej Diaczenko
Marina Diaczenko, Siergiej DiaczenkoAwanturnik– Zapłacisz za to szybko i strasznie, Koch. Twoje serce przegniło, zepsucie stało się widoczne. Pisana ci bolesna śmierć w ciągu doby. Rzekłem, a ty słyszałeś, jubilerze. To wszystko. – Potwarz – powtórzył z uporem starzec. Kobieta cichutko zapiszczała, zakrywając usta dłońmi, złodziejaszek uciekł na czworakach jak najdalej od starego i schował się w kącie. Wzrok Sędziego znowu przeczesał celę, tym razem w odwrotnym kierunku. Wiedziałem, dokąd zmierza. Kiedy dwie szpileczki wbiły się we mnie, znowu się zakrztusiłem. Sędzia zaczekał uprzejmie, dopóki nie skończę kaszleć. Kołysał małą główką w monstrualnej peruce. Wydał mi się podobny do grzyba, rosnącego na wilgotnej piwnicznej ścianie. – Retanaar Rekotars… Drgnąłem. W ustach tego grzyba moje rodowe miano zabrzmiało dziwnie, jak wymyślna obelga. – Jesteś w bagnie, Retano, po pas w błocie. Brodzisz także we krwi… Poborca podatkowy powiesił się w bramie. Ktoś powie: dobrze mu tak! Jego śmierć obciąża jednak ciebie, Retano. Tam, gdzie zwykły zbój po prostu podrzyna gardło, ty snujesz misterne sieci intryg. Żyć będziesz jeszcze rok. Po upływie tego terminu czeka cię kaźń. Rzekłem, a ty słyszałeś, Retanaarze Rekotars. To wszystko. Zapamiętałem słowo w słowo całą jego niespieszną, beznamiętną przemowę, lecz w pierwszej chwili nie pojąłem jej sensu. Siedziałem pod oślizgłą ścianą, mrugając powiekami jak przedtem złodziejaszek i pytałem sam siebie ze zdumieniem: to o mnie chodzi? Na pewno o mnie? Sędzia pomilczał chwilę, ogarnął powolnym spojrzeniem niedawnych podsądnych, obecnie skazanych. Miałem wrażenie, że czarne guziczki, błyszczące pod białymi puklami, zatrzymały się na mnie dłużej niż na innych. A może każdemu z nas tak się wydawało? W końcu odwrócił się do nas plecami. Czarna toga była miejscami przetarta i lśniła na ramionach. Zrobił krok i wszedł w ścianę. Do ostatniej chwili myślałem, że jednak rozbije o nią głowę. Stałoby się tak, gdyby nie był widmem. A może nic z tego nie rozumiałem. Sędzia znikł, a wraz z nim zgasła mleczna poświata. Wróciła ciemność. Rankiem – chociaż w podziemiu poranek ani wieczór wydają się nie istnieć – przyszli po nas. Naczelnik więzienia wydawał się dumny z siebie i zadowolony, tak jakby to on potrafił przechodzić przez ściany i rozporządzać ludzkimi losami. Pierwszy strażnik, siwy i przysadzisty, patrzył chmurnie w podłogę, za to jego pomocnik, wesoły młokos, koniecznie chciał zadawać głupie pytania. Starszy zdzielił go kułakiem między łopatki i młodzik od razu pojął swoją niezręczność. Na niebie królował poranek. Rozbójnik, chłonąc twarzą promienie słońca, zadyszał gwałtownie i opadł na ręce strażników. Złodziejaszek chichotał głupawo. Czułem jak mi miękną kolana i nie miałem ochoty oglądać się na idących z tyłu staruszka z kobietą. Most opadł z ogłuszającym zgrzytaniem. Poprowadzili nas ponad fosą, nad ciemną wodą, w której pływały bierwiona. Przyjrzawszy się uważniej, spostrzegłem, że rzekome kawały drewna spoglądają na nas zgłodniałymi oczami. A może tak mi się tylko zdawało. Czym prędzej odwróciłem wzrok. Wyprowadzili nas za bramę i zostawili na środku drogi, w kurzu, cykaniu świerszczy, pod bezchmurnym niebem. Odprowadziliśmy strażników długim spojrzeniem, potem, nie porozumiewając się, usiedliśmy na trawie. Właściwie, tylko ja usiadłem, pozostali uczynili to zgodnie ze swymi charakterami: rozbójnik runął na ziemię, złodziejaszek skoczył, staruszek przysiadł ostrożnie, kobieta kucnęła. Nikt się nie spieszył z odejściem, jak gdyby surowe mury aresztu sądowego do tej pory oddzielały nas od pola i drogi, od nieba i świerszczy, od możliwości pójścia dokąd się chce. Długi czas nikt nie otwierał gęby. Brakowało słów lub wszystko było jasne. – Za krótkie ręce – wydusił w końcu głucho, z wysiłkiem staruszek. – Dureń – odezwał się ponuro zbój. – Niby krótkie, ale dosięgną… – Nic nam nie będzie – powiedział złodziejaszek, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Wypuścili nas… wypuścili! Kobieta milczała, nieszczęśliwa, niepotrzebna, z głęboko zapadniętymi oczyma. Zresztą, przy dziennym świetle okazała się trochę młodsza, niż sądziłem. Jakiś strach trzymał nas razem? I czy to był strach? Dlaczego, na przykład, otrzymawszy z powrotem swoje papiery, a nawet resztki swoich pieniędzy – większą część zabrali „na utrzymanie”, czyli zawszone sienniki, jak sądzę! – dlaczego, odzyskawszy wolność, każdy nie poszedł swoją drogą, lecz zasiadł w tawernie ze swymi towarzyszami niedoli? Sędzia rzekł, a myśmy słyszeli. Noc Sądu zbiła nas w zastraszone stadko, choć nie na długo. Nikt jednak nie chciał oddalić się jako pierwszy. Najweselszy z nas był rzezimieszek, który przywykł do życia dniem dzisiejszym, wręcz obecną chwilą. Dopóki było strasznie, to się trząsł, kiedy skończył się lęk, chwytał życie pełnymi garściami. Rozbójnik też się weselił, hałaśliwie i histerycznie. Władnąca nim rano beznadzieja znikła w starciu z chmielową pociechą. Po dwóch kuflach jednooki postanowił porwać Sędziego i utopić go w kloace. Starzec nie pił. Siedział na skraju ławki, wspierając się delikatnie ostrym łokciem o stół i powtarzał jak katarynka w kółko to samo: – Widma nie mają władzy nad ludźmi! Strachy na wróble! Widma nie mają władzy nad ludźmi! Strachy na… Widma nie mają władzy… Nie, nie, nie!… Poczułem dłoń na ramieniu. Nozdrza drgnęły, rozpoznając słodką woń perfum. – Pójdź ze mną, panie – oznajmiła kobieta – mam sprawę. Obmyła się tymczasem przy studni i wydobyła z torby lepszą sukienkę. Mokre włosy ułożyła na kształt fryzury. Jej blada, zmęczona twarz wydawała się teraz całkiem miła. Tylko perfumy zdradzały, że jest łajzą. Odrobinę zbyt mdłe. Odrobinkę. Zakołysałem się, wstając od stołu. Skoro piję z rozbójnikiem i złodziejaszkiem przy wtórze starczego bełkotu, dlaczego nie miałbym przychylić ucha na prośbę czysto wymytej zdziry? Usunęliśmy się do oddalonego kąta. Kobieta zmieszała się, nie wiedząc, jak do mnie się zwracać. Do szlachcica powinno się mówić „panie”, jak jednak traktować arystokratę, który czasem ląduje w areszcie z wszami i wszelakim paskudztwem? – Panie, ja… nie otrułam tego kupca, tamten dobrze powiedział, ale cała reszta… Nie pytam, panie, co nabroiłeś, że dał ci tylko rok życia… Patrzyłem w jej okrągłe, błękitne, niewinne oczęta. Nie wrzasnąłem na całą oberżę: Zamknij się, idiotko, co ty bredzisz?! Zadrżała pod mym spojrzeniem, mrugając nerwowo. – To znaczy… Tamten jubiler na pewno zmarnował dziewczynę, ja to wiem. Twierdzi, że widma nie mają władzy nad ludźmi, lecz chciałabym to sprawdzić… Zamilkła wyczekująco. – Co sprawdzić? – spytałem tępo. – Czy mają władzę – wyjaśniła cierpliwie. – Jeśli wyrok był tylko zwykłym straszakiem, jak on majaczy, jeżeli strażnicy są głupi… Trzeba to sprawdzić. Znów wyczekująco zamilkła, zaglądając mi w oczy. Rozbójnik wył jakąś pieśń, przymykając jedyne oko. Pozostali goście kryli się po kątach, dobrze wiedząc, że właśnie tutaj zapijają przeżyty strach „przestępcy, których wypuścili z więzienia sądowego”. Zebrało się sporo ciekawskich, lecz nie byli głupcami i nikt nie zamierzał zbliżać się do pijanego zbója. Potrząsnąłem głową. Gdzieś się podziała moja wrodzona bystrość. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, w jaki sposób niewiasta zamierza sprawdzić rzetelność naszych wyroków. Co tam Sędzia oznajmił biedaczce? „Objęcia mężczyzny będą ci przynosić cierpienie”? Uśmiechnęła się z przymusem, jakby przepraszająco. – Niech pan sobie nie wyobraża niczego specjalnego. Chcę tylko sprawdzić. Trzeba wiedzieć, ile prawdy w tym, co mówi tamten o władzy widm. Kiedyś mówiła mi babka nieboszczka… Znowu zamilkła. Wydekoltowana suknia niemal wystawiała na widok cały biust, niezbyt cienka talia ściśnięta była bezlitośnie gorsetem, biodra pod strojną spódnicą zdawały się krągłe jak gruszka. Moje oceniające spojrzenie zostało przyjęte jako oznaka zgody. Kobieta wygięła się śmielej, równocześnie rumieniąc się niby wstydliwie. – Pan jest naprawdę… przystojny. W życiu nie widziałam takiego amanta. Dogadałam się już z oberżystą w sprawie izby. I jak tu się nie czuć mile połechtanym. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Esensja czyta: Luty 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Michał Foerster, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Mieszko B. Wandowicz
Historia lubi się powtarzać
— Marcin Mroziuk
Moc płynąca z ksiąg i magii
— Marcin Mroziuk
Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Przypowieść o wyjątkowo tchórzliwym bohaterze
— Marcin Mroziuk
Opowieść o magu, który nie jest magiem
— Marcin Mroziuk
Magia filozofią podszyta
— Marcin Mroziuk
Sekrety smoczego serca
— Marcin Mroziuk
Brak mocy
— Marcin Mroziuk
Z przetrąconym kręgosłupem
— Eryk Remiezowicz
Apokalipsa bez klucza
— Artur Chruściel
Obszerny fragment i pokazuje dobitnie klasę Diaczenków. Jak dla mnie śmiało można ich określić sukcesorami Le Guin. Nie żaden Potter czy Gildia Magów - to jest współczesna epopeja o czarodziejach!