Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Feliks W. Kres
‹Klejnot i wachlarz›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKlejnot i wachlarz
Data wydania28 listopada 2003
Autor
Wydawca MAG
CyklPiekło i szpada
ISBN83-89004-54-2
Cena29,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Klejnot i wachlarz – fragmenty

Esensja.pl
Esensja.pl
Feliks W. Kres
« 1 2 3 »

Feliks W. Kres

Klejnot i wachlarz – fragmenty

Fragment 2
Oberżysta nie miał nic do powiedzenia. Nikt do niego nie przyszedł; nie zostawiono wiadomości, niczego nie kazano powtórzyć.
Wielka czerwona kareta przemierzała ciemne ulice, kierując się w stronę Zamku Reus. Wciśnięta w kąt przy oknie, śmiertelnie obrażona Melania obmyślała męki i tortury dla swego towarzysza. Albowiem pan Del Wares wyraźnie postradał zmysły i wciąż jeszcze ocierał mokre oczy, głośno wysmarkiwał nos w chusteczkę, podśmiewał się i znów ścierał łzy.
Melania była najdogłębniej przekonana, że jej wzięcie jest godne każdej wielkiej damy, nawet tak znakomitej jak baronowa Sa Tuel. W gruncie rzeczy Del Wares też był tego zdania; krztusząc się od tłumionego śmiechu nie uronił nawet słówka z rozmowy, jaką Mel odbyła z oberżystą i był ostatnią osobą, która zarzuciłaby Melanii nieporadność. Rzecz w tym, że rude dziewczę udawało swoją panią nazbyt dobrze, tak dobrze, tak dokładnie i wiernie, że schowany za firanką szlachcic ubawił się jak chyba nigdy w życiu. Czerwona na policzkach dziewczyna, urażona, nieomal ze łzami w oczach, przysięgała sobie teraz solennie, że nigdy nie zapomni śmiechu tego zdrajcy, zwierza i potwora, który jej towarzyszył. Już w ogóle go nie kochała! I gdy wreszcie nachylił się ku niej, chcąc przemówić, dostrzegła ten ruch w mroku; zaraz gniewnym gestem odsunęła się jeszcze głębiej w kąt, odwracając nieco bokiem, bo niestety nie mogła plecami.
Del Wares zauważył gwałtowne poruszenie i odgadł jego wymowę.
– O, a cóż to? – zapytał żartobliwie, a zarazem dość głośno, by pokonać głosem turkot kół, skrzypienie pudła i stukanie kopyt sześciu truchtających koni.
Gdy nie było odpowiedzi, dorzucił:
– Proszę mi przebaczyć, ale wydało mi się, że pani gniewa się na mnie? Jednak, to chyba niemożliwe?
– Gniewam się rzeczywiście – powiedziała sucho.
– Ale dlaczego? Czym sobie zasłużyłem?
– Urządził pan sobie zabawę moim kosztem; kpi pan ze mnie; nie szanuje mnie. To chyba zupełnie wystarczy.
– Sądzi pani, że śmiałem się z jej słów bądź zachowania?
– Panie kawalerze – rzekła z chłodną godnością, której nie powstydziłaby się baronowa – jest pan przyjacielem damy, której służę, a ponadto moim dawnym chlebodawcą. Proszę więc, byś nie zwracał się do mnie jak do osoby równej stanem. Ani na poważnie, bo na to nie zasługuję; ani w żartach, bo wtedy jest mi przykro.
– Niemądra dziewczyno… Więc myślisz, że to z ciebie się śmiałem? Jest dokładnie na odwrót, bo śmiałem się raczej z twojej pani, a może nawet i z siebie.
– Co mi pan opowiada?
– Tak, bo po raz pierwszy widziałem, jak wybornie potrafisz wywiązać się z podobnego zadania. I nie tego oczekiwałem! Słowo daję, Melanio, bardziej byłaś Renatą Sa Tuel niźli sama Renata Sa Tuel. Śmiałem się, bom sobie wyobraził twoją panią siedzącą tu razem z nami i patrzącą na ciebie ze zgrozą i oburzeniem. Ona nigdy by nie darowała, żeś tak doskonale podpatrzyła jej gesty, styl, sposób mówienia… Przecież pani Sa Tuel jest zupełnie niepowtarzalna, czy nie tak, Melanio? Toteż gdy zapyta, kiwnę tylko głową i powiem jej, że dajesz sobie radę. Bo za żadne skarby świata nie przyznam, żem po twojej rozmowie z oberżystą, jeszcze pięć minut później, z rozpędu tytułował cię panią. Niemal zapomniałem, kogo skrywa przed moimi oczami niemiły mrok tej karety.
– Pan to mówi poważnie? – zapytała z nieufnością, ale już o wiele, wiele łaskawiej, niż przed chwilą.
– Jak najpoważniej.
– I nie śmiał się pan ze mnie?
– Nie; i przebacz, że przeze mnie miałaś utrudnione zadanie. Nie jest chyba łatwo utrzymać należyty ton, gdy ktoś siedzi obok i dusi się wesołością, co najmniej jakby postradał zmysły.
– Rzeczywiście.
– I przysięgam, że nie z ciebie się śmiałem.
– Pan przysięga?
– Przysięgam.
– No dobrze – powiedziała z resztkami urazy w głosie. – W takim razie…
– W takim razie?…
– W takim razie, proś mnie teraz pan o przebaczenie.
Del Wares jął prosić najlepiej, jak potrafił. I trwało to dosyć długo.
– Już dojeżdżamy… przestań… Czy przestaniesz? – zapytała wreszcie bez tchu.
– Ani myślę.
– Ale już dojeżdżamy… Co robisz?
– Zawrócimy.
– Zawrócimy?…
– Zaraz zawrócimy.
– Dobrze… No to zawróćmy.
Del Wares zabębnił w ścianę, wychylił się przez okno i krzyknął na stangreta.
– Krąż po mieście! – zawołał.
– Po mieście?!
– Tak, po mieście! A potem jedź za rogatkę! Pójdę do Domów Reus! Wiesz gdzie to jest?!
– Tak, panie! – odkrzyknął stangret.
– No to jazda!
Del Wares cofnął się do wnętrza.
– Idziesz tam? Do Domów Reus? – zapytała.
– Prawdę mówiąc, powinienem być tam dawno.
– Posłałeś Ewangelistów.
– Tak, lecz Ewangeliści potrafią tylko jedno…
– Przestań! – zażądała z całą stanowczością. – Co mi robisz… no! – Melania pogniewała się nie na żarty.
– Co takiego?
– Za kwadrans będę na zamku i zobaczy mnie baronowa.
– I co z tego?
– Jak pan nie wiesz co z tego, to odpowiem: nic. Gdzie jest moja kokarda? Boże, przecież ona od razu pozna!… – Melanii wyrwał się jęk.
– Ale chyba cię nie zje?
– Co pan wie?… Jejku, ale będzie.
Kareta szerpnęła i przechyliła się; stangret krzyknął. Niewiele, a Del Wares byłby spadł z siedzenia na podłogę. Zaraz nastąpiło jeszcze jedno szarpnięcie.
– Co ten nicpoń wyprawia?! Hej…
Gwałtownym ruchem zasłoniła mu usta dłonią, w której trzymała złożony wachlarz, co sprawiło, że omal nie postradał oka. Lecz Melania miała dobry słuch, chyba trochę chłodniejszą głowę i wiedziała co robi.
– Cicho! – rozkazała. – Słyszysz? Co się dzieje?
Kareta stanęła. Stangret krzyczał, ale nie na konie. Ktoś mu odpowiedział krótko, rozkazująco. Głosy splotły się niezrozumiale. Del Wares i Melania wytężyli słuch, niemal wsparci czołem o czoło.
– Na ziemię! – krzyknął jakiś obcy mężczyzna. – Rób co mówię, głupcze, jeśli ci życie miłe!
– Ani myślę! – hardo odpowiedział zbrojny sługa, siedzący obok stangreta. – Odpowiadam za osobę w karecie.
– Nie odpowiadasz już za nic. Obaj na ziemię!
– Nie.
Del Wares syknął gniewnie.
– Nieszczęsny głupiec… Zabiją go – powiedział do ucha towarzyszki, z niejakim mozołem dobywając szpady, bo kareta, chociaż ogromna, nie przypominała jednak sali do fechtunku. – Każ mu usłuchać, szybko!
– Ale…
– Myślą, że napadli baronową. Nuże, odezwij się!
– Hola! – zawołała, pochylając się do okienka i odsuwając firankę. – Co się tutaj dzieje? Dlaczego nie jedziemy?
– Zaraz ruszymy, diablico, bądź spokojna! – groźnie i szyderczo zarazem odpowiedział ten sam mężczyzna, który wcześniej rozkazywał stangretowi i słudze. – Cofnij się pani; wsiadam.
– Wsiadasz pan do mojej karety? – zapytała z bezbrzeżnym zdumieniem. – Aż czterech, tylu widzę – szybko szepnęła przez ramię. – Ani się pan waż! – krzyknęła znowu na mężczyznę, który właśnie otwierał drzwiczki. – Przecież to jest napad!
– Co też pani powie.
To rzekłszy, intruz wspiął się na stopień, pochylił głowę w drzwiach – i z niemym osłupieniem jął oglądać słabo lśniący w ciemności, bardzo długi przedmiot, który gładko, nieomal delikatnie wszedł w miękkie ciało o cal poniżej miejsca, gdzie łączyły się żebra tworząc mostek. Podtrzymywany owym zimnym przedmiotem, rozbójnik wykrztusił coś niewyraźnie i jął wysiadać tyłem, kurczowo czepiając się krawędzi drzwi, pchany już samą gardą rapieru, który nie mógł wejść dalej, niźli wszedł. Zaraz za trupem – który wszakże nie pojmował jeszcze, że nim jest – wysiadał z karety Del Wares, uzbrojony już w pistolet, który wyrwał z osłabłej dłoni przeciwnika. Melania pomyliła się; napastników, konnych i pieszych, zjawiło się nie czterech, lecz aż pięciu – jednak jej towarzysz, na szczęście, nie był zdany tylko na siebie. Wiecznie podróżująca, prowadząca niebezpieczne, bujne życie baronowa Sa Tuel nie sadzała na koźle swej karety chłopców… Któryś ze zbójów krzyknął, ujrzawszy prowodyra osuwającego się bezwładnie w błoto ciasnej uliczki; okrzykowi odpowiedział błysk i huk wystrzału, gdy Del Wares odepchnąwszy przeszytego rapierem mężczyznę, jednocześnie dał ognia do pierwszego z brzegu przeciwnika. Wystarczyła ta jedna chwila, by stangret odważnie rzucił się na najbliższego jeźdźca, tkwiącego w kulbace z dwoma pistoletami w dłoniach, i ściągnął go na ziemię; w tym samym momencie towarzyszący stangretowi sługa opuścił podniesione do góry ręce, chwycił muszkiet i wypalił do innego jeźdźca, który kilkanaście kroków dalej trzymał pierwszą parę zaprzężonych do karety koni. Huknęły skądś jeszcze dwa strzały; trafiony sługa upuszczając broń spadł na ziemię, między zadnie nogi zwierząt a przednie koła karety, błysnęła szpada wysokiego mężczyzny w baskańskim berecie z piórem; człowiek ten bez namysłu natarł na Del Waresa, lecz wytrzymał tylko dwa złożenia, dostał pchnięcie w ramię, zaraz potem w brzuch i natychmiast trzecie – w samą pierś. Stangret tarzał się po ziemi ze swoim przeciwnikiem, okładając go pięściami, to znów dusząc bez cienia litości, ale za to z wprawą karczemnego zabijaki, którym zresztą był niegdyś w samej rzeczy, nim najęty do nagonki podczas polowania spodobał się pani Sa Tuel. Dzielny pachoł ze strzaskanym kulą obojczykiem czepiał się szprych i obręczy koła, usiłując wstać i przyjść z pomocą temu, kto będzie jej potrzebował. Ostatni trzymający się na nogach rozbójnik, choć postrzelony w ramię, z brawurową odwagą biegł do otwartych drzwi karety, mając snadź tylko jedno na uwadze: mianowicie oddanie niechybnego strzału do osoby, której blada twarz majaczyła w głębi pudła. Zatrzymał się o trzy kroki, wycelował jak najstaranniej, z zimną krwią nie dbającego o życie fanatyka i z krzywym uśmiechem, który mógłby powiedzieć Del Waresowi: „Wiem, że na mnie pędzisz, ale już nie zdążysz…” – pociągnął za spust. Trzasnął krzemień; proch zajął się na panewce; huknął strzał. Czarna krew i blade strzępy mózgu obryzgały firankę w karecie. Del Wares obalił mężczyznę, wpadając nań całym ciałem; leżącemu i przygniecionemu poderżnął gardło szpadą.
Ktoś gdzieś krzyczał; ktoś skądś nadbiegał. W najbliżej leżących domach trzaskały zamykane okiennice, bądź przeciwnie, otwierały się okna z których wyglądali przestraszeni ludzie.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Uśpiwszy demona
— Wojciech Gołąbowski

Klejnot i wachlarz
— Feliks W. Kres

Tegoż twórcy

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Górska kraina deszczu, niepowodzeń, sępów i złych kobiet
— Beatrycze Nowicka

Gdzie uczciwość to grzech śmiertelny
— Beatrycze Nowicka

Pod niebem Szereru
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Sierpień 2014
— Miłosz Cybowski, Konrad Wągrowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz

Historia z dawna zapowiadana
— Jakub Gałka

Biegający po górach babochłop
— Miłosz Cybowski

Morskie opowieści o ciekawszej treści
— Miłosz Cybowski

Baba-herod, czyli jeszcze raz to samo proszę
— Jakub Gałka

Piraci na stałym lądzie
— Jakub Gałka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.