Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Przy herbacie: Po co właściwie czytać książki?

Esensja.pl
Esensja.pl
Na pytanie „Dlaczego czytasz książki” większość z nas odpowie zapewne „Dlatego, że lubię”. Ale dlaczego właściwie lubimy czytać książki? I jak zachęcić do ich czytania ludzi, którzy wolą oglądać filmy lub grać w gry komputerowe? Jeśli, rzecz jasna, takie zachęcanie ma w ogóle sens.

Agnieszka ‘Achika’ Szady

Przy herbacie: Po co właściwie czytać książki?

Na pytanie „Dlaczego czytasz książki” większość z nas odpowie zapewne „Dlatego, że lubię”. Ale dlaczego właściwie lubimy czytać książki? I jak zachęcić do ich czytania ludzi, którzy wolą oglądać filmy lub grać w gry komputerowe? Jeśli, rzecz jasna, takie zachęcanie ma w ogóle sens.
Są ludzie, w których życiu książki były obecne od zawsze. Większość z nich nauczyła się czytać na długo przed pójściem do szkoły, a część w ogóle nie pamięta czasów, kiedy czytać nie umieli. W mieszkaniach mają zbiory, których liczebności mogłaby pozazdrościć niejedna gminna biblioteka, poustawiane nieraz w dwóch rzędach na półce lub wręcz ułożone w stosach na podłodze. Kiedy trafią do dobrze zaopatrzonego antykwariatu, potrafią przeżyć ekstazę, którą wspaniale opisał Walter Moers w „Mieście Śniących Książek”, zaś stan ducha po znalezieniu wymarzonego woluminu dorównuje chyba tylko szczęściu poszukiwacza złota po trafieniu na żyłę (niektórzy ludzie zaznali zbliżonego stanu, zbierając we wczesnym dzieciństwie kasztany w parku lub muszelki nad brzegiem morza). Jest! Mam! Pierwsze wydanie „Diuny”! „Cyberiada” z ilustracjami Daniela Mroza! O, a tutaj „Topsy i Lupus”, czytałem w dzieciństwie, więc kupię z sentymentu albo przynajmniej poprzeglądam.
Stary papier ma jedyny w swoim rodzaju zapach, trochę podobny do kakaowych wafelków, i specyficzną, lekko aksamitną fakturę. Nawet zmechacone okładki ze skromnymi ilustracjami w bladych peerelowskich kolorach mają specyficzny urok – zwłaszcza dla tego, komu kojarzą się z niezapomnianymi przeżyciami z dzieciństwa i młodości. Pierwszy Kontakt. Zetknięcie z Nieznanym. Wszystko było nowe: opisy, pomysły, przygody, przeżycia. Byliśmy tam. Wraz z pilotem Pirxem z zapartym tchem słuchaliśmy Terminusa, wystukującego morsem informację, że Momssen nie odpowiada, wraz z Kmicicem szliśmy wysadzać kolubrynę w mroźną zimową noc, wypijaliśmy pięć szklanek wody, kiedy Staś postanawiał, że siądzie koło Nel i razem umrą z pragnienia. I te emocje: „– Raca w oddali! – krzyknął. – Raca!”
Oczywiście, rozrywki dostępne dzisiejszej młodzieży również dostarczają emocji, ale kino i gry komputerowe nie dają tego jedynego w swoim rodzaju poczucia utożsamiania się z bohaterem. Grając postacią Wikinga nie dowiemy się, co naprawdę mógł myśleć i odczuwać skandynawski wojownik. Oglądając ekranizację „W pustyni i w puszczy” możemy przejąć się sceną, kiedy Nel choruje na febrę, ale nigdy nie przeżyjemy rozpaczy i rozterek Stasia tak mocno, jak przy lekturze. Film jest innym medium, przemawia za pomocą zupełnie odmiennych środków wyrazu. Rzecz jasna, niesie swoje własne rodzaje wzruszeń, o czym wiedzą choćby ci, którzy słynną scenę „Luke, to ja jestem twoim ojcem!” obejrzeli w odpowiednim wieku, to znaczy lat wczesnych -nastu. Jednak bohater filmowy zawsze będzie kimś osobnym, postacią na ekranie, i w bardzo niewielu filmach możemy mieć złudzenie, że oglądamy świat jego oczami.
Przeżywanie akcji i wczuwanie się w bohatera nieodmiennie łączy się z zagadnieniem, czy przypadkiem nie czytamy książek po to, by odciąć się od rzeczywistości. O eskapizm oskarżani są najczęściej miłośnicy fantastyki (niektórzy zresztą sami się do niego przyznają, wystarczy zajrzeć na tolkienowskie fora dyskusyjne), ale tak naprawdę lektura jakiejkolwiek beletrystyki jest w pewnym sensie odcinaniem się od rzeczywistości – bo przecież żadna z powieści nie opisuje dokładnie życia danego czytelnika, nawet jeśli akcja rozgrywa się w Polsce w początku XXI wieku. „Wawelskie wzgórze” Bunscha, kryminał Agathy Christie czy współczesna książka o przemytnikach narkotyków w Argentynie, choć dzieją się na Ziemi i nie zawierają elementów fantastycznych, są mniej lub bardziej odległe od tego, co nas bezpośrednio otacza, zatem czytając je w pewnym sensie przenosimy się do innego świata. Zresztą nie tylko powieści nadają się do uprawiania eskapizmu: znam przypadki ludzi wertujących w tym celu na przykład biografię Henryka VIII albo dzieło „Bogowie, groby i uczeni”.
Wszystko to brzmi bardzo pięknie: wzruszenia, przeżywanie wraz z bohaterem, ucieczka od świata. Jeden tylko problem: żeby móc tego doświadczyć, trzeba być od małego przyzwyczajonym do czytania. Jeżeli nastolatek, który nigdy w życiu nie przeczytał nic poza streszczeniami paru lektur, sięgnie po prawdziwą powieść, prawdopodobnie nie zrozumie zachwytów „zaawansowanych” czytelników, ponieważ wysiłek związany z przedzieraniem się przez zadrukowane stronice zabije w nim przyjemność, której wszak jeszcze nie nauczył się czerpać. Przyzwyczajony do tego, że dostaje wszystko natychmiast i gotowe, nie będzie miał cierpliwości do czytania choćby tylko parulinijkowych opisów („Co to ja, nie wiem jak wygląda pałac królewski albo las w górach?!”), sceny budujące nastrój lub wprowadzające w charakter bohatera uzna za niepotrzebne nudziarstwo, a już jakakolwiek stylizacja językowa zapewne zabije go na miejscu. Znamiennym wydaje się fakt, że coraz większa ilość polskiej fantastyki jest pisana językiem przystosowanym do takiego właśnie odbiorcy: opisy zredukowane do absolutnego minimum (często opisywany jest tylko wygląd postaci, bo przecież każdy wie, jak wygląda pałac królewski…), dużo filmowych porównań (że coś tam świeciło jak miecz świetlny, albo że postać skoczyła i przykucnęła niczym Spider-Man), dużo dialogów i akcja pokawałkowana na krótkie epizody.
Niektórzy twierdzą optymistycznie, że czytanie jako czynność nie zaniknie, ponieważ „wszyscy teraz korzystają z internetu, a to przecież wymaga czytania”. Tak, ale jakiego czytania? Czy korzystanie z forów dyskusyjnych, na którym szczytem opanowania polszczyzny są zdania w rodzaju „Dopóty nie zobaczyłem ten teledysk, nie miałem pojęcia o istnieniu ów zespołu, ale teraz jego uwielbiam” może nauczyć obcowania z pięknem języka? Swoją drogą, przy porównaniu internetowych wypowiedzi dotyczących książek, muzyki i filmów (że zawężę przykłady tylko do tematyki związanej z kulturą) rzuca się w oczy, że w 90% przypadków te pierwsze biją pozostałe na głowę pod względem staranności wypowiedzi, poprawności językowej i bogactwa leksykalnego. Spostrzeżenie, że przy czytaniu dużych ilości dobrych książek człowiek poszerza słownictwo oraz uczy się poprawnych konstrukcji językowych, ortografii i interpunkcji, jest banalne, ale chyba niedoceniane przez wielu współczesnych rodziców, którzy wolą dziecku załatwić zaświadczenie o dys-czymś tam niż zachęcić je do czytania choćby jednej książki tygodniowo.
Coraz więcej powieści ukazuje się w wersji elektronicznej i całą biblioteczkę można mieć w laptopie, co chwalą sobie mole książkowe odbywające częste i dalekie podróże, lecz przecież ludzie nie przyzwyczajeni do obcowania z książką-przedmiotem raczej nie będą czuli potrzeby przeczytania jej tekstu z monitora, skoro mogą w tym czasie przejrzeć kilkadziesiąt witryn z informacjami i plotkami (trudności w dłuższym skupieniu uwagi to być może kolejny powód, dla którego młodzież unika lektury jak Boruta święconej wody). Pozbawiają się w ten sposób pewnej wspólnoty, i to niekoniecznie związanej z wysoką kulturą, ale wspólnoty przeżyć i pojęć – komu zdarzyło się spotkać ze zrozumieniem po wypowiedzeniu stwierdzenia „to zupełnie jak z tym kawałkiem kiełbasy dobrze obsuszonej” czy „ani mnie ział, ani grzębił”, ten wie, co mam na myśli.
Ale z drugiej strony w moim rodzinnym mieście w ciągu ostatniego roku otworzono trzy nowe księgarnie. Może więc jeszcze książka nie zginęła, póki my żyjemy…?
koniec
4 stycznia 2009
PS. Herbata na dziś: zielona o zapachu jaśminu. Troszeczkę przypomina zapach starych książek.

Komentarze

07 I 2010   14:46:52

bardzo miły i wdzięczny tekst, a herbatka ...? nie wiem ponieważ jeszcze nie piłam takiej

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Po komiks marsz: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Po komiks marsz: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Krótko o filmach: Walka Thora z podwodnym Sauronem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Weekendowa Bezsensja: Wszystko, czego nigdy nie chcielibyście wiedzieć o… Esensji (31)
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.