Francuski podróżnik Sylvain Tesson miał marzenie. Choć przejechał konno azjatyckie stepy, wspiął się na szczyty Himalajów, przeszedł drogę z Syberii do Indii i wdrapał na szczyt niejednej katedry, było mu mało. Potrzebował nowych wrażeń, a te miał mu zapewnić półroczny pobyt nad najgłębszym jeziorem świata, w drewnianej samotni tuż nad brzegiem.
Syberiada francuska
[Sylvain Tesson „W syberyjskich lasach” - recenzja]
Francuski podróżnik Sylvain Tesson miał marzenie. Choć przejechał konno azjatyckie stepy, wspiął się na szczyty Himalajów, przeszedł drogę z Syberii do Indii i wdrapał na szczyt niejednej katedry, było mu mało. Potrzebował nowych wrażeń, a te miał mu zapewnić półroczny pobyt nad najgłębszym jeziorem świata, w drewnianej samotni tuż nad brzegiem.
Sylvain Tesson
‹W syberyjskich lasach›
Zaopatrzony w kilkadziesiąt kilogramów dobrej literatury, wódkę, papierosy, sosy tabasco i makaron wyrusza nad Bajkał celem zrealizowania swego marzenia – zamieszkania w sercu dzikiej, nieopanowanej i niezmienionej przez człowieka pustki. Przez całe dnie oddaje się lekturze, pisze, wędruje po okolicznych szlakach, łowi ryby w jeziorze, obserwuje ptaki, rąbie drewno, ale przede wszystkim kontempluje. I właśnie ta mająca w jakiejś mierze filozoficzny charakter zaduma nad egzystencją współczesnego człowieka, przyrodą i światem jest podstawą „W syberyjskich lasach”.
Wreszcie się dowiem, czy mam życie wewnętrzne pisze na samym początku swojej podróży Francuz. Bo choć znajduje się daleko od swego miejsca pochodzenia, przyjazd do Rosji tylko pozornie jest dla niego kolejną wyprawą w świat. Tesson przyznaje wielokrotnie, że się już światem nasycił, a właściwie przesycił, że w ciągłym biegu za nowymi podnietami zagubił gdzieś sens podróżowania jako takiego. Brakowało mu zachwytu nad rzeczywistością. Żyję tu w królestwie regularności,pisze.Każdy dzień mija – zwierciadło poprzedniego, szkic następnego.I dalej: Nieprzewidywalną rzeczą dla eremity są jego myśli. Jedynie one przerywają bieg identycznych godzin. Gdy natomiast wracał do Francji męczyło go miasto i chora cywilizacja wiecznego pościgu za czymś nowym, niby lepszym.
Często Tesson balansuje na granicy grafomaństwa, co doskonale ilustruje następujący przykład: Przechodzę przez wał spiętrzonych i zamarzniętych brył lodu. Śnieg pokrył białym kremem błękitne warstwy. Idę przez tort północnego boga. Czasem słońce oświetla ostre wierzchołki lodu: gwiazdy zapalają się w środku dnia. Spękania na krawędziach uwięzionych tafli układają się w szklanej masie według powtarzalnego schematu geometrycznego drzewa. Linie pęknięcia rozdzielają się jak drzewa genealogiczne albo łodygi niektórych roślin. Czyżby to oddawało strukturę matematyczną, pismo określone przez prawa Wszechświata? Woda ma pamięć; czyżby lód posiadał inteligencję? Gdy autor odchodzi od tej nieco naciąganej liryki, zdarzają mu się bajecznie trafne, podszyte humorem spostrzeżenia: Słowianie mogą godzinami wpatrywać się w krople na szybach. Czasem wstają, napadają na jakiś kraj, robią rewolucję, a potem wracają marzyć u okna w przegrzanej izbie. Zimą na okrągło piją herbatę i nie chce im się wychodzić z domu.
Może się czasem wydawać, że wyprawa Sylvaina Tessona jest tylko kaprysem żyjącego w dostatku człowieka Zachodu, przesyconego dobrami materialnymi, a więc poszukującego ucieczki i jakiegoś rodzaju prawdy o sobie w warunkach dziczy i osamotnienia. Tak czyniło już wielu przed nim. Można podróżnika krytykować za brak spójności pomiędzy tym co pisze, a tym co robi. Bądź co bądź po powrocie do Francji opublikował swój dziennik w formie książkowej i zgarnął w 2011 roku nagrodę Prix Médicis essai dla najlepszej książki niebeletrystycznej. Tylko czy to nie zaprzecza ideałom, o których tak gorąco rozprawia na jej stronicach? Narzeka przecież na zbudowane według wypaczonych prawideł miasto, zepsutą cywilizację, bezustanny wyścig szczurów, codzienne rytuały społecznego życia (Ziściło się marzenie społeczeństwa ludzkiego: pocieramy się antenami jak mrówki zamiast rozmawiać i naprawdę się poznawać), zakłamanie, odejście od natury; krytykuje anarchistów, którzy potrzebują społeczeństwa i państwa, by mieć przeciwko czemu się buntować i postuluje powrót do lasu (traktowanego mniej lub bardziej dosłownie), gdzie czeka człowieka spotkanie z prawdziwą esencją życia. Krótko mówiąc potępia ludzkość za celowe zagubienie lub zaprzedanie najwyższych wartości i ideałów, a zarazem utratę jakiegoś pierwotnego pierwiastka, dzikości i realnego zachwytu rzeczywistością. Książka „W syberyjskich lasach” odniosła sukces we Francji, a więc można złośliwie uznać, że życie eremity się Tessonowi opłaciło.
Jako literatura jest „W syberyjskich lasach” napuszona i pretensjonalna, zbyt wiele w niej frazesów i ogólników. Jako przewodnik sprawdza się już dość dobrze, choć koncentruje się wyłącznie na jednym, za to nieobecnym w szerszej świadomości miejscu. Najlepiej jednak wypada jako zapis filozoficznych rozmyślań domorosłego humanisty. Tesson przytacza wiele wyjątkowych spostrzeżeń z dzieł wybitnych umysłów, poddaje je twórczym badaniom, odnosząc do własnej sytuacji, ponadto nie unika tworzenia autorskich złotych myśli (Człowiek jest kapryśnym dzieckiem, które myśli, że Ziemia to jego pokój, zwierzęta to zabawki, a drzewa grzechotki.) Można mu zarzucać, że książka bywa dęta, ale w uporczywych próbach poddania analizie rzeczywistości jest wiele uroku, szacunku i autentycznego zachwytu nad światem takim, jakim jest w swej najdzikszej formie.