Babcia wyrusza z wnuczką w podróż Rolls-Roycem z Nowego Jorku do San Francisco. Co wydarzy się po drodze? Jak to w życiu – wyjaśni się trochę rodzinnych sekretów, ułoży się wiele spraw. Powieść czyta się nieźle, ale trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że podobne rzeczy już czytaliśmy.
Ekscentryczna „królowa życia” i jej wnuczka
[Dana Sachs „Tajemnica Słowiczego Pałacu” - recenzja]
Babcia wyrusza z wnuczką w podróż Rolls-Roycem z Nowego Jorku do San Francisco. Co wydarzy się po drodze? Jak to w życiu – wyjaśni się trochę rodzinnych sekretów, ułoży się wiele spraw. Powieść czyta się nieźle, ale trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że podobne rzeczy już czytaliśmy.
Dana Sachs
‹Tajemnica Słowiczego Pałacu›
Anna znajduje się w trudnym momencie swojego życia. Dwa lata temu jej mąż zmarł przedwcześnie na białaczkę. Niby się po tej stracie pozbierała, ale nie jest specjalnie zainteresowana nowymi związkami, nie ma też żadnego pomysłu na dalsze życie. I pewnie tak byłoby jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie jej 85-letnia babcia Goldie, mieszkająca w Nowym Jorku. Starsza pani nalega, by Anna odwiozła ją samochodem do Kalifornii. Goldie ma do uregulowania dług sprzed lat – musi oddać dawnemu znajomemu zbiór cennych japońskich grafik. Wnuczka zgadza się na tę podróż właściwie tylko ze względu na sentyment wobec tych rysunków, które jako dziecko często przeglądała z babcią i które są ważnym wspomnieniem z jej dzieciństwa.
I tak zaczyna się ta na wskroś amerykańska powieść drogi, tym razem w kobiecym i rodzinnym wydaniu. Obie panie jadą ze wschodu na zachód przez całe Stany Zjednoczone, a że podróż trwa długo – jest miejsce na reminiscencje z przeszłości Anny i historię młodości Goldie. Poznajemy historię małżeństwa Anny i jej męża, a potem dzieje choroby Forda i jego odchodzenia. Cofamy się do lat 40. XX wieku, gdy Goldie, dziewczyna z biednej rodziny, bez wykształcenia, ale z nieprzeciętnymi ambicjami z wysiłkiem wspina się po drabinie społecznej „z nędzy do pieniędzy”. To kolejna wariacja na temat amerykańskiego marzenia, które się spełnia, gdy tylko daje się z siebie wszystko i wkłada w to całe swoje serce. W swoim upartym, samodzielnym dążeniu na szczyt i obracaniu przeciwności losu na swoją korzyść Goldie bardzo przypomina bohaterki książek Danielle Steel.
Czas młodości Goldie przypadał na lata drugiej wojny światowej. Danie Sachs udało się bardzo dobrze oddać panującą w USA atmosferę lęku i niepewności, gdy Japończycy zaatakowali Pearl Harbor w 1941 roku oraz wiarygodnie opisać wydarzenia późniejsze, gdy w odwecie wszyscy Amerykanie japońskiego pochodzenia zostali internowani. Goldie przyjaźniła się blisko z rodzeństwem Nakamura, którzy z rodzicami wyemigrowali z Japonii. Ich ojciec opiekował się Japońskim Ogrodem Herbacianym w San Francisco, który zresztą sam powołał do życia. Fragmenty związane z japońską kulturą są w książce szczególnie udane i bardzo ją wzbogacają. Autorce udało się opisać głęboką wschodnią mądrość towarzyszącą projektowaniu krajobrazów i twórczości artystycznej. Diana Sachs w posłowiu przytacza interesujący fakt, że pierwowzorem rodziny Nakamura byli Amerykanie japońskiego pochodzenia, rodzina Hagiwara, którzy rzeczywiście zaprojektowali Japoński Ogród w San Francisco, ale po ataku na Pearl Harbor byli zmuszeni zamieszkać w obozie dla internowanych.
Zawierucha wojenna sprawiła, że więzi Goldie z rodzeństwem Nakamura zostały boleśnie zerwane. Otrzymała od nich tylko album z grafikami, które po ponad pół wieku zdecydowała się odwieźć właścicielom. Jak będzie wyglądało to spotkanie, kogo zastanie po upływie tak długiego czasu w san Francisco, w którym niegdyś mieszkała i nabierała doswiadczeń?
Minęły lata, a sędziwa Goldie nadal jest ekscentryczną ”królową życia”, której energii i pomysłów na życie niejeden może pozazdrościć. Kto wie, może życie zaczyna się po osiemdziesiątce? Ale starsza pani jest w iście amerykański sposób powierzchowna i mało empatyczna, skoncentrowana na sobie i na tym, by za wszelką cenę wywierać na innych dobre wrażenie. Jej samochód to Rolls-Royce. Walizki – tylko od Louisa Vuittona, odzież – wyłącznie od czołowych projektantów. Nie budzi sympatii to, że Goldie „spoglądała z politowaniem na wszechobecne czapki z daszkiem, T-shirty Van Halen, sportowe skarpety, tenisówki i saszetki przy pasie. W swoich ciuchach od Armaniego na pewno czuła się lepsza” (s. 101). Dana Sachs naprawdę mogła sobie w powieści podarować to, co nazywamy dzisiaj „lokowaniem produktu”, czyli – żonglowanie licznymi nazwami znanych marek. Dla Goldie (i tu znów widzimy jej podobieństwo do postaci z książek Danielle Steel) są one wyznacznikiem klasy, statusu, ekskluzywności. Czy tak jest rzeczywiście? Babcia próbuje narzucić swój punkt widzenia swojej wnuczce, ale Anna nie wabi się na lep elitarnego blichtru. Atrybuty przynależności do rzekomo wyższej klasy nie mają dla niej najmniejszego znaczenia.
Podróż z babcią jednak jest dla Anny ważna. Powoli – jakież to łatwe do przewidzenia – układa się jej życie, po drodze spotyka ważną dla siebie osobę. Ale mimo przewidywalności powieść zaskakuje w wielu miejscach i to przemawia na jej korzyść. Samo zakończenie jest akurat niebanalne i nader optymistyczne. Jak to dobrze, że są takie książki, które pozostawiają nas z dobrym samopoczuciem.
Wydawca zdecydował się na – można powiedzieć – pionierską strategię marketingową, obejmując „Tajemnice Słowiczego Pałacu” promocją: „Gwarancja dobrej książki albo zwrot pieniędzy”. Ja osobiście „Tajemnicę Słowiczego Pałacu” sobie zatrzymam. Ale zatrzymałabym ją nawet wtedy, gdyby istniały podstawy do zwrotu pieniędzy, bo tego rodzaju akcja wzbudza mój głęboki sprzeciw. Owszem, na rynku książki obowiązują twarde reguły, książki są na tym rynku towarem, ale specyficznym, dlatego nie powinny być traktowane wyłącznie jak produkt. Niestety, doszliśmy do punktu, gdy książka została zrównana do słoika majonezu, który możemy oddać do sklepu, gdy po otwarciu majonez okazuje się spleśniały. To uwłacza nam, czytelnikom. Zasługujemy na bardziej wyrafinowane formy promocji książek. Co zresztą znaczy określenie „dobra książka”? Poza tym dzisiaj można poszukać wielu informacji i opinii na temat książek i wyrobić sobie zdanie na ich temat, zatem nietrafionych decyzji związanych z ich nabyciem jest coraz mniej. Stare powiedzenie mówi, że o gustach się nie dyskutuje. Apeluję więc do wydawców, by gustów nie komercjalizować i nie promować książek w taki sposób – z szacunku do samych książek i ich czytelników.