Jaka jest współczesna Afryka? Z jednej strony dobiegają nas sygnały o niemal niezmierzonym potencjale ekonomicznym, który tylko czeka na uwolnienie, z drugiej pojawiają się głosy takich autorów jak Adam Leszczyński, podkreślających patologie i problemy trawiące ten niezwykle zróżnicowany i rozwarstwiony kontynent.
Widmo kolonializmu krąży nad Afryką
[Adam Leszczyński „Zbawcy mórz” - recenzja]
Jaka jest współczesna Afryka? Z jednej strony dobiegają nas sygnały o niemal niezmierzonym potencjale ekonomicznym, który tylko czeka na uwolnienie, z drugiej pojawiają się głosy takich autorów jak Adam Leszczyński, podkreślających patologie i problemy trawiące ten niezwykle zróżnicowany i rozwarstwiony kontynent.
Adam Leszczyński
‹Zbawcy mórz›
„Zbawcy mórz” to książka z tezą: w Afryce nadal silne są, mające korzenie w kolonializmie, wpływy państw i organizacji zachodnich, wciąż też człowiek Zachodu próbuje „pomagać” Afrykanom, efekt tych starań jednak zbyt rzadko można oceniać pozytywnie. Leszczyński nie ukrywa, że jest sceptycznie nastawiony do większości działań pomocowych i w zazwyczaj trafny sposób piętnuje błędy oraz uchybienia w procesach mających na celu poprawienie losu mieszkańców Afryki. Każdy z rozdziałów książki można traktować jako próbę rozliczenia mierzalnych wyników owych zabiegów. W takim rozliczeniu zazwyczaj wypadają one fatalnie, do czego przyczynia się przerośnięta biurokracja (która musi się wyżywić), korupcja na ogromną skalę, uzależnianie miejscowej ludności od różnych form pomocy, skupianie się na krótkotrwałym, doraźnym pomaganiu bez szerszej perspektywy, często również bez znajomości kulturowego kontekstu. Tych zarzutów jest znacznie więcej i praktycznie przy każdym omawianym temacie Leszczyński wskazuje rażące uchybienia prowadzące wyłącznie do jednego – warunki życia Afrykanów nie poprawiają się.
Wpływ na słabe perspektywy przeciętnego Afrykanina ma również niezdrowy system władzy, prawie zawsze opierający się na korupcji. Można stwierdzić, że eksperyment demokratyczny na Czarnym Lądzie nie powiódł się i słabe są widoki na to, aby kiedykolwiek podobny ustrój miał tam zaistnieć w formie znanej z Europy. A jednak wciąż forsuje się w Afryce pomysły na wzór tych znanych ze Starego Lądu, pompuje się ogromne pieniądze w rozwój organizacji pozarządowych, które w ogromnej części przepadają gdzieś po drodze, oraz na wszelkie sposoby „pomaga”.
Autor wraca do fundamentalnej kwestii mającej związek z kolonializmem i z ruchami postkolonialnymi oraz kształtowaniem się afrykańskiej państwowości: pomagać czy nie? A jeśli tak, to w jaki sposób? I dlaczego w ogóle działania w Afryce zawsze są „pomocą”, a nie działaniem rozwojowym – bo przecież to niekoniecznie to samo. A przede wszystkim – dlaczego wciąż Europa i Ameryka czują moralną odpowiedzialność za los mieszkańców Afryki, dlaczego w ogóle chcą im pomagać? Dlaczego uważa się za naturalne, że państwa Czarnego Lądu powinny dążyć do demokracji i liberalnego kapitalizmu podobnie jak państwa Zachodu i należy je w tym wspierać? Czy cały ruch pomocowy ma na celu zamazanie wyrzutów sumienia białych ludzi z powodu setek lat podbojów, niewolnictwa i wykorzystywania do cna wszelkich zasobów Afryki? Co zrobić z wyuczoną bezradnością wielu Afrykanów, których „zepsuły” projekty wdrażane przez ludzi z zewnątrz? Podobne pytania o te skomplikowane kwestie można stawiać setkami.
Wojciech Tochman w swojej najnowszej książce „Eli Eli” pisze m.in. o bieda-turystyce, czyli zorganizowanych wycieczkach bogatych ludzi z Zachodu do miejsc nędzy zlokalizowanych w krajach biednych lub rozwijających się. Istnienie tego ruchu potwierdza Adam Leszczyński, który zauważa wzmożone zainteresowanie slumsami choćby w Kenii i organizowanie do nich regularnych wypraw. To podglądanie biedy przez muzealną szybę odbywa się na coraz większą skalę. Pytaniem otwartym pozostaje, czy miejscowa ludność cokolwiek z tego ma, mówi się przecież, że za turystą zawsze idą pieniądze, lecz w tym przypadku Leszczyński, podobnie jak Tochman, pozostaje pesymistą i trudno mu się dziwić. Wzmożone zainteresowanie mediów, celebrytów i zwykłych ludzi, którzy tabunami nawiedzają dzielnice zamieszkane przez biedaków nie przynoszą żadnych długofalowych rezultatów poza wzmożonym ruchem na portalach społecznościowych, do których trafiają zdjęcia z owych wycieczek.
„Europejczycy często myślą, że Afrykanie są nieracjonalni, chociaż w dzisiejszych czasach zwykle nie wypada już im tego głośno powiedzieć”. Wcześniej nie krępowano się pisać, że mieszkańcy Afryki są „jak dzieci”, a nawet, że rodzą się normalni, tylko z czasem „tępieją”. Za pozornie bezrozumnymi zachowaniami i decyzjami kryje się, jak twierdzi autor, zwyczajny racjonalizm. Odmienne warunki ekonomiczne i kontekst kulturowy wymagają od ludzi odmiennego spojrzenia, co jednak białym przybyszom nie mieści się w głowach. Z książki Leszczyńskiego wyłania się obraz kontynentu zamieszkanego przez ludzi bez nadziei: miejscowych, którzy nauczeni bierności przyjmują to, co im dają i nie podejmują inicjatyw oraz napływowych, którzy wysyłają miliony, budują, inwestują, pomagają, a potem dziwią się, że to nie działa. Czy Afryka na zawsze pozostanie kontynentem w impasie, na którym wciąż odbywa się chyba największy w dziejach festiwal filantropii, z której nic nie wynika? Pewne wskaźniki ekonomiczne pokazują, że niekoniecznie, ale Adam Leszczyński studzi oczekiwania, wskazując jak wiele jest jeszcze do zrobienia.