Dwa popularne transatlantyki „Piłsudski” i „Batory” były dumą i wizytówką Polski od lat 30. XX wieku. Ich dzieje, wspaniale opisane w książce „Pod polską banderą przez Atlantyk”, to doniosły rozdział w historii polskiej żeglugi pasażerskiej.
Świat, który odpłynął
[Grzegorz Rogowski „Pod polską banderą przez Atlantyk” - recenzja]
Dwa popularne transatlantyki „Piłsudski” i „Batory” były dumą i wizytówką Polski od lat 30. XX wieku. Ich dzieje, wspaniale opisane w książce „Pod polską banderą przez Atlantyk”, to doniosły rozdział w historii polskiej żeglugi pasażerskiej.
Grzegorz Rogowski
‹Pod polską banderą przez Atlantyk›
Książka wzbudza sympatię już od pierwszych słów autora. Wyjaśnia on we wstępie swoją fascynację transatlantykami, która zaczęła się po obejrzeniu filmu „Titanic”. Później dowiedział się, że „Batorym” do Stanów Zjednoczonych płynął kiedyś jego dziadek. I tak zaczęło się gromadzenie przez Grzegorza Rogowskiego eksponatów, książek, dokumentów i pamiątek związanych z polską żeglugą pasażerską. Kolejnym etapem było napisanie książki, aby nic nie umknęło ulotnej pamięci. W efekcie powstała żywo i pięknie napisana – nazwijmy to – biografia dwóch polskich jednostek pasażerskich: m/s „Piłsudski” i m/s „Batory”.
Również dla mnie fascynacja była powodem sięgnięcia po tę książkę. Zaczytywałam się morskimi opowieściami Karola Olgierda Borchardta. Wspaniałym ich uzupełnieniem były wspomnienia „Z floty carskiej do polskiej” Mamerta Stankiewicza, kapitana m/s „Piłsudski”. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok książki „Pod polską banderą przez Atlantyk”, wiedząc, że dowiem się z niej jeszcze wielu innych interesujących szczegółów związanych z transatlantyckimi rejsami, o których można przeczytać u Borchardta i Stankiewicza.
Grzegorz Rogowski wykonał benedyktyńską pracę. Zgromadził wiele dokumentów, zdjęć, relacji świadków, z których powstała interesująca od pierwszej do ostatniej strony opowieść. W pierwszych latach niepodległości rozpoczęła się budowa portu w Gdyni i krótko potem zapadła decyzja o budowie dwóch transatlantyków pasażerskich we Włoszech. Poznamy szczegóły ich powstawania. Oba statki miały być wizytówką Polski – ich wnętrza i każdy najdrobniejszy szczegół wyposażenia były projektowane przez wybitnych architektów i artystów, po to, aby „pływające ambasady” rozsławiały na świecie polską sztukę. Wszystko możemy zobaczyć na licznych fotografiach, uzupełnionych szczegółowymi opisami autora poszczególnych pomieszczeń dla pasażerów.
I tak toczyło się na pokładach obu jednostek życie z prędkością 17 węzłów na godzinę. Z pewnością długo pozostawały pasażerom w pamięci dni podróży, uświetnione wspaniałym jedzeniem (zobaczymy tu reprodukcje kart dań!), bogatym programem rozrywkowym i intensywnym życiem towarzyskim. Autor nie zapomina także o tym, aby napisać o realiach pracy na pokładzie i o obowiązkach załogi. Nie brakowało też trudnych chwil, przesłaniających nieraz blask romantycznych podróży. Na pokładach transatlantyków zdarzały się pożary, zaginieni pasażerowie lub podróżnicy na gapę.
Rozpoczęła się II wojna światowa. „Piłsudski” zatonął w listopadzie 1939 roku, zginął wtedy jego kapitan Mamert Stankiewicz (uwieczniony w książce „Znaczy Kapitan” K. O. Borchardta). Za to „Batory” miał dużo więcej szczęścia, bo przez cały okres wojny jego rejsy przebiegały bez uszczerbku, przez co statek miał nawet przydomek „Lucky Ship”, statek – szczęściarz. A szczęście było jakże potrzebne: „Batory” brał udział w operacjach desantowych, to na jego pokładzie wywieziono w bezpieczne miejsce wawelskie arrasy i sztaby złota należące do państwa polskiego. „Wiedzieliśmy, że to ładunek bardziej niebezpieczny od dynamitu”, czytamy w przytoczonej przez autora relacji jednego z członków załogi. Pasażerami „Batorego” były także angielskie dzieci, ewakuowane podczas wojny w spokojniejsze rejony świata. (Warto wspomnieć, że pierwszym kapitanem „Batorego” był Eustazy Borkowski, znany z książki „Szaman morski” K. O. Borchardta).
Po zakończeniu II wojny światowej nastała w kraju nowa rzeczywistość. Była to także trudna sytuacja dla większości załogi. Niektórzy zostawali za granicą. Pierwsze powojenne lata przyniosły ostry konflikt z Amerykanami, którzy odmówili „Batoremu” prawa zawijania do Nowego Jorku, obawiając się komunistycznej propagandy. Cóż, na polskim statku rzeczywiście nie brakowało agentów i wszelkiej maści szpiegów. Doszło nawet do wielkiej międzynarodowej afery szpiegowskiej, po której „Batory” zmienił trasę i zaczął pływać do Indii. Dopiero po odwilży w 1956 roku powrócił na Atlantyk – tym razem zawijając do kanadyjskiego Montrealu.
Było tak do 1969 roku. Wysłużony statek, choć starannie remontowany, nie był już w stanie spełniać norm wymaganych dla jednostek pasażerskich. Przez dwa lata cumował w Gdańsku, pełniąc rolę „obiektu usługowo-gastronomicznego”. Nie była to szczęśliwa decyzja. Statek niszczał i stopniowo rozkradano jego wyposażenie. Aż przyszedł czas na ostatni rejs w marcu 1971 roku do stoczni złomowej w Hong Kongu. „Batory” został zastąpiony nowym transatlantykiem – „Stefanem Batorym”, ale to już zupełnie inna historia.
„Pod polską banderą przez Atlantyk” Grzegorza Rogowskiego wzrusza i fascynuje. Jest książką wielowątkową, choć jednocześnie bardzo uporządkowaną pod względem chronologicznym i nieprzeładowaną drobiazgami. Przynosi nam sporą wiedzę o wielu nieznanych dotąd szczegółach transatlantyckich rejsów. Przypomina zasłużone dla polskiej marynarki postacie kapitanów, oficerów i członków załogi. A przede wszystkim odtwarza niezapomnianą atmosferę podróży przez ocean, pełnych romantyzmu, ale i niewolnych od nieprzewidzianych kłopotów. W dobie podróży samolotami to już świat, który odpłynął do historii. Walor dokumentalny ma zamieszczona lista pasażerów inauguracyjnego rejsu m/s „Piłsudski” oraz sylwetki ważniejszych kapitanów obu jednostek. Wielki udział w wykreowaniu niepowtarzalnego klimatu tej książki mają zamieszczone w niej liczne zdjęcia. Książka jest wspaniałym ukoronowaniem 80 rocznicy wypłynięcia „Piłsudskiego” w pierwszy rejs przez Atlantyk 15 września 1935 roku.