Thriller „Blackout” uświadamia nam z całą mocą, jak niewiele wystarczy, by doszło do globalnej awarii dostawy prądu. Czytając, warto się zastanowić nad tym, na jakże kruchutkich filarach opiera się nasza cywilizacja. By niemal się zapadła, wystarczy zaledwie kilka dni…
Możliwość całkiem realna
[Marc Elsberg „Blackout” - recenzja]
Thriller „Blackout” uświadamia nam z całą mocą, jak niewiele wystarczy, by doszło do globalnej awarii dostawy prądu. Czytając, warto się zastanowić nad tym, na jakże kruchutkich filarach opiera się nasza cywilizacja. By niemal się zapadła, wystarczy zaledwie kilka dni…
Choć powieść austriackiego pisarza Marca Elsberga jest fikcją, nakreślony tu przebieg wydarzeń jest niezwykle sugestywny. A przede wszystkim wiarygodny: tak rzeczywiście mógłby wyglądać koniec naszego świata, który coraz bardziej jest zależny od dostaw prądu i zaawansowanych technologii, które między innymi ten proces kontrolują. Autor zadał pytanie „co by było, gdyby…” – opierając się na raporcie niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych „Zagrożenie i podatność współczesnych społeczeństw na przykładzie długotrwałego i wielkopowierzchniowego wyłączenia prądu”, dostępnego zresztą opinii publicznej na stronach Ministerstwa.
Raport pozostawmy oczywiście urzędnikom i specjalistom – ale jego przełożenie na konwencję szeroko zakrojonej i sprawnie napisanej powieści robi wielkie wrażenie. Awaria prądu dotyka większą część Europy, nie wiadomo co jest przyczyną nieprawidłowości w sieci. Zagrożony jest inny kontynent. Odpowiedzialni za sytuacje kryzysowe na próżno dwoją się i troją, by opanować sytuację. Są wśród nich przedstawiciele rządu niemieckiego (na czele z kanclerzem) oraz urzędnicy Unii Europejskiej, którzy próbują wdrożyć przewidziane na takie sytuacje procedury. Są pracownicy operatorów energii elektrycznej, na próżno próbujący przywrócić równowagę w sieci.
Akcja powieści toczy się w zimie, w tej sytuacji początki wyjątkowej sytuacji są szczególnie uciążliwe: stłuczki i kraksy samochodowe, bo nie działają sygnalizatory, a na drogach jest ciemno jak nigdy. W domach nie działają lodówki, ogrzewanie, brakuje bieżącej wody. A katastrofa zatacza coraz szersze kręgi: nie ma telefonicznej łączności i dostępu do Internetu, kurczą się zapasy paliwa, bo ich dostawa również wymaga energii elektrycznej. Nie można pomóc ludziom w nagłych przypadkach. Krótko potem, gdy wyczerpie się (zaplanowane na stosunkowo krótki czas) awaryjne zasilanie, kłopoty będą miały więzienia, szpitale i domy opieki. Przed klientami zamkną swoje drzwi sklepy. Banki przestaną wypłacać gotówkę. Stopniowo, ale błyskawicznie następuje całkowita dezorganizacja porządku publicznego. Atomowe elektrownie znajdują się na krawędzi katastrofy…
Elsberg skupia się jednak nie tyle na tym, by kreślić apokaliptyczne wizje świata po załamaniu się dostaw energii. Interesują go ludzie. Ich wola i możliwości działania. Ich decyzje i wybory. Ich emocje i więzi z innymi. To także wnikliwy portret społeczeństwa, postawionego „pod ścianą” w skrajnej sytuacji. Dochodzi do rabunków, aktów wymuszeń, organizowania czarnego rynku i tak zwanej samoobrony obywatelskiej, mającej dużo wspólnego z gangami. Ale są także akty solidarności, wspierania się i pomocy. Nawiązywania więzi zaufania, tam gdzie jest to trudne, ale konieczne. Trzeba zwrócić uwagę, że Marc Elsberg broni też w swoisty sposób instytucji państwa. Owszem, nie zawsze jest ono doskonałe, zdarza się, że jego struktury uwierają i wydają się nam bezsensowne i niepotrzebne. Ale może jednak warto przeczytać, jak może wyglądać świat, gdy nic nie działa, gdy załamuje się społeczny porządek i ludzie są skazani na samych siebie. Dopiero wtedy można docenić, ile znaczy – nawet czasem niedoskonała – organizacja życia i przestrzeni publicznej, opierająca się o normy społeczne. „Blackout” budzi niedowierzanie, ale i grozę, bo – jeśli dobrze pomyśleć – rzeczywiście coś takiego jest możliwe i wcale nie jest to wymysł obdarzonego zbyt bujną wyobraźnią autora. Bo przecież nieraz sami doświadczamy przerw w dostawie prądu i wiemy, jaką irytację w nas to budzi, a zwykle dzieje się to tylko na krótką metę.
Z uwagą i zapartym tchem śledzimy losy bohaterów i ich zmagania w sytuacjach granicznych. Jest Piero Manzano, włoski informatyk (a nawet haker?), który z całego zamieszania rozumie więcej niż inni. Bollard, zaangażowany w kryzys unijny urzędnik, za wszelką cenę chcący też zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. Lauren Shannon, amerykańska dziennikarka, uparcie podążająca za tematem, a jej psychiczna siła i determinacja okaże się bezcenna dla ostatecznego wyjaśnienia problemu. Autor prowokuje nas także do refleksji etycznych i namysłu nad sensem wyboru mniejszego zła i podejmowania trudnych decyzji (by wspomnieć tylko bardzo mocno zapadającą w pamięć scenę w szpitalu).
Akcja powieści rozgrywa się także w sferze intelektualnej: trzeba wykazać się zaawansowaną wiedzą z dziedziny informatyki i szybko ją zastosować, by ubiec innych i znaleźć źródło problemu, bo stawką jest możliwość opanowania sytuacji. Szczegóły związane z technologiczną stroną dystrybucji energii są jak najbardziej prawdziwe, choć autor (by nie dostarczać zbyt wielu wskazówek dla ewentualnych terrorystów) w posłowiu przyznaje, że pominął pewne wrażliwe szczegóły techniczne lub je zmienił.
„Blackout” to thriller wyjątkowy. Jego akcja toczy się nie w wymyślonej, dalekiej od nas rzeczywistości czy realiach politycznej fikcji. Marc Elsberg zaproponował nam udział w wyimaginowanym, co prawda, eksperymencie, ale jednocześnie w takim, w którym potencjalnie każdy z nas mógłby uczestniczyć. Książka wywołuje emocje i wywiera wielkie wrażenie, bo nie ma w niej przesady i wydumania. To nie oderwany od rzeczywistości literacki wytwór wyobraźni, ale obraz całkiem realnej możliwości: to może zdarzyć się naprawdę. Trudno się oderwać od lektury, która ze strony na stronę budzi coraz większe emocje, ciekawość, co będzie dalej, niepokój o losy bohaterów – aż wreszcie dochodzimy do myśli: oby to wszystko zawsze pozostało tylko i wyłącznie fikcją. Trzeba odpukać w niemalowane – bo rzeczywistość zazwyczaj i tak okazuje się okrutniejsza.