Mieczysław Fogg to w polskiej kulturze postać wybitna. Jego piosenki, choć już z dawnych czasów, nadal budzą wiele wzruszeń. Choć „Poletko pana Fogga” to kilkusetstronicowa artystyczna biografia piosenkarza, pozostawia pewien niedosyt.
„Bez Fogga Warszawa byłaby jak Syrenka bez ogonka”
[Dariusz Michalski „Poletko Pana Fogga” - recenzja]
Mieczysław Fogg to w polskiej kulturze postać wybitna. Jego piosenki, choć już z dawnych czasów, nadal budzą wiele wzruszeń. Choć „Poletko pana Fogga” to kilkusetstronicowa artystyczna biografia piosenkarza, pozostawia pewien niedosyt.
Dariusz Michalski
‹Poletko Pana Fogga›
Nawet jeśli większość z nas nie słucha już starych przebojów sprzed dziesięcioleci, nazwisko Mieczysława Fogga nie powinno być nikomu obce. To legenda polskiej muzyki rozrywkowej, artysta, którego długa i piękna kariera rozpoczęła się w czasach międzywojennych i trwała aż do późnych lat 80. XX wieku. Piosenkarz był zawsze kojarzony z Warszawą, ale mało kto wie, że Fogg z powodzeniem koncertował też na całym świecie, w USA, Australii oraz w innych krajach i był popularny nie tylko wśród Polonii.
W tym roku przypada dwudziesta piąta rocznica śmierci Mieczysława Fogga. To wspaniale, że z tej okazji udało się wydać książkę podsumowującą jego artystyczną karierę, bogaty dorobek i wybitne dokonania na polu muzyki rozrywkowej. Autor wykonał tutaj gigantyczną i zasługującą na uwagę pracę, zbierając bogaty materiał. Nie ma wątpliwości, że Dariusz Michalski jest doświadczonym historykiem muzyki rozrywkowej, jej znawcą oraz kompetentnym autorem, opisującym tytułowe „poletko” działalności artystycznej Mieczysława Fogga.
Lektura „Poletka pana Fogga” przenosi nas w miniony świat dawnej Warszawy, pełnej muzyki, zabawy i rozrywki. Aż trudno uwierzyć, ile w mieście było wtedy teatrów, kabaretów, rewii, koncertów. Tworzyło to niepowtarzalną atmosferę bogatego życia kulturalnego stolicy, którą udało się autorowi znakomicie w książce oddać. W tle mamy wielkie nazwiska polskich scen, a wśród nich, początkujący wtedy Mieczysław Fogg, z każdym rokiem zdobywający sobie więcej sławy, sympatii i uznania ze strony, dzisiaj powiedzielibyśmy, „ludzi z branży”.
Wiele z książki dowiemy się o tym, jak dawniej wyglądała produkcja i dystrybucja płyt. To naprawdę informacje unikalne – płyty tłoczono masowo i w wielkich ilościach, nagrywano ich całe mnóstwo. Autor nie szczędzi szczegółów technicznych, co dla nas czytelników, przyzwyczajonych już do cyfrowego zapisu dźwięku, ma ogromny walor poznawczy. Mieczysław Fogg „naśpiewał” (tak się wtedy mówiło) na płyty setki piosenek. Sądzę, że ciekawa byłaby jeszcze wzmianka, jak w owych czasach wyglądały kwestie związane z prawami autorskimi, bo nagrywanie po polsku wielu „gorących” zagranicznych przebojów oznaczało wtedy bycie na czasie i na topie.
Nie byłoby kariery Mieczysława Fogga, gdyby nie jego początki w Chórze Dana, zespole rewelersów – męskiej grupie wokalnej z repertuarem muzyki rozrywkowej. Warszawski zespół, ówcześnie nadzwyczaj popularny, był fenomenem na skalę międzynarodową. Chór Dana debiutował w 1929 roku w emblematycznym dla ówczesnej kulturalnej Warszawy teatrzyku Qui pro Quo. Ale Fogg nie od razu zdecydował się na zawodowe śpiewanie (również ze względów finansowych). Przez trzynaście lat pracował na skromnym stanowisku urzędnika w Miejskiej Stacji Kolejowej, łącząc pracę z działalnością artystyczną.
Kariera piosenkarza to nie tylko występy w Warszawie, ale liczne wyjazdy na trasy koncertowe w kraju i za granicą. Sukcesem okazało się tournée w Stanach Zjednoczonych. Mieczysław Fogg zaczął się także pojawiać na ekranie. A potem nastała wojna. Artysta nie przerwał śpiewania, nawet gdy na krótko wyjechał do Lwowa po wybuchu wojny. Miejscem jego występów były warszawskie kawiarnie, bary, restauracje – oczywiście nie te dla Niemców. Lata wojny pokazały, że Fogg był człowiekiem prawym i przyzwoitym. Kilkadziesiąt lat później przyznano mu odznaczenie Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Także w Powstaniu Warszawskim Mieczysław Fogg zapisał piękną kartę swojej kariery, śpiewając dla powstańców i dodając im otuchy. To było im wtedy bardzo potrzebne.
Przeczytamy też o czasach powojennych, kiedy artysta kontynuował swoją karierę, nadal przynosząc słuchaczom wiele wzruszeń. Po wyzwoleniu Warszawy błyskawicznie powstała słynna Café Fogg, w której występował, wnosząc w życie warszawiaków wiele radości i nadziei w pierwszych trudnych miesiącach. W książce znajdziemy teksty wielu ważnych dla Mieczysława Fogga utworów, co pozwala nam jeszcze lepiej przypomnieć sobie jego przeboje i dostrzec specyficzną atmosferę jego piosenek. Nostalgia, ludzkie emocje, refleksje o przemijającym życiu – oraz Warszawa. To były dla Fogga piosenki szczególne. Był „nie tyle patriotą Warszawy, ile jej fanatykiem. Kochał to miasto miłością ogromną”, tak zapamiętał go Jerzy Schoen. A Wiech (Stefan Wiechecki) powiedział: „Bez Fogga Warszawa byłaby jak Syrenka bez ogonka”.
Naprawdę wielka szkoda, że lektura „Poletka pana Fogga” nie należy do najłatwiejszych. Trudno czyta się tekst, w którym cytaty różnych osób następują po sobie po kolei, co sprawia wrażenie chaosu, nieraz się gubimy, kto i co mówi, książce brakuje płynności i spokojnej, dłuższej narracji odautorskiej. Nazwiska, tytuły, daty, miejsca nie dają czytelnikowi wytchnienia. Są też wypowiedzi samego Mieczysława Fogga – można było dla większej przejrzystości wyróżnić je na przykład inną czcionką, bo zbyt często „zlewają się” z wypowiedziami innych. Nie tylko dlatego zatarta jest w książce sylwetka Mieczysława Fogga. Przesłania ją nadmiar rozlicznych szczegółów dotyczących kariery artystycznej jego i wielu innych artystów, z którymi współpracował. Gdyby było to kompendium historii muzyki rozrywkowej – moja ocena byłaby o wiele wyższa. Jak wspomniałam wcześniej, nie ulega wątpliwości, że zebrany na potrzeby tej książki materiał jest nader imponujący, ale nadaje się on właściwie na osobną publikację. Na „Poletku…” jest po prostu za mało samego Fogga.
Jest tak między innymi dlatego, że książka dotyczy raczej życia zawodowego artysty. Zostało ono opisane aż za dokładnie, natomiast życie prywatne zostało potraktowane bardzo marginalnie. Są opisani liczni krewni piosenkarza – rodzeństwo i ich rodziny, jego bliska rodzina ale o samym Foggu jest stosunkowo niewiele, jeśli zważyć, ile miejsca zajmują w książce inne kwestie. Oprócz tego, że lubił dobre samochody i że był niezwykle uprzejmym, kulturalnym człowiekiem „bez humorów” (co w światku artystycznym było chyba rzadkością) – nie dowiemy się wiele więcej. A szkoda! Jak spędzał wolny czas (a może go nie miał, bo całe życie zajmowała mu kariera?), czy miał ulubione miejsca? Co czytał, co oglądał? Brakuje takich wyrazistych epizodów, anegdot z życia, które ożywiłyby i nadałyby więcej właściwości temu bardzo niewyraźnie zarysowanemu portretowi artysty.
W świetle tego, że tak mało miejsca zajmuje w przeważającej części książki życie prywatne Fogga, dziwić może czytelnika jeden z jej ostatnich rozdziałów. Dotyczy trudnej dla niego i rodziny kwestii obecności w życiu piosenkarza drugiej kobiety – oprócz żony. Tu z kolei mamy przechył w drugą stronę: nagle stajemy wobec nadmiaru szczegółów, wypowiedzi licznych krewnych na ten temat, co nawet nabiera znamion rodzinnego prania brudów. Szkoda, że prywatność artysty jawi się tu akurat w takim świetle, to wszystko można było opisać zupełnie inaczej, z większą klasą.
„Poletko pana Fogga” zawiera cenne przesłanie autora: praca nad dorobkiem Mieczysława Fogga nie została jeszcze ukończona. Czeka na opracowanie zwłaszcza jego przedwojenna twórczość – setki utworów, których tytuły (a może nawet i płyty) warto w systematyczny sposób skatalogować i zarchiwizować. Oczekują też na wydanie liczne projekty muzyczne. Szkoda, że zaledwie pół roku przetrwała na nowo otwarta w 2007 roku Café Fogg. Ale jest za to w Warszawie skwer noszący imię Mieczysława Fogga. Oby pamiętało go jak najwięcej pokoleń – obecnie to już piąte. Książka Dariusza Michalskiego na pewno w znaczący sposób przyczynia się do zachowania pamięci o tym wybitnym artyście.