Tytułowe „Najlepsze chwile w życiu” zdarzają się także – a może przede wszystkim? – w dojrzałym wieku. A z problemami można sobie poradzić, najlepiej ze wsparciem wypróbowanych przyjaciół.
Sześćdziesiątka to nie wyrok
[Maeve Haran „Najlepsze chwile w życiu” - recenzja]
Tytułowe „Najlepsze chwile w życiu” zdarzają się także – a może przede wszystkim? – w dojrzałym wieku. A z problemami można sobie poradzić, najlepiej ze wsparciem wypróbowanych przyjaciół.
Maeve Haran
‹Najlepsze chwile w życiu›
Mamy już trochę dosyć kultu młodości, świata, który kręci się wyłącznie wokół dwudziesto- , trzydziestolatków. Poza tym społeczeństwo (między innymi na naszym kontynencie) jest statystycznie coraz starsze, dlatego nie ma wątpliwości, że przyszłość należy do ludzi w średnim wieku, którzy powinni przestać się wstydzić tego, ile mają lat.
Cztery przyjaciółki po sześćdziesiątce trzymają się razem od czasów szkoły. Życie każdej z nich potoczyło się inaczej, mimo to nadal są sobie bliskie i gdy tylko mogą, wspierają się wzajemnie na życiowych zakrętach i w kłopotach. A tych nie brakuje. Claudia z mężem stoją przed perspektywą wyprowadzki z Londynu na prowincję, co bardzo się jej nie podoba, ale nie ma wyjścia, bo trzeba być bliżej tracących zdrowie rodziców. Ella jest wdową, której dzieci twierdzą, że teraz dom jest dla niej decydowanie za duży. Bardziej troszczą się o ewentualne pieniądze, które zostaną ze sprzedaży, niż o nią samą. Laura i jej mąż właśnie obchodzą srebrne wesele, choć jest to jubileusz bardzo gorzki i smutny. Sal staje się ofiarą „elastycznego rynku pracy” i to niejedyny kłopot, z którym będzie musiała się zmagać.
Naprzemienna narracja pokazująca po kolei losy każdej z czterech bohaterek jest skonstruowana ciekawie i przejrzyście. Poznajemy każdą z nich w sytuacjach dotyczących ich własnego życia, a także w – trudnych czasem – relacjach z pozostałymi przyjaciółkami. Nie brakuje napięć i nieporozumień, jest też szczypta szaleństwa – trochę spod znaku Meryl Streep i jej ekipy z filmu „Mamma Mia”.
Rozczarowywać może bardzo przewidywalny dobór kłopotów, jakie mogą przydarzyć się kobietom po sześćdziesiątce. Porzucenie przez męża (dla młodszej, oczywiście), utrata pracy, choroba, konieczność opieki nad rodzicami, niekończące się kłopoty z dziećmi. Na szczęście jednak bohaterki powieści są na tyle nieschematyczne, że nie daje to poczucia, iż gdzieś już kiedyś o tym wszystkim czytaliśmy. Co więcej, nie brakuje w „Najlepszych chwilach w życiu” ujęcia szerszego społecznego kontekstu życia pokolenia „sześćdziesiąt plus": pojawiania się coraz bardziej zaawansowanych technologii i multimediów, konsekwencji globalizacji, gwałtownych przemian, również obyczajowych, jakie zaszły od czasów młodości bohaterek (co pokazuje wątek Lary).
Miłym akcentem jest pojawienie się drugoplanowego bohatera Wacława, imigranta z Polski. Jest pokazany w bardzo pozytywnym świetle, jako człowiek inteligentny, zaradny, sympatyczny i solidny (i nie, nie jest robotnikiem na budowie ani hydraulikiem!). Złośliwie można powiedzieć, no cóż, to powieść napisana jeszcze przed Brexitem. Ale prawda jest taka, że Polacy naprawdę cieszą się w Wielkiej Brytanii sympatią i mają dobre notowania. Nie zmieniają tego sporadyczne niemiłe incydenty. Wprowadzenie do popularnej powieści pozytywnej postaci Polaka to swoisty znak czasu – oznacza, że staje się to na Wyspach Brytyjskich częścią akceptowanej rzeczywistości. Dostaje się też od Maeve Haran tym, którzy z zasady są przeciwko imigrantom.
Możemy pozazdrościć brytyjskim bohaterkom książki dużo większej łatwości poszukiwania pracy w ich wieku oraz lepszego zabezpieczenia materialnego (wszystkie mają domy), stąd być może ich kłopoty nie wydają się aż tak beznadziejne. Za dużo też trochę w książce przypadkowych spotkań – na co autorzy decydują się z reguły, gdy nie mają pomysłu na inne rozwiązanie. Finał też mógłby być lepszy: jest przeładowany i za bardzo przypomina niskobudżetowe amerykańskie filmy. Jednak warto uczyć się od Brytyjczyków ich łatwości nawiązywania kontaktów i poczucia wspólnotowości, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Obca w nowej społeczności Claudia szybko nawiązuje znajomości z tamtejszymi mieszkańcami.
Powieść ma elementy komediowe, nie brakuje tu zabawnych wpadek i sytuacji (również z udziałem Wacława). Krzepiąca jest „zemsta” Laury, optymizm budzi postawa Sal wobec kłopotów, które spadają na nią jak grom z jasnego nieba. Jak ujmuje to jedna z bohaterek: „Jedzmy, pijmy, weselmy się, bo jutro… no dobra, tę część sobie darujemy, co nie?”. Nie brakuje także smutnych scen: gdy trzeba dostrzec starość rodziców i ich postępującą bezradność, gdy trzeba się pożegnać z miejscem, w którym przeżyło się całe życie. Każdą matkę wzruszają także chwile, gdy uświadamia sobie, jak szybko wydoroślały jej dzieci.
Wielką zaletą „Najlepszych chwil w życiu” jest to, że dotykają tematów, o których jeszcze z trudem się dyskutuje. Niełatwo kobietom rozmawiać o początkach starości w wiecznie młodym świecie. O tym, że traci się siły i urodę i że z czasem – nie czarujmy się, będzie tylko gorzej. Lecz to nie powód do rozpaczy. Nie liczy się to, ile mamy lat, ale to jak podchodzimy do problemów, które przecież ma każdy. Sześćdziesiątka to nie wyrok, nie trzeba się tego bać. Jednak bohaterki Maeve Haran nie są z tych, które na siłę udają infantylne i beztroskie nastolatki, unikając trudnych sytuacji. Podchodzą do życia racjonalnie, nie przeceniają swoich możliwości, ale też nie boją się stanąć oko w oko z tym, co niesie życie. Mają w sobie dużo sił – również dzięki potędze przyjaźni, która je łączy. Może to jest parasol na każdą życiową niepogodę?