Wielowymiarowa opowieść biograficzna „Kownacka” pokazuje nam, że w życiu słynnej pisarki dla dzieci bardzo brakowało pogody i i uśmiechu, z których słyną jej książki.
Po drugiej stronie uśmiechu
[Olga Szmidt „Kownacka” - recenzja]
Wielowymiarowa opowieść biograficzna „Kownacka” pokazuje nam, że w życiu słynnej pisarki dla dzieci bardzo brakowało pogody i i uśmiechu, z których słyną jej książki.
Wydany po raz pierwszy w 1936 roku „Plastusiowy pamiętnik” zna chyba większość z nas. To od pokoleń jedna z najbardziej lubianych książek dla dzieci. Zmienia się świat, dorasta nowe cyfrowe pokolenie, a sympatyczny Plastuś nadal bawi i przynosi najmłodszym czytelnikom radość swoimi opowieściami. Niejeden dorosły wraca do nich ze wzruszeniem, jak również do innych książek Kownackiej: „Rogaś z Doliny Roztoki” czy „Kajtkowe przygody”.
A kim była „Plastusiowa mama”? Skąd czerpała inspirację do swoich utworów? Jaka była jej droga życiowa, obejmująca tyle kamieni milowych w historii naszego kraju? Czasy dzieciństwa – jeszcze pod zaborami, dorastanie w okresie międzywojennym i dorosłość, przypadającą na drugą wojnę światową i lata powojenne. W życiu Marii Kownackiej było wiele niedopowiedzianych epizodów, ale pewne jest jedno: było ono dalekie od sielankowej atmosfery jej utworów.
Trzeba dostrzec tu ogromny wysiłek Olgi Szmidt, która zestawiła tę opowieść, opierając się na tak trudnym do opracowania materiale źródłowym. Stale przewijającym się motywem w książce jest to, że Maria Kownacka o wielu szczegółach ze swojego życia nigdy nie mówiła, nie wspominała, nie ujawniała. Trudne relacje rodzinne, ciężkie czasy, zadawnione konflikty. Wiele jest w jej życiorysie białych plam. Część z nich i tak udało się wypełnić autorce biografii, za sprawą dawnych fotografii i wspomnień innych osób, które znały Marię Kownacką.
My, czytelnicy, z zaskoczeniem poznajemy wiele twarzy „Plastusiowej mamy”: jako dziecko – ciężko doświadczone przez los, za sprawą przedwczesnej śmierci mamy. Nastolatkę – po próbie samobójczej (po której pozostanie choroba krtani, uniemożliwiająca jej wykonywanie zawodu nauczycielki). Młodą, pełną zapału dziewczynę – pozytywistkę, prowadzącą tajne nauczanie podczas lat zaborów i później, w okresie drugiej wojny światowej. To wtedy rozwija się jej pasja twórczości dla najmłodszych, których emocje i wewnętrzny świat rozumie jak nikt inny. Mało kto wie, że Maria Kownacka przede wszystkim była wieloletnią animatorką przedstawień teatralnych dla dzieci. Z czasem – dojdą utwory prozatorskie, publikowane już przed wojną. Cechą charakterystyczną wszystkich jest żywa obecność przyrody, literackie ujęcie licznych szczegółów dotyczących roślin i zwierząt. Kownacka spędzała wiele czasu na podglądaniu natury i sporządzaniu licznych notatek na podstawie obserwacji. Wierzyła w ogromną pedagogiczną moc przyrody i jej ważne miejsce w edukacji.
Po wojnie – jej twórczość nabiera rozpędu. Staje się autorką lubianą i rozpoznawalną, a jednocześnie nie do końca docenianą, wszak to była tylko „autorka dla dzieci”. Maria Kownacka miała z tego powodu spore kompleksy, stąd nieraz przesadnie cieszyła się z każdego gestu docenienia i nagrody, co niektórzy odczytywali jako brak skromności. Pisanie pozwoliło jej na budowę „Plastusiowa” – domu, który będzie dla niej oazą, a zarazem swoistym muzeum jej twórczości. Olga Szmidt dokonuje także ciekawej analizy fenomenu Kownackiej na tle ideologii PRL: pisarka członkiem partii i świadomą apologetką systemu nie była, ale z głębi serca pisała to, co uważała za słuszne i tak się składało, że było to zgodne z dominującą „linią”.
Interesujący jest wątek przyjaźni z Marią Dąbrowską, w której „Dziennikach” zachowało się wiele śladów dotyczących znajomości z Marią Kownacką. To między innymi podczas wakacji w rodzinnym majątku autorki „Rogasia…” Dąbrowska czyniła obserwacje i notatki do swojej największej powieści „Noce i dnie”. Później jednak znajomość obu pisarek się zakończy, jak można wywnioskować – z powodu trudnego sposobu bycia Kownackiej. Na kartach biografii pojawia się Janina Porazińska, inna autorka lubianych utworów dla dzieci, pośrednio – również Janusz Korczak. Ciekawostką może być także fakt, że Maria Kownacka była „blisko” z pozostałą w Polsce rodziną Marii Skłodowskiej-Curie, którą zresztą poznała przy okazji jednej z wizyt noblistki w kraju.
Po mistrzowsku opisane są przez Olgę Szmidt relacje Marii Kownackiej z innymi osobami, a są to powiązania przeważnie bardzo niełatwe i niejednoznaczne. Autorka „Plastusiowego pamiętnika” dorastała z poczuciem krzywdy i niespełnienia: za sprawą ojca i starszego brata została odcięta od funduszy na studia, których nigdy nie ukończyła. A miała możliwości: ogromny zapał i wyniesiony z raczej zamożnego ziemiańskiego domu spory kapitał kulturowy. Otoczona dalszą rodziną, sama nie miała męża ani dzieci. Jedyny bliższy związek rozpadł się w dość niejasnych okolicznościach. Jako autorka Kownacka znana była z tego, że z trudem przyjmowała sugestie zmian w swoich tekstach. Instynkt społecznicy wykorzystywała też w nietypowy sposób: śląc w różne miejsca skargi, propozycje zmian, petycje (co pewnie nazwalibyśmy dzisiaj „pieniactwem”).
Co ciekawe, pod znakiem mężczyzn upłynęły przeważnie samotnej Kownackiej raczej ostatnie lata życia. Ci dwaj najważniejsi z tego okresu jeszcze żyją (wspomagali zresztą Olgę Szmidt podczas pisania, dzieląc się wspomnieniami i pamiątkami po pisarce). Zawarcie tego w tekście książki wymagało od autorki biografii szczególnej delikatności. O ile przyjaźń z Bolesławem Faronem, polonistą i pedagogiem, można zaliczyć do znajomości tych z kręgu intelektualnych, to związek z młodszym o około czterdzieści lat Januszem Szymańskim jest już trudniejszy do zdefiniowania. Ani syn, ani wnuk czy siostrzeniec. Ale bliski, i to bardzo. Na tyle, że zaborcza Kownacka bez oporów dopuszcza się aktów manipulacji i emocjonalnego szantażu. Nie zważając na to, że ociera się o granice śmieszności. Szymański wychodzi z tego duszącego i toksycznego układu z klasą. Mógł zrobić tylko tyle.
Jeśli można mieć do książki jakieś zastrzeżenia, to takie, że na końcu bardzo przydałoby się syntetyczne kalendarium życia i twórczości bohaterki biografii. To zawsze nieodłączny element dobrych książek tego gatunku. Trudno mi też zaakceptować podtytuł: „Ta od Plastusia”, sugerujący pejoratywny wydźwięk, przypominający mało przyjazne wytykanie palcem.
Oldze Szmidt udała się bez wątpienia jeszcze jedna istotna rzecz: przedstawiając biografię Kownackiej, sportretowała także w makroskali społeczne przemiany zachodzące na polskich ziemiach od końca XIX wieku. Traciło swoje zakorzenienie ziemiaństwo, a nowa rzeczywistość związana z pierwszymi po zaborach latami polskiej państwowości i późniejsza zawierucha wojenna miały ogromny wpływ na zmieniającą się rzeczywistość społeczną. To sprawia, że „Kownacka. Ta od Plastusia” nie jest jedynie opowieścią biograficzną, ale książką z doskonale ujętymi elementami historycznymi.
Nie można oprzeć się wrażeniu, ze długie i bogate życie Marii Kownackiej dalekie było od pogodnej harmonii, którą można znaleźć w jej utworach. Jej samej – daleko było oczywiście do bezpretensjonalnego i pozytywnie nastawionego do świata Plastusia. Po drugiej stronie ”Orderu Uśmiechu”, którego pisarka była laureatką – było wiele goryczy i smutku. „Kownacka. Ta od Plastusia” dociera do niejednej tajemnicy związanej z literacką twórczością: wewnętrzny świat autora to jedno, a jego twórczość – to coś zupełnie innego.