Debiutancka powieść „Mała księgarnia samotnych serc” Annie Darling jest pochwałą więzi przyjaźni, hołdem dla (coraz rzadszych) niezależnych księgarenek oraz wyznaniem miłości do książek i czytania. Przy okazji – jest też sympatycznym literackim pastiszem.
Niech żyją księgarnie!
[Annie Darling „Mała księgarnia samotnych serc” - recenzja]
Debiutancka powieść „Mała księgarnia samotnych serc” Annie Darling jest pochwałą więzi przyjaźni, hołdem dla (coraz rzadszych) niezależnych księgarenek oraz wyznaniem miłości do książek i czytania. Przy okazji – jest też sympatycznym literackim pastiszem.
Annie Darling
‹Mała księgarnia samotnych serc›
Posy, po śmierci poprzedniej właścicielki i pracodawczyni, otrzymuje w spadku księgarnię, mieszczącą się w centrum Londynu. Niestety, nie jest to żyła złota, ale podupadający biznes. Aby go ratować, trzeba wymyślić dla księgarni jakiś rozsądny plan działania. Autorka bardzo dobrze pokazuje kulisy książkowego marketingu, trzeba się tu znać na wielu rzeczach, umieć przewidzieć niejedno, a przede wszystkim „wstrzelić się” w gust i emocje klientów oraz zdecydować na jakiś konkretny profil sprzedaży książek, by zacząć notować zyski na koncie.
Widać, że nie jest to łatwe zadanie. Nie tylko dlatego, że księgarnie w ogóle mają kłopoty utrzymaniem się na powierzchni. Problemem jest także Sebastian, wykonawca testamentu i drugi spadkobierca. Jego wizja zmian w księgarni jest zupełnie inna od planów Posy. I cóż, może jednak warto go posłuchać, bo jest twardo stąpającym po ziemi biznesmenem, który wie, że interesy prowadzi się nie po to, by do nich dopłacać. Ale Posy ma swoje marzenia – i nie ma zamiaru rezygnować z ich urzeczywistniania.
Ta smutno rozpoczynająca się (od uroczystości pogrzebowej) powieść tchnie jednak mnóstwem pozytywnej energii, i to do samego zakończenia. Posy okazuje się bardzo silną młodą kobietą, która nie zraża się przeciwnościami losu. A miałaby na co narzekać. Nie ma jeszcze trzydziestu lat, a życie okrutnie ją doświadczyło. Jest jedyną opiekunką swojego piętnastoletniego brata. Ich rodzice zginęli siedem lat temu w wypadku samochodowym. Nie jest łatwo wychowywać nastolatka. Ich relacje pokazane są w książce bardzo sensownie, bez idealizowania, jednak też bez demonizowania negatywnych stron „trudnego wieku”.
Posy ma współpracowników, z którymi się przyjaźni. Ma także grono znajomych. „Mała księgarnia samotnych serc” jest ciepłą i miłą apologią autentycznych przyjacielskich kontaktów, opartych na zaufaniu. Widzimy, jak warto o nie dbać – na przekór biznesowemu podejściu do relacji międzyludzkich i panującej w nich powierzchowności. Będzie to szczególnie zauważalne w finale powieści: jak dobrze jest móc liczyć na bezinteresowną pomoc kręgu znajomych w trudnej sytuacji. Oto siła kapitału społecznego, czyli wspólnego działania…
Książkę Annie Darling można czytać także, śledząc liczne literackie tropy, ukryte na stronach powieści. Widać, że autorka jest przede wszystkim zagorzałą czytelniczką klasycznej literatury brytyjskiej, gdzie romanse (pamiętajmy, że to bardzo pojemne określenie i nie zawsze łączy się z podrzędną literaturą) mają swoje ważne miejsce. Autorka posługuje się tu pastiszem i elementami komedii obyczajowej, co daje bardzo sympatyczny efekt i dodaje książce wiele humoru.
Wielbiciele książek Jane Austen na pewno dostrzegą tu mnóstwo „szyfrów”. (Warto przypomnieć, że i sama Austen była świetną literacką parodystką!) Zresztą nie tylko jej twórczość została tutaj zasygnalizowana. Na przykład podczas debaty, jak nazwać księgarnię – pada propozycja: „Czytelniku, poślubiłam go” – co jest słynnym zdaniem z powieści „Jane Eyre” Charlotte Brontë. Jest też scena, nawiązująca do gotyckich powieści Ann Radcliffe. Postać Sebastiana jest „skrojona” pół-żartem, pół serio, jakby wyjęta z wczesnych romansów Nory Roberts z lat osiemdziesiątych XX. wieku. W typie zimnego drania, ale ma na Posy magiczny wpływ… Gdyby jednak potraktować Sebastiana poważnie, to dzisiaj, w drugiej dekadzie XXI wieku taki model męskości jest już nie do przyjęcia: typ traktujący kobiety z góry, nieliczący się ze zdaniem innych, rzucający seksistowskimi aluzjami i dowcipami zasługuje na natychmiastową dyskwalifikację.
Największy hołd Annie Darling składa pisarce Georgette Heyer, poczytnej autorce książek spod znaku „Regency romance” (u nas w Polsce to po prostu romans historyczny, ja proponowałabym dla nich nazwę – powieść przedwiktoriańska). Ich akcja rozgrywa się w drugiej dekadzie XIX wieku. W Europie był to czas wojen napoleońskich, zakończonych Kongresem Wiedeńskim. W Wielkiej Brytanii wyróżniał się zauważalnymi trendami w architekturze, modzie i kulturze. Wraca się do niego nostalgicznie między innymi w literaturze, która niesie ze sobą charakterystyczne (bardzo sztywne) reguły dotyczące relacji społecznych i obyczajowości, ale też barwne opisy życia ludzi z wyższych sfer: bale, polowania, wyprawy do opery. Jest okazja, by sprawdzić, jak ciekawa to konwencja: Posy pisze swój własny przedwiktoriański romans (z czego wynikną oczywiście nieprzewidziane kłopoty).
Również z symboliczną łezką w oku czytamy o tej powieściowej księgarence, która wcale nie znika z mapy miasta, ale przechodzi tylko modernizację. Tak, nigdy dosyć przypominania, że ludzie jednak jeszcze coś czytają i potrzebują też księgarni, nie tylko banków czy fastfoodowych restauracji (to właśnie w jedną z nich na przykład została zamieniona parę lat temu jedna z dużych, niezależnych księgarni w Barcelonie). I wcale nie musi to być sieciówka, ale zaaranżowana z pomysłem księgarnia specjalizująca się w jakiejś dziedzinie. Będzie dla swoich klientów – czytelników źródłem wielu przeżyć. Utopia?
„Mała księgarnia samotnych serc” to wspaniały hołd Annie Darling dla książek, literatury i czytelników – jak długo będą ludzie pasjonujący się czytaniem, tak długo będą powstawały dla nich nowe książki. I niech żyją księgarnie, oby jak najdłużej funkcjonowały, przyjazne czytelnikom!