Romek – jedenastoletni cwaniaczek, który trochę za dużo wie o życiu i trochę za bardzo przejmuje się swoją rolą ocalającego, opowiada z wysokości stołu historię kilku miesięcy egzystencji swojej rodziny. To najprostsza formuła podsumowująca książkę „Idź, kochaj” Tomka Tryzny. Ale są inne, o wiele ciekawsze.
Puszysta opowieść z kolcami
[Tomek Tryzna „Idź, kochaj” - recenzja]
Romek – jedenastoletni cwaniaczek, który trochę za dużo wie o życiu i trochę za bardzo przejmuje się swoją rolą ocalającego, opowiada z wysokości stołu historię kilku miesięcy egzystencji swojej rodziny. To najprostsza formuła podsumowująca książkę „Idź, kochaj” Tomka Tryzny. Ale są inne, o wiele ciekawsze.
Tomek Tryzna
‹Idź, kochaj›
Z drugiej strony można by książkę nazwać mistrzowskim pokazem wybujałej chłopięcej wyobraźni z prawdziwie schulzowskim zacięciem. Bo z Schulza tu jest sporo – nagłe przekształcanie się rzeczywistości na oczach bohatera i czytelnika tworzy misternie utkaną sieć zawieszoną na biegunowych słupach jawy i snu. Zdarzy się też bohaterowi wyfrunąć przez okno, a także zrobić lub pomyśleć parę innych rzeczy, nasuwających oczywiste skojarzenia z autorem „Sklepów cynamonowych”.
Melancholijna natura Romka, która skłania go do zastygania w pół gestu i otwierania szerokich drzwi fantazji oraz uczuć, jest jednocześnie jego utrapieniem. Okazuje się bowiem, że to on jest winny pierwszego, wielkiego nieszczęścia, które spotkało rodzinę Stratosów. A dalej nieszczęść jest całe zatrzęsienie, wyrastają jedno po drugim, niczym grzyby po deszczu i wciągają szczęśliwe stadko w swoje bezdenne bagno. Nie ma jednak w powieści żadnych przerażających opisów, żadnego obrazu nędzy i rozpaczy, choć te goszczą często w progach bohaterów. Rozpaczliwe próby ocalenia rodziny i wyciągnięcia jej z przepaści kończą się inaczej niż by tego chciał Romek – okazuje się, że nawet jego najgenialniejsze pomysły nie są w stanie przetrwać konfrontacji ze światem dorosłych.
Narracja Romka jest pozbawiona sensacyjnego zacięcia, a jednak od książki po prostu nie sposób się oderwać. Opowiadający zachowuje spory dystans do swojego opowiadania, nie ma tu nadmiernych emocji, wszelkie uczucia są przedstawiane mocno opisowo i to jest ogromny atut książki, bo jak inaczej dorosły czytelnik mógłby zrozumieć dziecięce emocje? Romek nie jest zwykłym chłopcem, jego pojmowanie świata jest o wiele dojrzalsze od pojmowania modelowego jedenastolatka, rozwijającego się zgodnie z teoriami psychologicznymi. Być może to ciężkie doświadczenia życiowe przyspieszyły proces dojrzewania Romka. A być może przyspieszenie to nastąpiło wskutek przeświecania przez tekst osobowości całkiem przecież dorosłego autora?
Świat widziany przez pryzmat jedenastoletnich oczu, nabiera barw zupełnie zapomnianych. W każdym z nas pod wpływem tej książki zbudzi się mgliste wspomnienie podobnych, dziecięcych wywodów, prób sprawdzania rzeczywistości. Pod wpływem zamieszania komunijnego budzą się w Romku wątpliwości co do istnienia miłosiernego Boga, patrzącego z przyzwoleniem na ludzkie cierpienie, na cierpienie swojego jedynego Syna. Chłopiec w przypływie empatii próbuje powtórzyć mękę Chrystusa na krzyżu, poczuć tylko przez chwilkę ten ból. Jednak sytuacja nieoczekiwanie wymyka się spod kontroli…
„Idź, kochaj”, to swego rodzaju powtórne objawienie, kolejna, dziewięć lat oczekiwana książka Tryzny, po powalającej szczerością uczuć i wnikliwością obserwacji „Pannie Nikt”. Sposób przedstawienia świata, perspektywa, dziecięce rozumowanie – wszystko ma podobny charakter, różni się za to płeć bohatera-narratora i to, co z tego wynika. Marysia z „Panny Nikt” szukała emocjonalnych więzi, szukała siebie w relacjach z innymi dziewczynami, przyjaciółkami, tak jak to robią młodziutkie przedstawicielki płci pięknej, zanim jeszcze wykiełkuje w nich zainteresowanie płcią brzydką. A Romek szuka przestrzeni, w której mógłby zademonstrować swoją chłopięca męskość, w której mógłby otoczyć rodzinę opieką, bo tatuś nie jest w stanie sprostać tej roli. Syndrom mężczyzny-opiekuna, tak mocno obecny we wszystkich działaniach chłopca, idzie w parze z męskim honorem, który nie pozwala przyjąć kanapki od kolegi w szkole, choć Romek od dwóch dni nie miał nic w ustach i chwilę potem mdleje z głodu.
Warto sobie przypomnieć, kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat po przekroczeniu progu dorosłości, że dziecko przeżywa najmocniej. Jedenastolatek nie przepuszcza swoich emocji przez filtr zdrowego rozsądku, nie ogranicza się – poddaje się rwącemu nurtowi przeżyć, które wywołują wręcz fizyczne reakcje organizmu i często pozostają wyryte w naszych sercach już do końca. „Idź, kochaj i niech Ci nie pomoże żadna na świecie rzecz” takie motto autorstwa Williama Blake’a poprzedza książkę. Taka jest miłość na tych kartach, zarówno ta, którą Romek darzy rodziców jak i ta, która zapłonie w nim po spotkaniu młodziutkiej Checi. Jest największa, pochłaniająca wszystko, nie dająca się ujarzmić i zawsze trudna.
Tryzna dopełnił swoje dzieło, nalał już pełen dzban soczystego, ociekającego największymi szczytami uczuć literackiego wina, które uderza do głowy bardziej niż niejeden z pozoru silniejszy wyskokowy napój. Właściwie mógłby nie pisać już nic, choć oczywiście jako czytelniczka-pasjonatka jego talentu będę czekać na następna książkę, choćby kolejne dziewięć lat. Bo warto. „Panna Nikt” jest książką wyjątkową dla dziewcząt, „Idź, kochaj” to książka o szczególnym znaczeniu dla chłopców. Jednak obydwie są doskonałą, absolutnie niezbędną, niezapomnianą lekturą dla dorosłych kobiet i dużych mężczyzn.