EKSTRAKT: | 50% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Czerwony Rycerz |
Tytuł oryginalny | The Red Knight |
Data wydania | 13 stycznia 2016 |
Autor | Miles Cameron |
Przekład | Maria Gębicka-Frąc |
Wydawca | MAG |
Cykl | Syn zdrajcy |
ISBN | 978-83-7480-630-5 |
Format | 832s. 140×220mm; oprawa twarda |
Cena | 49,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Podaj cegłę |
EKSTRAKT: | 50% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Czerwony Rycerz |
Tytuł oryginalny | The Red Knight |
Data wydania | 13 stycznia 2016 |
Autor | Miles Cameron |
Przekład | Maria Gębicka-Frąc |
Wydawca | MAG |
Cykl | Syn zdrajcy |
ISBN | 978-83-7480-630-5 |
Format | 832s. 140×220mm; oprawa twarda |
Cena | 49,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
El Lagarto
Zgadza się, początki takowych kompanii to XIII wiek. Ale własnie na tym okresie wzoruje się autor tego cyklu.
Wcześniej nie tylko wikingów najmowano, bo np. także Pieczyngów. Czy nie były to wielkie oddziały... Chyba jednak bywały, bo np. Włodzimierz Wieki najął tylu wikingów, że nie było go stać na ich opłacenie, więc ich "spławił" do Bizancjum. Nie wiadomo w jakim charakterze (najemników?, sojuszników? - z kontekstu można wnosić, że raczej tych drugich) w wojskach Chrobrego atakujących Ruś znaleźli się Węgrzy i Pieczyngowie - było ich łącznie półtora tysiąca.
Beatrycze
Dwa tysiące ludzi to nie była wielka bitwa. Wielkie bitwy w tym okresie, to takie, w których walczyło kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wystarczy wymienić np. bitwę pod Crécy (1346), w której łącznie miało walczyć nawet do 50 000 wojowników (w tym najemnicy włoscy) czy choćby naszą bitwę pod Grunwaldem, gdzie wg niektórych historyków starło się nawet 80 000 ludzi (osobiście uważam, że było to mniej, ale na pewno kilkadziesiąt tysięcy). 60-80 tysięcy miało też walczyć pod Warną (1444).
"Słyszałam, że koń bojowy i zbroja to czasem równowartość kilku wiosek"
Kluczowe słowo - CZASEM. Dziś samochód też CZASEM jest kosmicznie drogi, ale jak poszukasz to i za dwa tysie kupisz taki, którym spokojnie pojeździsz. Weźmy np. miecz, w drugiej połowie XV wieku można było kupić taki za 15 groszy, ale też taki za 240 groszy (krowa kosztowała ok. 40 groszy). Ale nie wszyscy wojownicy mieli miecze, biedniejsi mieli np. kordy za 8-12 groszy, albo topór za 4 grosze. Więc jak widzisz można się było wyposażyć na bogato, a można było zastosować wariant oszczędnościowy.
I zwróć uwagę na jeszcze jedną rzecz - rycerze to zawsze była mniejszość wojowników. Nie chce mi się teraz sprawdzać dla wszelkich wojsk i wszelkich okresów, ale np. dla krzyżaków w Prusach w połowie XIII w. szacuje się, że na jednego rycerza przypadało 10-12 innych wojowników.
Dziękuję za wyjaśnienia.
Nie sądziłam, że aż tyle ludzi brało udział w bitwach. To zmusza mnie do zweryfikowania obrazu (zastanawiam się, czy nie został on wywołany oszczędnościami na planach filmów iseriali historyczych, które mogłam oglądać jako dziecko ;P
Zawsze w takich sprawach zastanawiają mnie praktyczne kwestie - logistyka, aprowizacja. Podejrzewam, że zebranie tylu ludzi i potem ich dotarcie na miejsce trwało. Nie mówiąc już o powrocie, choć w tym przypadku ludzi było już mniej. To w sumie smutne, jak się ludzie potrafią sprawnie zorganizować, gdy przychodzi do zarzynania bliźniego swego.
"Podejrzewam, że zebranie tylu ludzi i potem ich dotarcie na miejsce trwało".
Dlatego wyprawy były przygotowywane z dużym wyprzedzeniem. Polska i Litwa przygotowania, które zwieńczyła bitwa pod Grunwaldem (nie wiem czy trzeba, ale przypomnę 15 VII 1410), zaczęły już jesienią 1409 roku. Przygotowania objęły m.in. zapewnienie wyżywienia - solono mięso (m.in. z polowań). Jak twierdzi Marian Kukiel, historyk wojskowości, żywność musiała być przygotowana na co najmniej 6 tygodni takiej wyprawy. Rycerz też brał z domu jakieś wyżywienie dla siebie i swojego pocztu. Oczywiście było to na bieżąco uzupełniane przez rabunek.
Taki rabunek był bardzo fachowo organizowany ("nadwyżki" były na bieżąco odsyłane do kraju rabujących). I tak np. w 1238 r. Świętopełk wschodniopomorski najechał na Kujawy. Tylko w dobrach biskupa włocławskiego (bez dóbr księcia, innych instytucji kościelnych i dóbr prywatnych) zrabowano:
- 177 koni (wierzchowych?),
- 229 koni pociągowych,
- 69 źrebiąt,
- 575 wołów,
- 1176 krów,
- 3174 owce,
- 1267 świń,
- nieznaną bliżej ilość cieląt.
To chyba przez jakiś czas wyżywiłoby całkiem spora armię :D A to nie był wieki najazd, tak patrząc na potencjał Świętopełka, to max 3000 wojowników.
Data bitwy pod Grunwaldem to jedna z nielicznych, jakie pamiętam (chodzi mi o rok, bo już miesiąca i dnia to nie).
Tak sobie myślałam, że pewnie rabowali po drodze. Żal mi najbardziej tych zwykłych ludzi, którzy sobie żyli ciężko pracując, a tu takie wędrujące wojska zagarniały, na co natrafiły i z czego ci ludzie mieli żyć potem... (o ile w ogóle przeżyli taki napad na wieś).
Akurat u Camerona aspekt "zwykłych ludzi", których łupi wojsko, jest uwzględniony, choć oczywiście stanowi poboczny wątek. Rzadko zastanawiamy się kto stoi za aprowizacją Armii Dobra :-)
Co do wyżywienia wojsk - w armii mongolskiej każdy żołnierz miał przy sobie bukłak ze sfermentowanym kobylim mlekiem (kumysem). Mogli się tym mlekiem żywić się przez wiele dni, a w razie potrzeby upuszczali krew wierzchowcom i ją pili. Dawało im to niesamowitą mobilność, bo nie musieli pędzić za sobą stad bydła. M. in. dlatego oddziały mongolskie i tatarskie mogły spadać jak grom z jasnego nieba i momentalnie znikać.
„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.
więcej »Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.
więcej »W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Tryby historii
— Beatrycze Nowicka
Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka
Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka
Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka
Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka
Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka
Z tarczą
— Beatrycze Nowicka
Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka
Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka
@ Paweł M. - To było, jak to mawiają "uczciwe pytanie" - nie siedzę w historii, więc naprawdę nie wiem. O włoskich kondotierach słyszałam, ale średniowiecze kojarzy mi się z czasami, gdzie wszędzie były lasy, miasta były malutkie i ogólnie ludności było niewiele, zwykli ludzie mieli co roku problem z przeżyciem przednówka, a wielka bitwa to jak w niej brało udział, bo ja wiem, 2 tysiące ludzi. (zdecydowanie brakowało w programie edukacji z historii tematów w rodzaju - jak żyli ludzie w danej epoce, jak funkcjonowała gospodarka itp. wrycie na pamięć dat bitew i postanowień pokojów, cóż szybko się to zapomina i niewiele więcej zostaje w głowie).
Słyszałam, że koń bojowy i zbroja to czasem równowartość kilku wiosek - to nie lepiej by było mieć te wioski i w nich spokojne życie? Choć tu zapewne głównym problemem była dostępność ziemi - młodszy syn rodu nie miał skąd tych wiosek wziąć, a na kupno zbroi i wyruszenie w świat może i go było stać.
Może powinnam też więcej napisać, ale to był temat poboczny, - najbardziej zastanawiało mnie to, że oni byli wędrowną kompanią i można wnioskować, że raz lepiej raz gorzej im się wiodło - chodziło mi o to, czy to nie byłoby tak, że taki oddział zatrudniałby jakiś władca, że tak powiem nie na umowę-zlecenie ;p tylko niejako stacjonarnie, na długi czas, albo na czas wojny?
Zastanawiało mnie, czy klasztor miałby dość pieniędzy - w książce to mniszki są zleceniodawczyniami - ale ów klasztor ma pod kontrolą miasto, szmat okolicznych ziem oraz organizuje największy w sezonie jarmark, przez który płyną cenne towary, więc po namyśle stwierdzam, że nie jest to nierealistyczne.
@El Lagarto - tylko uprzedzam, że Z "Korony..." Zysk łaskawie wydał 5 z 7 tomów (przynajmniej tyle, że w tomie piątym dochodzi do dość istotnej kulminacji, tyle że właśnie potencjalnie najoryginalniejsze jest to, co może wydarzyć się dalej - bo w 5tym mają miejsce wydarzenia, które zazwyczaj kończą powieść fantasy, a tutaj dochodzi do wielkiej zmiany - w jakim kierunku podąży świat dalej, to jest ciekawe).
Tłumaczenie i redakcja zwłaszcza tomów 4 i 5 woła o pomstę do nieba.
Mimo tych wad i niestety też rozwlekania całości, to był jeden z tych paru cykli, które mnie wciągnęły - tak, że w kilka tygodni przeczytałam całość.
Podobało mi się to, że wizja jest spójna - religia jest powiązana z organizacją społeczeństwa, widać, że autorka sobie rzecz przemyślała.
Ponoć rzecz jest inspirowana historią ziem Niemieckich, jest tam w każdym razie władca, który ma zapędy unifikacyjne i problemy z sukcesją.
Jest też trochę intryg dworskich, choć nie tyle, co u Martina. Przyjemnie w każdym razie było śledzić powiązania genealogiczne postaci, które są ważne dla rozwoju fabuły.
Wreszcie - to jak do tej pory jedyna książka fantasy, którą czytałam, gdzie jeden z bohaterów zostaje świętym (przynajmniej tak to widzę, bo w związku z brakiem polskich wydań, nie wiem, jak potoczyły się jego losy).