Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Miles Cameron
‹Czerwony Rycerz›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCzerwony Rycerz
Tytuł oryginalnyThe Red Knight
Data wydania13 stycznia 2016
Autor
PrzekładMaria Gębicka-Frąc
Wydawca MAG
CyklSyn zdrajcy
ISBN978-83-7480-630-5
Format832s. 140×220mm; oprawa twarda
Cena49,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Podaj cegłę
[Miles Cameron „Czerwony Rycerz” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Czerwony rycerz”, pierwszy tom cyklu Milesa Camerona to lektura przede wszystkim dla osób podzielających zainteresowania autora oraz wielbicieli niekończących się opisów wszelkiej maści bitew.

Beatrycze Nowicka

Podaj cegłę
[Miles Cameron „Czerwony Rycerz” - recenzja]

„Czerwony rycerz”, pierwszy tom cyklu Milesa Camerona to lektura przede wszystkim dla osób podzielających zainteresowania autora oraz wielbicieli niekończących się opisów wszelkiej maści bitew.

Miles Cameron
‹Czerwony Rycerz›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCzerwony Rycerz
Tytuł oryginalnyThe Red Knight
Data wydania13 stycznia 2016
Autor
PrzekładMaria Gębicka-Frąc
Wydawca MAG
CyklSyn zdrajcy
ISBN978-83-7480-630-5
Format832s. 140×220mm; oprawa twarda
Cena49,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Ostatnimi laty coraz częściej z nostalgią wspominam czasy, gdy przeciętna książka fantasy, czy to samodzielna pozycja, czy tom cyklu, liczyła sobie średnio sto pięćdziesiąt-dwieście stron. Sądzę, że to Robertowi Jordanowi i Tadowi Williamsowi zawdzięczamy późniejszą modę na sążniste powieści. Odnoszę wrażenie, że występuje tendencja wzrostowa – obecnie wiele tomów fantastycznych cykli liczy sobie średnio po siedemset-osiemset stron, jakby autorzy uważali, że cena książki musi zapewniać odpowiednią liczbę godzin lektury. Miles Cameron również oferuje czytelnikowi opasłe tomiszcze, któremu okrojenie o połowę wyszłoby tylko na dobre.
W podziękowaniach autor pisze, że jego książka „jest ukoronowaniem trzydziestu lat studiów, rycerskich sztuk walki, prawdziwego życia i odtwarzania ról”. Potrzeba przedstawienia swojej pasji związanej z rekonstrukcją historyczną niestety przytłoczyła resztę autorskiej kreacji. Niektórzy pisarze potrafią wpleść w narrację różne ciekawostki. Cameron natomiast zamęcza uwagami i opisami dotyczącymi uzbrojenia. Tematem nieustannie powracającym jest zbroja – opisy jej poszczególnych elementów, typów hełmów, nakładania i zdejmowania zbroi, rozmyślania bohaterów o tym, jak to źle się czują bez zbroi, albo jak fakt, że mają na sobie pancerz, ocalił im życie. Rycerze Camerona podróżują w zbrojach, a podczas oblężenia nawet w nich śpią. Dochodzi do tego, że zamiast napisać, iż bohater oparł się o mur, autor wspomina, która część pancerza dotyka kamieni. Oprócz tego oczywiście pojawiają się miecze rozmaitych długości, włócznie, kopie, łuki, kusze, trebusze i temu podobne. Zdecydowaną większość książki zajmują opisy potyczek i bitew. Regularne walki zaczynają się tak przed dwusetną stroną, a kończą w okolicach siedemset osiemdziesiątej. Ileż można czytać o tym, jak ktoś kogoś pchnął, a ktoś ciął, ten szarżuje, tamten paruje, inny dźga? Zapewne to rodzaj powieści, który bardziej przemówi do stereotypowego czytelnika płci męskiej.
Dodatkowym problemem jest to, że Cameron nie stosuje stopniowania napięcia. Po rozwlekłym początku wybucha konflikt na wielką skalę, który wlecze się przez kilkaset stron i dopiero sam koniec zmagań oferuje nieco większe emocje. Kanadyjczyk zaludnił strony „Czerwonego Rycerza” tabunem postaci, z których nieliczne czymkolwiek się wyróżniają. Zastosował także mozaikową narrację opartą o wielu bohaterów, niestety bez powodzenia. Rozumiem przez to, że fragmenty przeplatające historię Czerwonego Rycerza rzadko kiedy wnoszą coś naprawdę istotnego dla fabuły. Dziesiątki, a może i setki stron zapełnione zostało opisami tego, jak drugo- i trzecioplanowi bohaterowie podróżują, obozują, zatrzymują się w gospodach, rozmawiają o organizowaniu turnieju czy przymiotach damy dworu oraz temu podobnymi drobiazgami.
Świat przedstawiony nie jest szczególnie oryginalny, choć zawiera kilka smaczków. Czytelnik dostaje kolejną wariację na temat quasi-średniowiecznej Europy. Na wyspie Albie ludzie walczą ze odgrodzoną murem, znajdującą się na północy Dziczą, skąd od czasu do czasu napływają hordy potworów. Na ziemiach należących do ludzi panuje ustrój feudalny.
Zastanawia mnie – i jeśli ktoś z czytelników tej recenzji zna historię oraz realia średniowiecza, chętnie przeczytam komentarz – na ile realistyczny jest zamysł wyjściowy. Otóż Czerwony Rycerz jest dowódcą oddziału najemników. Oddział ten, jak informuje autor, liczy sobie trzydzieści jeden kopii, w skład każdej wchodzą rycerz, giermek, pachołek oraz dwóch łuczników. Poza tym z oddziałem podróżują także rzemieślnicy, słudzy, prostytutki, handlarze oraz poganiacze. To już niemal niewielka armia (jak dowiadujemy się później, cała Alba w razie potrzeby jest w stanie wystawić kilka tysięcy ludzi). Wyposażenie i utrzymanie takiego oddziału to ogromny koszt – już zbroja, oręż i bojowy koń to poważny wydatek. Kogo byłoby stać na ich usługi?
Pewnie mało kto zwróci na to uwagę, ale mnie „średniowieczny” charakter zepsuły nieco wzmianki o bohaterach spożywających kukurydzę i kabaczki, czy kolibrach[1]. Powieściowe uniwersum nie jest po prostu umagicznioną Europą, a raczej terenem nią inspirowanym, więc to tylko drobiazg, zastanawiam się jedynie, czy to świadoma decyzja, czy też historyczne zainteresowania Camerona ograniczyły się jedynie do kwestii związanych z militariami.
Większość autorów zwykle wymyśla sobie religie. W Albie wyznawane jest chrześcijaństwo, chociaż równocześnie stosuje się magię i Kościół to akceptuje. Przyznam, że jej koncepcja i opisy używania przypadły mi do gustu – źródła mocy, pałace pamięci, nomenklatura, widowiskowe efekty czarów. Opisy czarodziejskich zmagań ubarwiają lekturę.
Niestety, nie mogę pochwalić konstrukcji bohaterów. Czerwony Rycerz miał być tajemniczy, zamiast tego przez pierwszą połowę książki wydał mi się postacią wydmuszką, do tego zachowującą się w sposób niepozwalający wytworzyć sobie spójnego obrazu. Dopiero później sceny rozmów, w których młody dowódca ujawnia emocje, oraz stopniowo ujawniane informacje z jego przyszłości pozwalają tej postaci nabrać nieco charakteru. Jego kompani zlewają się w jedną masę, po dłuższym czasie może kilku można wyróżnić z tłumu. Przy okazji dodam, że spodobały mi się inspiracje arturiańskie, zwłaszcza pomysł na „Mordreda, który nie chciał być Mordredem”.
Pozostali bohaterowie rzadko kiedy budzą emocje – zapamiętałam maga Harmodiusza, odrobiny wyrazistości z czasem nabył ser Gawin. Nieszczególnie udały się autorowi postaci kobiece, jedna przeorysza ma charakter. Już same opisy bywają koślawe, że wspomnę wzmiankę o rzęsach tak długich, „że czasami mogłaby je polizać”. Reakcje kobiet bywają cokolwiek dziwaczne – powiedziałabym, że raczej to, iż nowo poznany człowiek, z którym nie miało się okazji nawet porozmawiać, zachodzi cię ukradkiem, przygniata do ściany i pomimo protestów obcałowuje (powinnam jeszcze wspomnieć, że bohaterka jest nowicjuszką w zakonie), nie stanowi dobrego początku zażyłej znajomości. Ale cóż, autor tak najwyraźniej wyobraża sobie miłość od pierwszego wejrzenia. Dodam, że ów wątek miłosny został dalej wyjątkowo marnie poprowadzony.
Tłumaczenie nie odrzuca, ale też można mieć kilka zastrzeżeń. Gdy bohaterowie przeklinają, tłumaczka każe im bluźnić, dziwacznie brzmi też słowo „remont” w kontekście, z którego wynika, że chodzi o uzupełnianie braków osobowych w oddziale.
Jeśli chodzi o wyżej podpisaną, pierwsze dwieście stron powieści tak mnie znudziło, że właściwie jedynie żal z powodu wydanych na książkę pieniędzy oraz brak czytelniczej alternatywy powstrzymał mnie przed zaprzestaniem lektury. Potem czytało mi się bez większego zaciekawienia, ale i nieboleśnie. Wreszcie, gdzieś tak po pięćsetnej stronie akcja zaczęła mnie wciągać. Z tego powodu miałam problem z oceną punktową – ostatecznie zdecydowałam się uśrednić ocenę z pierwszej i drugiej połowy. Sama raczej po dalsze tomy nie sięgnę, choć sądząc z innych internetowych opinii, znalazło się sporo czytelników, którym powieść do gustu przypadła.
koniec
25 września 2018
PS. Człowiek uczy się przez całe życie – już kilka razy dziwili mnie ciągnący za armiami markietanie – sądziłam, że to raczej błąd tłumaczenia. Ale spotkawszy się z nimi po raz trzeci rzecz sprawdziłam i okazuje się, że to wędrowni handlarze towarzyszący wojsku.

1) Kukurydza pochodzi z Ameryki Południowej, zaś kabaczki zostały wyhodowane we Włoszech w XIX wieku. Z kolei kolibry występują w obu Amerykach.

Komentarze

« 1 2
28 IX 2018   13:24:06

@ Paweł M. - To było, jak to mawiają "uczciwe pytanie" - nie siedzę w historii, więc naprawdę nie wiem. O włoskich kondotierach słyszałam, ale średniowiecze kojarzy mi się z czasami, gdzie wszędzie były lasy, miasta były malutkie i ogólnie ludności było niewiele, zwykli ludzie mieli co roku problem z przeżyciem przednówka, a wielka bitwa to jak w niej brało udział, bo ja wiem, 2 tysiące ludzi. (zdecydowanie brakowało w programie edukacji z historii tematów w rodzaju - jak żyli ludzie w danej epoce, jak funkcjonowała gospodarka itp. wrycie na pamięć dat bitew i postanowień pokojów, cóż szybko się to zapomina i niewiele więcej zostaje w głowie).

Słyszałam, że koń bojowy i zbroja to czasem równowartość kilku wiosek - to nie lepiej by było mieć te wioski i w nich spokojne życie? Choć tu zapewne głównym problemem była dostępność ziemi - młodszy syn rodu nie miał skąd tych wiosek wziąć, a na kupno zbroi i wyruszenie w świat może i go było stać.

Może powinnam też więcej napisać, ale to był temat poboczny, - najbardziej zastanawiało mnie to, że oni byli wędrowną kompanią i można wnioskować, że raz lepiej raz gorzej im się wiodło - chodziło mi o to, czy to nie byłoby tak, że taki oddział zatrudniałby jakiś władca, że tak powiem nie na umowę-zlecenie ;p tylko niejako stacjonarnie, na długi czas, albo na czas wojny?

Zastanawiało mnie, czy klasztor miałby dość pieniędzy - w książce to mniszki są zleceniodawczyniami - ale ów klasztor ma pod kontrolą miasto, szmat okolicznych ziem oraz organizuje największy w sezonie jarmark, przez który płyną cenne towary, więc po namyśle stwierdzam, że nie jest to nierealistyczne.

@El Lagarto - tylko uprzedzam, że Z "Korony..." Zysk łaskawie wydał 5 z 7 tomów (przynajmniej tyle, że w tomie piątym dochodzi do dość istotnej kulminacji, tyle że właśnie potencjalnie najoryginalniejsze jest to, co może wydarzyć się dalej - bo w 5tym mają miejsce wydarzenia, które zazwyczaj kończą powieść fantasy, a tutaj dochodzi do wielkiej zmiany - w jakim kierunku podąży świat dalej, to jest ciekawe).
Tłumaczenie i redakcja zwłaszcza tomów 4 i 5 woła o pomstę do nieba.
Mimo tych wad i niestety też rozwlekania całości, to był jeden z tych paru cykli, które mnie wciągnęły - tak, że w kilka tygodni przeczytałam całość.

Podobało mi się to, że wizja jest spójna - religia jest powiązana z organizacją społeczeństwa, widać, że autorka sobie rzecz przemyślała.
Ponoć rzecz jest inspirowana historią ziem Niemieckich, jest tam w każdym razie władca, który ma zapędy unifikacyjne i problemy z sukcesją.
Jest też trochę intryg dworskich, choć nie tyle, co u Martina. Przyjemnie w każdym razie było śledzić powiązania genealogiczne postaci, które są ważne dla rozwoju fabuły.
Wreszcie - to jak do tej pory jedyna książka fantasy, którą czytałam, gdzie jeden z bohaterów zostaje świętym (przynajmniej tak to widzę, bo w związku z brakiem polskich wydań, nie wiem, jak potoczyły się jego losy).

05 X 2018   00:46:53

El Lagarto
Zgadza się, początki takowych kompanii to XIII wiek. Ale własnie na tym okresie wzoruje się autor tego cyklu.

Wcześniej nie tylko wikingów najmowano, bo np. także Pieczyngów. Czy nie były to wielkie oddziały... Chyba jednak bywały, bo np. Włodzimierz Wieki najął tylu wikingów, że nie było go stać na ich opłacenie, więc ich "spławił" do Bizancjum. Nie wiadomo w jakim charakterze (najemników?, sojuszników? - z kontekstu można wnosić, że raczej tych drugich) w wojskach Chrobrego atakujących Ruś znaleźli się Węgrzy i Pieczyngowie - było ich łącznie półtora tysiąca.

05 X 2018   01:14:52

Beatrycze
Dwa tysiące ludzi to nie była wielka bitwa. Wielkie bitwy w tym okresie, to takie, w których walczyło kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wystarczy wymienić np. bitwę pod Crécy (1346), w której łącznie miało walczyć nawet do 50 000 wojowników (w tym najemnicy włoscy) czy choćby naszą bitwę pod Grunwaldem, gdzie wg niektórych historyków starło się nawet 80 000 ludzi (osobiście uważam, że było to mniej, ale na pewno kilkadziesiąt tysięcy). 60-80 tysięcy miało też walczyć pod Warną (1444).

"Słyszałam, że koń bojowy i zbroja to czasem równowartość kilku wiosek"

Kluczowe słowo - CZASEM. Dziś samochód też CZASEM jest kosmicznie drogi, ale jak poszukasz to i za dwa tysie kupisz taki, którym spokojnie pojeździsz. Weźmy np. miecz, w drugiej połowie XV wieku można było kupić taki za 15 groszy, ale też taki za 240 groszy (krowa kosztowała ok. 40 groszy). Ale nie wszyscy wojownicy mieli miecze, biedniejsi mieli np. kordy za 8-12 groszy, albo topór za 4 grosze. Więc jak widzisz można się było wyposażyć na bogato, a można było zastosować wariant oszczędnościowy.


I zwróć uwagę na jeszcze jedną rzecz - rycerze to zawsze była mniejszość wojowników. Nie chce mi się teraz sprawdzać dla wszelkich wojsk i wszelkich okresów, ale np. dla krzyżaków w Prusach w połowie XIII w. szacuje się, że na jednego rycerza przypadało 10-12 innych wojowników.

05 X 2018   11:41:00

Dziękuję za wyjaśnienia.
Nie sądziłam, że aż tyle ludzi brało udział w bitwach. To zmusza mnie do zweryfikowania obrazu (zastanawiam się, czy nie został on wywołany oszczędnościami na planach filmów iseriali historyczych, które mogłam oglądać jako dziecko ;P

Zawsze w takich sprawach zastanawiają mnie praktyczne kwestie - logistyka, aprowizacja. Podejrzewam, że zebranie tylu ludzi i potem ich dotarcie na miejsce trwało. Nie mówiąc już o powrocie, choć w tym przypadku ludzi było już mniej. To w sumie smutne, jak się ludzie potrafią sprawnie zorganizować, gdy przychodzi do zarzynania bliźniego swego.

06 X 2018   04:04:05

"Podejrzewam, że zebranie tylu ludzi i potem ich dotarcie na miejsce trwało".

Dlatego wyprawy były przygotowywane z dużym wyprzedzeniem. Polska i Litwa przygotowania, które zwieńczyła bitwa pod Grunwaldem (nie wiem czy trzeba, ale przypomnę 15 VII 1410), zaczęły już jesienią 1409 roku. Przygotowania objęły m.in. zapewnienie wyżywienia - solono mięso (m.in. z polowań). Jak twierdzi Marian Kukiel, historyk wojskowości, żywność musiała być przygotowana na co najmniej 6 tygodni takiej wyprawy. Rycerz też brał z domu jakieś wyżywienie dla siebie i swojego pocztu. Oczywiście było to na bieżąco uzupełniane przez rabunek.

Taki rabunek był bardzo fachowo organizowany ("nadwyżki" były na bieżąco odsyłane do kraju rabujących). I tak np. w 1238 r. Świętopełk wschodniopomorski najechał na Kujawy. Tylko w dobrach biskupa włocławskiego (bez dóbr księcia, innych instytucji kościelnych i dóbr prywatnych) zrabowano:
- 177 koni (wierzchowych?),
- 229 koni pociągowych,
- 69 źrebiąt,
- 575 wołów,
- 1176 krów,
- 3174 owce,
- 1267 świń,
- nieznaną bliżej ilość cieląt.

To chyba przez jakiś czas wyżywiłoby całkiem spora armię :D A to nie był wieki najazd, tak patrząc na potencjał Świętopełka, to max 3000 wojowników.

07 X 2018   00:20:45

Data bitwy pod Grunwaldem to jedna z nielicznych, jakie pamiętam (chodzi mi o rok, bo już miesiąca i dnia to nie).

Tak sobie myślałam, że pewnie rabowali po drodze. Żal mi najbardziej tych zwykłych ludzi, którzy sobie żyli ciężko pracując, a tu takie wędrujące wojska zagarniały, na co natrafiły i z czego ci ludzie mieli żyć potem... (o ile w ogóle przeżyli taki napad na wieś).

07 X 2018   23:35:59

Akurat u Camerona aspekt "zwykłych ludzi", których łupi wojsko, jest uwzględniony, choć oczywiście stanowi poboczny wątek. Rzadko zastanawiamy się kto stoi za aprowizacją Armii Dobra :-)

Co do wyżywienia wojsk - w armii mongolskiej każdy żołnierz miał przy sobie bukłak ze sfermentowanym kobylim mlekiem (kumysem). Mogli się tym mlekiem żywić się przez wiele dni, a w razie potrzeby upuszczali krew wierzchowcom i ją pili. Dawało im to niesamowitą mobilność, bo nie musieli pędzić za sobą stad bydła. M. in. dlatego oddziały mongolskie i tatarskie mogły spadać jak grom z jasnego nieba i momentalnie znikać.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.