W książce reporterskiej „Miasteczko Panna Maria” spotykamy Amerykanów od wielu pokoleń, którzy pielęgnują śląską tożsamość. Jakie były początki ich przodków i jak żyją obecnie?
Ślązacy i duch Teksasu
[Ewa Winnicka „Miasteczko Panna Maria” - recenzja]
W książce reporterskiej „Miasteczko Panna Maria” spotykamy Amerykanów od wielu pokoleń, którzy pielęgnują śląską tożsamość. Jakie były początki ich przodków i jak żyją obecnie?
Ewa Winnicka
‹Miasteczko Panna Maria›
Dziennikarka i reportażystka Ewa Winnicka od wielu lat zajmuje się ciekawymi, a nie zawsze powszechnie znanymi szczegółami związanymi z obecnością Polonii w Stanach Zjednoczonych. Ma między innymi na swoim koncie książki: „Milionerka. Zagadka Barbary Piaseckiej-Johnson” (Wyd. Znak, 2017) oraz „Greenpoint. Kroniki Małej Polski” (Wyd. Czarne, 2021). Na ogół świetnie wiemy, że ślady Polaków są łatwe do znalezienia w dzielnicy Nowego Jorku czy też w Chicago. Ale rzadko kiedy wspomina się przy tym Teksas, gdzie – jak się okazuje – mieszkają do dzisiaj ludzie będący potomkami tych, którzy wyjechali za chlebem ze Śląska.
Historia tamtych emigrantów znana jest raczej w wymiarze regionalnym, aniżeli ogólnokrajowym. Warto w tym miejscu wspomnieć wystawę zorganizowaną w Muzeum Diecezjalnym w Opolu „Śląscy Teksańczycy wczoraj i dziś” (jej wernisaż odbył się 16 marca 2014 roku) i pokazywaną w muzeach w Polsce.
1) Przypomina ona historię emigrantów z Płużnicy Wielkiej i Sławięcic, którzy w latach 1854-55 wyjechali w kilku grupach, aby osiedlić się na południu Stanów Zjednoczonych.
Wszystko zaczęło się parę lat wcześniej, gdy pochodzący z Płużnicy Wielkiej ksiądz Leopold Moczygemba wyjechał do Teksasu roku jako misjonarz, by opiekować się niemieckimi osadnikami. Zachęcał swoich rodaków, żeby też przyjeżdżali. Wykupił dla rodaków ziemię niedaleko San Antonio, na której powstała osada Panna Maria. W latach 1854-70 w Teksasie osiedliło się ponad 3470 osób z Górnego Śląska, jak możemy przeczytać w książce. Nikt jeszcze wtedy nikt nie przypuszczał, że relacje księdza z podopiecznymi parafianami przybiorą dramatyczny obrót; mówiono, że uciekł ze wspólnoty przed zlinczowaniem.
„Nic w Teksasie nie przypominało życia, które [nowo przybyli] zostawili za sobą”, pisze Ewa Winnicka. Autorka kreśli trudne realia, przed którymi emigranci uciekali w nieznane. Ale to, co było przed nimi, okazało się jeszcze trudniejsze. Wszystko trzeba było sobie zbudować samodzielnie: domy mieszkalne i kościół, przyzwyczaić się do innego klimatu i otaczającej przyrody. Łatwo nie było, bo w pierwszym roku osadnictwa szczególnie dokuczliwa była susza. Później dochodziły także inne problemy, również te związane z relacjami pomiędzy poszczególnymi grupami nowo przybyłych.
Dramatycznym okresem w historii śląskich Teksańczyków okazała się amerykańska wojna secesyjna (1861-65). Można mówić o przewrotności losu: Ślązacy, uciekający przed uciskiem i koniecznością służby wojskowej w pruskim wojsku, w nowej ojczyźnie, chcąc nie chcąc, musieli zasilić szeregi armii walczącej w tamtejszej wojnie domowej. W tym momencie widać bardzo wyraźnie, jak dzieje tej małej etnicznej grupy przyjezdnych stopniowo coraz mocniej zaczęły się przenikać z „wielką” historią Stanów Zjednoczonych. Przybysze ze Śląska stali się Amerykanami, których łączyło coraz więcej z innymi mieszkańcami kraju. Niestety, spotykali się też z odrzuceniem i prześladowaniami. Autorka wspomina tutaj o zastraszaniu ich przez Ku Klux Klan w latach 20. XX wieku. Katolików i Polaków uważano za ignorantów i osoby niskiego pochodzenia.
Ewa Winnicka nadała swojej książce ciekawą strukturę, prowadząc narrację w dwóch perspektywach czasowych. Czytamy na przemian o dawnych dziejach osadników przybyłych do Teksasu oraz o spotkaniach z ich współczesnymi potomkami; autorka odwiedziła Teksas w 2022 i 2023 roku. W obu tych wątkach mamy świetnie opowiedziane indywidualne losy wielu osób, pokazane zawsze na tle szerokiej panoramy realiów i przemian historycznych. W tym kontekście ważnym punktem jest na przykład intensywna ekspansja przemysłu naftowego i na początku XX wieku. Stworzyło to nowe szanse, ale też przyniosło ze sobą zagrożenia, na przykład zanieczyszczenie środowiska. Dalszy rozwój tamtych ziem po drugiej wojnie światowej również przyniósł zmiany w osadzie Panna Maria i okolicach.
Portrety poszczególnych postaci są barwne i dynamiczne, a ich biografie – wręcz po amerykańsku (!) „filmowe”. Chyba u wszystkich autorce udało się uchwycić ich indywidualność i bogatą osobowość. Jest tak niezależnie od tego czy czytamy o kimś żyjącym współcześnie czy też o osobie, której biografia została odtworzona na podstawie źródeł historycznych. Dobre pióro Ewy Winnickiej, jej wnikliwość, a jednocześnie wrażliwość, czyni lekturę szczególnie przyjemną i satysfakcjonującą.
Bardzo ciekawy jest wątek „powrotów”, czyli gościnnych wizyt Ślązaków z Teksasu w Polsce, organizowanych przez księdza Franciszka Kurzaja po 1989 roku. Spotkania te budziły szczególnie wiele emocji u Amerykanów, którzy interesowali się swoimi korzeniami, jak i po stronie mieszkańców Polski, odkrywających bliższe i dalsze pokrewieństwo z tymi, którzy przyjechali na odwiedziny.
Co ciekawe, książka przynosi też nie zawsze oczywiste refleksje dotyczące relacji polsko-śląskich. To temat szczególnie aktualny, chociażby w kontekście ostatnich dyskusji związanych ze statusem języka śląskiego. Spojrzenie na realia życia i kultury Amerykanów śląskiego pochodzenia, a zwłaszcza na ich stosunek do tradycji i języka przodków nadaje temu dyskursowi unikalnego kolorytu.
2)Lektura „Miasteczka Panna Maria” dodatkowo poszerza nasze horyzonty, dostarczając ciekawej wiedzy o „duchu Teksasu”, tego największego stanu USA, pod wieloma względami osobnego – i mocno w sobie zakochanego. Ten duch specyficznej amerykańskości, hołdujący wszystkiemu, co w życiu proste oraz bezwzględnie popierający powszechną dostępność do broni, mocno dzisiaj inspiruje prawicowych amerykańskich radykałów. „Teksas jest stanem umysłu”, jak zauważył swego czasu John Steinbeck – i Ewie Winnickiej udało się znakomicie ten stan umysłu uchwycić. Jest to tym ciekawsze, że czyni to za sprawą bezpośrednich spotkań z potomkami śląskich osadników i odtworzeniem historii tych, którzy tam przyjechali.
1) miałam okazję ją obejrzeć w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, 13 maja – 19 czerwca 2015, kurator wystawy: dr Anitta Maksymowicz. O tym wydarzeniu pisałam w miesięczniku PWSZ w Raciborzu „Eunomia” (nr 6/2015).
2) Podczas wspomnianej przeze mnie wystawy można było się dowiedzieć, że w dokumentach w rubryce „kraj pochodzenia” wielu ówczesnych imigrantów pisało „Poland”, mimo że naszego kraju na mapie świata wtedy nie było.