Trochę to zaskakujące, że Hollywood tak późno sięgnęło po tematykę „księżycową”. Wydana niejako przy okazji książka w naturalny sposób uzupełnia wiele szczegółów z życia tytułowego „pierwszego człowieka” i właściwie stanowić powinna lekturę obowiązkową osób zainteresowanych wyścigiem na Księżyc.
Dlaczego Armstrong?
[James R. Hansen „Pierwszy człowiek” - recenzja]
Trochę to zaskakujące, że Hollywood tak późno sięgnęło po tematykę „księżycową”. Wydana niejako przy okazji książka w naturalny sposób uzupełnia wiele szczegółów z życia tytułowego „pierwszego człowieka” i właściwie stanowić powinna lekturę obowiązkową osób zainteresowanych wyścigiem na Księżyc.
James R. Hansen
‹Pierwszy człowiek›
Pewnie gdyby zrobić plebiscyt na najbardziej znanego człowieka, Neil Armstrong zająłby jedną z najwyższych pozycji. Być może nawet pierwszą. Bo kto się może z nim równać? Kolumb, Magellan? Ale jeśli zacząć się zastanawiać, co przeciętny człowiek wie o pierwszym astronaucie, który dotknął Księżyca, to taka wiedza może wypaść blado. A wiemy niewiele ponad to, że był Amerykaninem i zapewne pilotem (bo w tamtych czasach tylko pilot mógł zostać astronautą albo kosmonautą). Ale już pilotem jakiej formacji i, skoro był pilotem, to czy brał udział w jakiejś wojnie? Jeśli kogoś interesuje droga pierwszego człowieka na Srebrny Glob oraz nieco szersze spojrzenie na całość amerykańskiego programu księżycowego, to po książkę Jamesa R. Hansena sięgnąć powinien. Autor wykonał tytaniczną pracę, a mając bezpośredni dostęp do uczestników tamtych wydarzeń, mógł stworzyć niezwykle precyzyjny życiorys głównego bohatera i obraz jego otoczenia.
Opowieść o Neilu Armstrongu rozpoczyna tak, jak rozpoczynają się często biografie mieszkańców Nowego Świata (np. Johna Kenta
1) czy Jima Hensona), od przedstawienia szczegółowego rodowodu sięgającego wiele pokoleń wstecz. Nie do końca rozumiem tę manierę, krótkie przedstawienie rodziców w zupełności by wystarczyło. Na szczęście autor dość szybko przechodzi do głównego bohatera i szczegółowo opisuje jego losy jako typowego mieszkańca małego, amerykańskiego miasteczka. Co ciekawe i co będzie się później przewijało w życiu i karierze Armstronga, to źródło jego fascynacji lataniem. Z historii opowiedzianej przez Hansena wynika, że owszem Neila interesowały samoloty, ale pilotem został jakby przez przypadek. Przyszłego zdobywcę Księżyca nurtowała sama konstrukcja latających maszyn, co objawiło się już w młodym wieku smykałką do budowy latających modeli. „(…) chciałem być inżynierem lotniczym. Później zająłem się pilotażem, bo uznałem, że dobry inżynier powinien znać się na działaniu samolotu.” To właśnie zdanie chyba najlepiej określa jego stosunek do latania i wyjaśnia, dlaczego nie poprzestał na karierze pilota marynarki wojennej i został oblatywaczem, a później astronautą. Będąc w duszy przede wszystkim inżynierem szukał wyzwań technologicznych. I trzeba przyznać, że pod tym względem książka Hansena dobrze przedstawia poszczególne etapy kariery zawodowej dowódcy Apollo 11. Nie był jakimś tam gościem, którego wsadzono do rakiety i kazano lecieć na Księżyc. Ciężko harował jako pilot doświadczalny w bazie Edwards, pracował przy rozwoju symulatorów, a w trakcie samego programu księżycowego spędził kilka długich lat konsultując i weryfikując wybrane zagadnienia techniczne. Neil Armstrong nie działał w próżni. Pracował, współdziałał i przygotowywał się z innymi ludźmi. Miał swoich szefów, kolegów, przyjaciół. W książce znajdziemy zwięzłe życiorysy i opisy charakterów kluczowych osób programu księżycowego.
Jak wspomniałem na początku, Hansen wykonał (a przynajmniej tak to przedstawia) benedyktyńską pracę odtwarzając historię Neila Armstronga. Wygląda na to, że na podstawie zebranego materiału byłby w stanie odtworzyć prawie każdy dzień z życia tytułowego bohatera. A przynajmniej od momentu, gdy wstąpił do lotnictwa. Każdy lot, każde wydarzenie w lotnictwie marynarki, w NACA i jej następczyni – NASA. Ale nie całkiem udało się Hansenowi dotrzeć do osobistych odczuć Armstronga, nie wiemy, jakie myśli tłukły mu się w głowie, gdy latał z prędkością 5 Machów, gdy startował w Gemini, gdy lądował na Księżycu. Biograf zbył to (rzekomą) skromnością Armstronga pozbawiając nas, czytelników poznania wnętrza tego człowieka. Z dużym prawdopodobieństwem Armstrong był introwertykiem, co znacznie utrudniło pracę Hansena. Tym niemniej, dzięki wytężonej pracy tego ostatniego, czytelnik ma okazję poznać wiele szerzej nieznanych faktów z amerykańskiego programu kosmicznego. I dzięki temu, że śledzimy losy konkretnego uczestnika tego programu, możemy lepiej zrozumieć zależności pomiędzy poszczególnymi fazami – od programu Merkury, przez Gemini, po Apollo i lądowanie na Księżycu. W szczególności dzięki udziałowi Neila Armstronga w locie Gemini VIII poznajemy bliżej tej niedoceniany wcześniej program będący bezpośrednim przygotowaniem do lotów na Księżyc. Tym bardziej, że ten konkretny lot nie odbył się bez perturbacji. A lądowanie na Księżycu? Ten element pewnie jest najlepiej znany, natomiast intrygującym wątkiem jest proces podejmowania decyzji, który z astronautów Aldrin czy Armstrong jako pierwszy dotknie księżycowego gruntu. I lekko niewiarygodnie brzmią zapewnienia obydwu, że żadnemu z nich na tym pierwszeństwie nie zależało.
Nie ma co ukrywać, że praca Hansena jest mocno laurkowa. Autor wyraźnie przyjął perspektywę swojego bohatera. Trudno jest znaleźć jakieś przykłady i sytuacje przedstawiające Armstronga w negatywnym świetle. Jeśli taki wątek gdzieś się pojawia, to Hansen od razu śpieszy z mocnym uzasadnieniem postępowania Armstronga. „Pierwszy człowiek” jako biografia może nie jest książką doskonałą, ale bardzo możliwe, że w przypadku tego konkretnego człowieka jest najlepszą, jaką można było napisać.
1) kanadyjski dowódca dywizjonu 303