Jak słyszymy w mediach niemal każdego dnia, personel polskiej służby zdrowia w Polsce nie ma łatwego życia. „Obchód” utwierdza nas w tym przekonaniu, pokazując realia systemu widziane spostrzegawczymi oczami ambitnego lekarza.
Pan kotek był chory i inne historie
[Piotr Jan Marczyński „Obchód” - recenzja]
Jak słyszymy w mediach niemal każdego dnia, personel polskiej służby zdrowia w Polsce nie ma łatwego życia. „Obchód” utwierdza nas w tym przekonaniu, pokazując realia systemu widziane spostrzegawczymi oczami ambitnego lekarza.
Piotr Jan Marczyński
‹Obchód›
Piotr Jan Marczyński zastrzega, że jego „Obchód” jest powieścią, w której znalazły się historie nieprawdziwe, a występujące tu postacie są wyłącznie fikcyjne. I tak przyjmijmy, choć oczywiście nie da się pominąć faktu, że główny bohater i zarazem narrator Piotr Mrówczyk ma wiele wspólnego z autorem. Te same specjalizacje lekarskie, stopień doktora nauk medycznych, również – pasja żeglarska, o której zresztą tutaj też co nieco przeczytamy. „Obchód” jest może nie tyle powieścią, ile raczej fikcyjnym pamiętnikiem lekarza, zapisem zdarzeń „ubarwionych”, jak czytamy w posłowiu.
Książka absorbuje już od pierwszych chwil. Na tyle, że trudno ją odłożyć. Autor okazuje się świetnym „opowiadaczem”, serwuje nam scenę za sceną, anegdotę za anegdotą w tak szybkim tempie, że na dobre odrywamy się od rzeczywistości… Znakomite są tu dialogi, które mają swoją specyficzną „melodię” i rytm. Narracja „Obchodu” jest godna pochwały: nie ma tu dłużyzn, autor posługuje się językiem tak samo precyzyjnie jak chirurgicznym skalpelem; wystarczy kilka trafnie dobranych słów, by zarysować „klimat” i realia sytuacji o różnym zabarwieniu emocjonalnym.
Jest więc dramatycznie i poważnie, ale dużo częściej – zabawnie. Komiczny zmysł autora powoduje, że książka wywołuje u czytającego salwy śmiechu. Jest humor sytuacyjny i branżowe anegdoty. Piotr Jan Marczyński tropi niejeden absurd, który napotyka w swojej karierze, dostrzega niedomagania systemu, czasem także – ludzkie niedociągnięcia. Nie jest jednak złośliwy, potrafi zachować dystans, nie traktuje wszystkiego ze śmiertelną powagą, nie naruszając przy tym standardów swojego zawodu. Jak wspomniałam wcześniej, medycyna łączy się u głównego bohatera z pasją żeglarstwa, o którym autor potrafi również ciekawie pisać. Relacje i anegdoty z rejsów są miłym przerywnikiem w opisach jakże stresogennej kariery doktora Mrówczyka.
Piotr Mrówczyk jest lekarzem bardzo doświadczonym. Widzimy go na wszystkich etapach kariery: najpierw jako kandydata na studia medyczne, później studenta, lekarza stażysty. Dalej następują pracowite lata związane z uzyskaniem dwóch specjalizacji: chirurgii i urologii. Nadchodzi etap pracy naukowej, uzyskanie stopnia doktora nauk medycznych, wyjazdy na sympozja i konferencje medyczne na całym świecie. Kariera doktora Mrówczyka przypadła na zmieniające się społeczno-polityczne realia w Polsce: przed rokiem 1989 i później.
Miałabym zastrzeżenia do jednego wątku – gdy główny bohater jeszcze jako student kilka razy próbuje podejść do zaliczenia z filozofii, zniechęcona wykładowczyni skwapliwie wystawia mu ocenę dostateczną „żeby tylko już więcej się u niej nie pokazywał”. Nie twierdzę, że takich przypadków nie ma, ale po co utrwalać tego rodzaju postrzeganie nauczycieli akademickich, jako tych, którzy sprzeniewierzają się zawodowej etyce. Wszak lekarze też nie lubią, gdy to o nich powtarza się stereotypy mijające się z prawdą, a które mają swoje źródło też najczęściej w jednostkowych przypadkach. Ale to oczywiście spostrzeżenie na marginesie. Mrówczykowi - studentowi nie brakuje też fantazji, by próbować zaliczyć egzamin "na piłkarza", a konkretnie na belgijskiego piłkarza Alexa Czerniatyńskiego (notabene: nie był on obrońcą, jak czytamy w książce, ale napastnikiem w reprezentacji Belgii).
Na uwagę zasługuje opis doświadczeń Mrówczyka, gdy został kierownikiem ośrodka zdrowia w Kwidzynie. To dla niego wyzwanie podwójne: został zmuszony do wyjazdu poza rodzinną Warszawę (czyli - w jego mniemaniu - na głuchą prowincję), a w dodatku jego praca upływa pod znakiem wyczerpującej rywalizacji z mitycznym doktorem Żółtowskim… Nie można się oprzeć wrażeniu, że tacy Żółtowscy istnieją chyba tylko po to, żeby uprzykrzyć życie i tak już ciężko pracującym lekarzom, którzy nie mają ani chwili dla siebie.
Każdy rozdział książki poprzedza ciekawie dobrane motto, co dodatkowo buduje koloryt opisywanych historii i dodaje im „smaczków”. Na przykład część o perypetiach lekarza stażysty opatrzona jest cytatem z K. I. Gałczyńskiego: „jeżeli ogórek nie śpiewa (…) to prawdopodobnie nie może” (W domyśle zapewne: dlaczego lekarz stażysta nie jest bogiem wszechmogącym?) Są cytaty z piosenek zespołów: Lady Pank oraz Perfect, głos ma tutaj także Kuba Sienkiewicz – piosenkarz, ale też, warto wiedzieć, doktor nauk medycznych. Moim ulubionym fragmentem jest parafraza początku popularnego wierszyka „Pan kotek był chory”, utrzymana w konwencji czarnego humoru. Szkoda kotka…
Ciekawie przedstawione są także opisy niektórych przypadków pacjentów oraz dokonywanych przez doktora Mrówczyka zabiegów. Chyba mogłoby być ich nawet trochę więcej. Te (interesująco opisane) medyczne realia są tu jednak obecne na tyle, że możemy wyrobić sobie pogląd, jak wiele wyzwań niesie ze sobą ten zawód, jak trudne jest diagnozowanie i podejmowanie (nieraz pod presją czasu) decyzji o zabiegach czy leczeniu.
Jak to wygląda od strony lekarza? O którym my, pacjenci często myślimy, że nic nie robi, a my tracimy godziny, czekając na to, by łaskawie nas przyjął. Świat doktora Piotra jest taki: „Praca! Praca! Praca! Weekend, krótkie chwile dla znajomych i znów praca. (…) [C]ałe dnie przy sztucznym oświetleniu (…). Od dyżuru do dyżuru, od gabinetu do spółdzielni. Wiecznie w niedoczasie, zawsze spóźniony, często wkurzony, zmęczony i niewyspany (…).
Choć wiele sytuacji w „Obchodzie” jest zabawnych (i to na tyle, że trudno pohamować głośny śmiech), to jednak nie dajmy się zwieść pozorom. Najgłębsza warstwa tej książki jest raczej ponura i mało optymistyczna. Życie prywatne doktora Mrówczyka jest w rozsypce. System opieki zdrowotnej w Polsce w żadnym zakresie nie wspiera lekarza. Pensje są takie, jakie są. Trzeba borykać się już nawet nie z brakiem specjalistycznego sprzętu, ale też z niedoborem papieru do drukarek. W świetle tego wszystkiego zakończenie książki ma wydźwięk pesymistyczny i bardzo przygnębiający. Autor przypomina nam, że lekarz to także człowiek, który ma ograniczoną wytrzymałość na stres, systemowe niedociągnięcia i brak jakichkolwiek perspektyw w zawodzie i w życiu.
![koniec](/img/i_koniec.gif)