Poznajcie Artura Marnego. Wyróżnia się ponadprzeciętną przeciętnością i właśnie przekracza smugę cienia w postaci kryzysu wieku średniego. Czy „Marny” to bohater naszych czasów?
Szczególny egzemplarz
[Andrew Sean Greer „Marny” - recenzja]
Poznajcie Artura Marnego. Wyróżnia się ponadprzeciętną przeciętnością i właśnie przekracza smugę cienia w postaci kryzysu wieku średniego. Czy „Marny” to bohater naszych czasów?
Nie jest to pierwsza powieść tego autora, który ma już na swoim koncie kilka innych, ale za to odniosła największy sukces. „Marny” został wyróżniony nagrodą Pulitzera w 2018 roku. Zasłużenie, bo przede wszystkim książkę (z dużą dawką humoru) czyta się znakomicie. Poza tym można ją interpretować i odczytywać na różne sposoby. Wtedy okazuje się, że autor w głębszej warstwie porusza szereg wcale nie tak zabawnych tematów. I wreszcie – „Marny” nawiązuje do wielu motywów literackich.
Artur Marny jest literatem. Daleko mu do sławy celebryty, są od niego lepsi, ale jest na tyle rozpoznawalny, że otrzymuje od czasu do czasu zaproszenia na festiwale i wieczory literackie. Trafiła mu się nawet propozycja poprowadzenia kursu pisania kreatywnego. Można powiedzieć, że Marny prowadzi życie bardzo typowe dla obecnych „intelektualnych komiwojażerów”, sprzedając owoce swojej pracy w trybie obwoźnym, gdzie akurat jest na nie zapotrzebowanie. Jego powieść „Kalipso” wzbudza zainteresowanie (skojarzenie z Odyseją Homera jak najbardziej uzasadnione), choć ostatnio jego wydawnictwo dało mu do zrozumienia, że nie chce zająć się jego najnowszą książką, tak więc nie wiadomo, co będzie z dalszą karierą Marnego.
Również życie prywatne Artura jest chwilowo na zakręcie. Właśnie zakończył się jego kilkuletni związek, a jego były partner przysłał mu zaproszenie na swój ślub. Marny, chcąc uniknąć upokorzenia i litościwych spojrzeń znajomych, że oto jego dawna miłość wybiera życie z kimś innym – korzysta z okazji i wybiera się w służbową trasę dookoła świata. Jako literat będzie wygłaszał, uświetniał i brał udział… Każda propozycja, jak się okazuje, jest o niebo lepsza od tkwienia w domu i przymusu obecności na nieszczęsnym ślubie. Podróż potrwa 80 dni – i tutaj oczywiście mamy kolejny literacki trop, który prowadzi nas do znanej powieści Juliusza Verne’a.
Wszystko brzmi z pozoru wspaniale, ale jaki będzie ten wyjazd, jeśli zważyć, że Marny to szczególny „egzemplarz”? Nieprzeciętnie przeciętny, przede wszystkim jest pechowcem; czego nie dotknie, to schrzani, gdzie nie pójdzie, zaliczy wtopę, tak jakby życie sprzysięgło się przeciwko niemu i stale płatało mu figle. Artur Marny bardzo przypomina Jima Szczęściarza – bohatera wielkiej satyrycznej powieści Kingsleya Amisa (wydanej w 1954 roku), dzisiaj może nieco zapomnianej, ale trafiającej w sedno, jeśli chodzi o spostrzeżenia dotyczące relacji jednostki ze środowiskiem oraz własnym życiem.
Rys satyry jest pomiędzy tymi utworami bardzo zbliżony, ale to niejedyne nawiązanie do innych książek. Ostre jak brzytwa spojrzenie na środowisko literatów (ludzi próżnych i skupiających się wyłącznie na własnych sukcesach) jest też bardzo podobne do sposobu, w jaki scharakteryzował ludzi nauki mistrz powieści akademickiej David Lodge. Warto tu przypomnieć jego „Zamianę” albo „Mały światek” (gdzie naukowcy również podróżują i przeżywają różne perypetie). Humor jest zjadliwy, by nie rzec – złośliwy, ale niepozbawiony też pobłażliwości wobec niechlubnych cech ludzkiego charakteru.
Powieść, którą czyta się jednym tchem, pełna jest zabawnych sytuacji, śmiesznych spostrzeżeń i skojarzeń, ale szybko się orientujemy, że autor wcale nie chce „obśmiewać” swojego bohatera. Bowiem nuta humoru jest po to, by jeszcze bardziej wyeksponować to, co w powieści najpoważniejsze. Przede wszystkim chodzi o to, że nie da się uciec od samego siebie i swoich życiowych porażek, trzeba umieć się z nimi mierzyć i nauczyć się je „przepracowywać”. Jak poradzi sobie z tym Artur Marny, przeczytamy w książce.
Nasz bohater odwiedza po kolei Meksyk, Włochy, Niemcy, Maroko, Indie i Japonię. W każdym z tych krajów witają go gospodarze, są też koledzy z branży literackiej, znajomi znajomych. Autor nie zajmuje się tutaj jednak przypadkami bohatera spowodowanymi różnicami kulturowymi. Na pewno za to „Marny” spełnia kryteria tzw. powieści pikarejskiej, gdzie mamy pokazanie losów włóczęgi-obieżyświata oraz satyryczny obraz czasów i realiów, w których porusza się główna postać. Czy Artur to bohater naszych czasów, przeciętny intelektualista, zmuszony porzucić osiadłe, stabilne życie i zarabiać pieniądze dookoła świata?
Być może dałoby się „Marnego” odczytać również jako symboliczną konfrontację USA (których reprezentantem jest Marny) z resztą świata. I widzimy, że dla Ameryki nie jest to bilans korzystny. Greer, jak się przekonujemy w kolejnych rozdziałach, skupia się na wszelkich odcieniach, nazwijmy to „Marności”; zachowaniach Artura nie zawsze sensownych, jeśli weźmiemy pod uwagę jego fajtłapowatość. Czytaj: Ameryka to już nie lider narzucający narrację i wzorce myślenia innym. Zwraca uwagę, że Marny podróżuje po świecie, w którym nie zostaje z góry założone, że wszyscy znają język angielski. Już chociażby ten symbol jest bardzo wymowny, a opisane w powieści sytuacje oparte na językowych nieporozumieniach są nieraz bardzo zabawne.
I tutaj rzecz najbardziej zaskakująca. Pomimo śmiechu, ostrości spojrzenia i braku taryfy ulgowej dla głównego bohatera – Greer nie pozbawia nas wielkich – i to naprawdę wielkich – wzruszeń. Bo jest to przede wszystkim liryczna, intymna powieść o upływie czasu. O przemijaniu. O starzeniu się. Zmianie perspektywy spojrzenia, gdy przybywa lat. Marny żyje cały czas przeszłością – wspomina swoje dawne miłości, młodość, gdy jeszcze całe życie było przed nim. Spotykając po drodze swoich dawnych znajomych, konfrontuje ich ze wspomnieniami. Konkluzje są w wielu wypadkach zaskakujące. I tu można przywołać „Smugę cienia” Josepha Conrada, który potrafił w swoim (skądinąd poważnym) utworze po mistrzowsku pokazać ten szczególny moment zacierania się ostrych konturów duszy mężczyzny związany z upływem czasu. Gdy nagle pojawiają się wątpliwości, wkrada się niepewność, przybywa egzystencjalnych dylematów, zmienia się orbita myśli. Ten właśnie stan nazwał Conrad „smugą cienia”, i to na tym etapie znajduje się Artur Marny, kończący podczas podróży 50 lat.
A później Marny wraca do domu. Zakończenie również budzi skojarzenie z „Odyseją” Homera i jest bardzo wzruszające. Aha, jeszcze na marginesie: że też Greer nie bał się zapeszyć, wprowadzając do swojej powieści scenę, gdy jeden z bohaterów zdobywa nagrodę Pulitzera?!