Powieść „Dziewczyny w przestworzach” Noelle Salazar miała być hołdem dla bohaterskich amerykańskich kobiet-pilotek w czasów drugiej wojny światowej. Jaka szkoda, że w efekcie otrzymaliśmy zaledwie średnie czytadełko.
Tylko dziewczyny
[Noelle Salazar „Dziewczyny w przestworzach” - recenzja]
Powieść „Dziewczyny w przestworzach” Noelle Salazar miała być hołdem dla bohaterskich amerykańskich kobiet-pilotek w czasów drugiej wojny światowej. Jaka szkoda, że w efekcie otrzymaliśmy zaledwie średnie czytadełko.
Noelle Salazar
‹Dziewczyny w przestworzach›
Historie o roli kobiet w wielu dziedzinach życia nadal czekają na opowiedzenie. Ich wspólnym mianownikiem jest zazwyczaj to, że panie są lub były niedoceniane, a ich dorobek – umniejszany lub wręcz nawet zawłaszczany przez mężczyzn. Dlatego każda próba, by przywrócić kobietom należne im miejsce w dziejach ludzkości zasługuje na uwagę. Warto w tym miejscu wspomnieć na przykład „
Ukryte działania”, reportażową książkę o pracy czarnoskórych kobiet-matematyczek, które w wydatny sposób przyczyniły się do ogromnego skoku technologicznego w dziedzinie lotnictwa i inżynierii kosmicznej w USA.
„Dziewczyny w przestworzach” nie są literaturą faktu, a powieścią, lecz jej zamysł jest podobny. Wydawca na czwartej stronie okładki podkreśla, że chodzi o „rzucenie światła na mało znany obszar historii”, którym była działalność Kobiecych Sił Powietrznych (WASP) w USA w latach 40. XX wieku. Aby odciążyć walczących na froncie mężczyzn, powoływano kobiety do służb pomocniczych i szkolono na potrzeby lotów transportowych.
Powieść Noelle Salazar jest fikcją literacką, ale opiera się do pewnego stopnia na faktach. Historia Audrey Coltrane nawiązuje do losów ponad tysiąca kobiet, które dostały się do korpusu WASP. Główną bohaterkę poznajemy, gdy na wyspie Oahu na Hawajach zajmuje się szkoleniem pilotów (mężczyzn!) na potrzeby lotnictwa bojowego. Audrey lata od dwunastego roku życia, a w przyszłości chce mieć własne lotnisko i powietrzną flotę transportową. Musimy tylko pamiętać, że są lata 40. XX wieku, w których to czasach jedyną możliwą życiową drogą kobiety (zwłaszcza wywodzącej się z bogatej klasy średniej) jest jak najszybsze zamążpójście i założenie rodziny…
Na Oahu Audrey przeżywa dramatyczne chwile, związane z atakiem Japończyków na Pearl Harbor. Po jakimś czasie młoda kobieta wyjeżdża do Sweetwater, gdzie odbywa szkolenie Kobiecych Sił Powietrznych. Przyjmowano do nich wyłącznie osoby z licencją pilota – a ponieważ dla Audrey latanie na różnych typach samolotów to bułka z masłem, kolejny etap jej kariery nie mógł być inny.
Tych, którzy być może spodziewali się czegoś więcej o szczegółach technicznych i realiach związanych z obsługą samolotu, czeka rozczarowanie. Autorka świadomie pominęła różne detale techniczne i faktograficzne – słusznie uważając, że akurat nie to jest głównym akcentem powieści. Ciekawą stroną „Dziewczyn w przestworzach” jest natomiast stworzenie portretu zbiorowości kobiet-pilotek, przyjaźni między nimi; tej jedynej w swoim rodzaju więzi łączącej ludzi, którzy na co dzień obcują z ryzykiem. Sądzę jednak, że ten motyw mógłby być w powieści opisany jeszcze lepiej i głębiej, zwłaszcza w połączeniu z wątkami utraty przyjaciółek w dramatycznych katastrofach lotniczych…
Tym, co wybrzmiewa w powieści najlepiej, jest podkreślenie, jak bardzo niedoceniane były kobiety-pilotki i jak mocno umniejszane były ich niewątpliwe osiągnięcia. „(…)Zastanawiałam się, czy przyjdzie taki czas, że mężczyźni zaczną nas w końcu doceniać. (…) Czy kiedykolwiek zdobędziemy uznanie za nasze umiejętności i naszą odwagę. Czy też raczej pozostaniemy dla nich >tylko dziewczynami<. Bawiącymi się w coś, do czego nie zostałyśmy stworzone”, snuje refleksje Audrey. Dużo tu sytuacji, potwierdzających, że z docenieniem i uznaniem nie było najlepiej. Losy Kobiecych Sił Powietrznych są jakże znamienne: oficjalnie korpus ten nie miał statusu wojskowego, dlatego też po jego rozwiązaniu kobiety nie miały żadnych przywilejów związanych ze służbą dla kraju. Co więcej, obawiano się, że „zabiorą mężczyznom pracę” i nie zatrudniano ich po wojnie nawet w lotnictwie cywilnym. Trzeba też oczywiście pamiętać, że w tamtych czasach w USA kobiety w ogóle podejmujące pracę zawodową były w zdecydowanej mniejszości.
Noelle Salazar upomina się o uznanie dla profesjonalizmu i bohaterstwa kobiet czasów drugiej wojny światowej, ale tak się składa, że sama buduje w swojej książce ich zgoła odmienny, a nawet powiedziałabym – szkodliwy wizerunek. Wiele miejsca w powieści (i to niemal od pierwszej strony) zajmują wątki relacji z mężczyznami, miłosnych podchodów, romantycznych intryg. Różny jest ich poziom, na przykład wątek Cartera jest w moim odczuciu infantylny, wręcz idiotyczny. To nie kobiety są protagonistkami powieści, ale kobietki, które w głowie mają niewiele więcej poza szminkami, perfumami i ciuszkami. Nie wykracza to poza wspomniany wcześniej obraz „tylko dziewczyn”, z którym chce walczyć Audrey. Z tej racji, że Noelle Salazar kładzie akcent na romans – książka staje się po prostu jednym z wielu czytadełek średniego lotu.
Oczywiście „Dziewczyny w przestworzach” to powieść, której celem jest dostarczenie czytelnikom rozrywki. I ten cel zostaje bez wątpienia spełniony, lektura jest lekka i przyjemna. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że bez wątków romansu nie obejdzie się niemal żadna powieść. Tym bardziej, że główne bohaterki to młode kobiety: chcą żyć pełnią życia i się podobać, tego nie można nie pokazać. Ale akurat takie protekcjonalne, paternalistyczne spojrzenie po prostu nie pasuje do całego kontekstu i zamysłu książki. Jeśli już autorka składa deklaracje o „rzucaniu światła na mało znany obszar historii” i przywracaniu właściwego postrzegania kobiet-pilotek, to powinna była również pisać o kobietach w poważny, nieuwłaczający im sposób.
Warto przy okazji zwrócić uwagę, że „Dziewczyny w przestworzach” nie jest pierwszą powieścią, której bohaterkami są pilotki amerykańskich Kobiecych Sił Powietrznych. Jakiś czas temu mieliśmy okazję poznać książkę Fannie Flagg „Babska stacja” (Wyd. Otwarte, 2015).