Od jakichś 10 lat w przestrzeni literatury anglojęzycznej ma miejsce prawdziwa ekspansja pisarstwa fantastycznego dla młodzieży (zwanego popularnie YA – od „young adult”), które zachwyca swą oryginalnością i bogactwem światów przedstawionych. Co ciekawe, prócz twórców zawodowo parających się tą odmianą fantastyki, jak J.K. Rowling, Philip Pullman czy Holly Black, coraz chętniej próbują w niej swych sił pisarze na co dzień uprawiający literaturę dla dorosłych, czego przykładem jest „Un Lun Dun” – najnowsza powieść Chiny Miéville’a.
Konrad Walewski
Cudzego nie znacie: NieLondyn – wyobraźnia niereglamentowana
[China Miéville „Un Lun Dun” - recenzja]
Od jakichś 10 lat w przestrzeni literatury anglojęzycznej ma miejsce prawdziwa ekspansja pisarstwa fantastycznego dla młodzieży (zwanego popularnie YA – od „young adult”), które zachwyca swą oryginalnością i bogactwem światów przedstawionych. Co ciekawe, prócz twórców zawodowo parających się tą odmianą fantastyki, jak J.K. Rowling, Philip Pullman czy Holly Black, coraz chętniej próbują w niej swych sił pisarze na co dzień uprawiający literaturę dla dorosłych, czego przykładem jest „Un Lun Dun” – najnowsza powieść Chiny Miéville’a.
China Miéville
‹Un Lun Dun›
Jeśli China Miéville potrzebował odpoczynku od przebogatego, frapującego świata Bas-Lag, nie mógł chyba wybrać lepszego kurortu dla swojej niewyczerpanej wyobraźni niż baśniowy Londyn. Oto po raz drugi w swej twórczości zszedł do jego podziemi, tym razem w książce dla młodzieży, bajkowej opowieści, która z jednej strony czerpie pełnymi garściami ze świata Lewisa Carrolla oraz literatury dziecięcej, z drugiej zaś, podobnie jak w przypadku powieści „King Rat” (1998), z tradycji literackich podziemi Londynu znanych z utworów Dickensa, Gaimana czy de Larrabeitiego. Aczkolwiek u Miéville’a wszystko to jest przetworzone, przenicowane, a przede wszystkim wzbogacone przez zdumiewające twory fantazji autora „Dworca Perdido” – czy to postacie, czy to fascynujące swym barokowo-surrealistycznym rozmachem, chwilami wzbudzające dreszczyk grozy miejsca.
Przez kilka tygodni dwunastoletnia Zanna dostrzega, iż dzieją się wokół niej jakieś osobliwe sprawy: psy zatrzymują się i zaczynają się jej przyglądać, wiewiórki w Queen’s Park przynoszą jej orzeszki; tylko koty swym odwiecznym kocim zwyczajem ignorują ją, trzymając dystans. Wszystko to zwiastuje serię nieprawdopodobnych wydarzeń, jaka wkrótce nastąpi. A będzie to podróż, którą odbędzie wraz ze swą przyjaciółką, Deebą – tułaczka przez labirynt podziemi Londynu, a raczej miejsca, które stanowi jak gdyby magiczne odbicie miasta w swoiście, niewyobrażalnie wręcz wykoślawionym zwierciadle. NieLondyn (Un Lun Dun, czyli UnLondon) to bowiem miejsce uformowane z odpadów prawdziwego Londynu: wszelkich popsutych bądź zużytych sprzętów, ale i dziwacznych, groteskowych indywiduów. Oto pewnego dnia coś niesamowitego poczyna rozgrywać się wokół Zanny – za sprawą jakiejś niesamowitej siły „wyłącza” ona rzeczywistość, odgłosy miasta poczynają niknąć, wszystko odpływa w dal, dziewczynki zaś przenoszą się do NieLondynu – Krainy Czarów epoki postindustrialnej.
Miéville w charakterystyczny dla siebie sposób, niczym wytrawny malarz bądź rzeźbiarz surrealista, konstruuje swą widmową metropolię – zarówno miejsca, jak i postacie – z wszelkich znanych przedmiotów codziennego użytku, ale karykaturalnie manipulując ich proporcjami i zastosowaniem. Są tu więc domy wzniesione ze starych maszyn do pisania bądź zużytych telewizorów, jest Brokkenbroll, władca połamanych parasoli, które dryfują w przestworzach niczym stada kruków. A przy tym pisarz z wdziękiem sięga do klasycznych motywów fantasy, takich jak przepowiednia, magiczna księga (wielce zresztą oryginalna, a chwilami przezabawna), świat na krawędzi zagłady i wybraniec, który ma go ocalić – wszak dziewczynki nie tylko zwiedzają oniryczny NieLondyn, ale, co ważniejsze, mają zmierzyć się ze Smogiem, potężną, żywą chmurą wyziewów i spalin, która pragnie spowić i pochłonąć miasto.
„Un Lun Dun” dobitnie dowodzi, że wyobraźnia brytyjskiego twórcy wciąż jest niespożyta, niczym wyobraźnia dziecka, które z łatwością tworzy całe światy z tego, co akurat znajdzie pod ręką. W jego kreacjach bowiem nie znać jakiegoś szczególnego wysiłku twórczego, ich bogactwo jest tak naturalne, tak nieskrępowane i zdumiewające, że nawet najtężsi wizjonerzy malarstwa surrealistycznego mieliby problemy ze zilustrowaniem co poniektórych scen. Co ciekawe, wyzwanie to podjął sam autor, który oprawił własną powieść serią ilustracji – można je obejrzeć na stronie
amerykańskiego wydawcy.
Podobnie jak w powieściach o świecie Bas-Lag, tak i w NieLondynie nie brak miejsc strasznych, naznaczonych piętnem nieokiełznanego industrializmu czy szaleństwa, nie brak przy tym umiejętnie wkomponowanych miéville’owskich „postulatów programowych”: oto miasto rządzone jest przez klikę niekompetentnych, skorumpowanych biurokratów zwanych Propheseers, którzy zupełnie nie radzą sobie z zaistniałym kryzysem, toteż gruntowne zmiany polityczne wydają się nieuniknioną koniecznością.
Jeśli można postawić jakiś zarzut tej powieści – choć przypuszczam, że tym powinni się już zająć jej młodzi czytelnicy – to nieprawdopodobna prędkość, z jaką zmienia się scenografia; bogactwo motywów, niekiedy wręcz ich nadmiar, sprawia, że lektura powieści, śledzenie poczynań jej bohaterów zmienia się w eksplorację samego świata. To trochę tak, jakby w grze komputerowej gracz niespodziewanie stracił zainteresowanie jej celem oraz swoją postacią i jął eksplorować świat, w jakim się znajduje, dla samej radości przebywania w nim. Faktem jest, iż co kilka stron wystrzeliwuje fajerwerk pomysłów tak oryginalnych, że można by nimi obdzielić dobrych parę powieści fantastycznych.
Żal mi tych wszystkich adeptów literatury fantasy, którzy wciąż jeszcze marzą o tworzeniu poczciwych światków zaludnianych przez elfy, krasnoludy i ludzi, gdzie dobrzy, brodaci magowie w spiczastych czapkach mocą swych zaklęć bronią maluczkich przed zakusami wszelkiej maści władców ciemności, a dzielni wojownicy dokonują cudów męskości. Kierunek, jaki wyznaczają pisarze pokroju Chiny Miéville’a – bez względu na to, czy piszą dla dorosłych, czy dla dzieci – dość bezwzględnie domaga się od twórców porzucenia podobnych mrzonek, odstąpienia raz na zawsze od tolkienowskiego paradygmatu i uruchomienia niereglamentowanej wyobraźni. Bezwzględnie, ponieważ oryginalność ich światów zasadniczo rewaluuje samo pojęcie fantasy (przypomnijmy, że proces ten rozpoczął się przed blisko trzydziestu laty wraz z publikacją takich utworów jak „Małe, duże” Johna Crowleya, „Viriconium” M. Johna Harrisona czy „Księga Nowego Słońca” Gene’a Wolfe’a).
Warto chyba w tym miejscu dodać, że od pewnego czasu mamy do czynienia z prawdziwą ekspansją niezwykle oryginalnej fantastyki dla młodzieży tworzonej przez pisarzy zawodowo związanych z literaturą fantasy i science fiction: „A Princess of Roumania” (2005), „The Tourmaline” (2006) i „The White Tyger” (2007) Paula Parka, „Changeling” (2006) Delii Sherman czy „Flora Segunda” (2007) Ysabeau S. Wilce to zaledwie kilka najciekawszych tytułów. „Un Lun Dun” wpisuje się więc w ów nurt utworów zaskakujących bogactwem swego świata, rozmachem wizji, a co ważniejsze, powieść Miéville’a w znacznie większym stopniu wydaje się podążać „drogą niewybraną”, szlakiem przetartym przez Philipa Pullmana w jego genialnych „Mrocznych materiach” niż tą znaną z cyklu J.K. Rowling. Nie należy się więc spodziewać, by najnowsze dzieło twórcy świata Bas-Lag podważyło pozycję książek o Harrym Potterze. Ma ono jednak szansę przyciągnąć uwagę zarówno młodych czytelników, jak i tych starszych, którzy zechcą przynajmniej zwiedzić tak wyjątkowy świat, tak jak zwiedza się intrygującą wystawę sztuki bądź nietuzinkowy park tematyczny.