Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Luciano Pavarotti

© lucianopavarotti.com
© lucianopavarotti.com
ImięLuciano
NazwiskoPavarotti
WWW

Bajka o Królu Wysokiego C

Esensja.pl
Esensja.pl
Szóstego września w wieku siedemdziesięciu jeden lat zmarł Luciano Pavarotti. Trudno było o tym nie słyszeć, gdyż wszystkie media łkały z rozpaczy i załamywały ręce. Tym samym Pavarotti zajął miejsce wśród Wielkich Nieobecnych: Enrica Carusa, Marii Callas, Tita Schipy, ale i Elvisa Presleya, Freddiego Mercury’ego i Kurta Cobaina. Bo Pavarotti był w takim samym stopniu fast foodem dla mas, w jakim kawiorem dla socjety. Był postacią niezwykłą: potrafił zapełniać gmachy największych oper równie często jak strony tabloidów. Miał dwa przymioty, które posiadają ludzie wielcy: charyzmę i talent. I coś jeszcze: wspaniałą osobowość.

Paweł Franczak

Bajka o Królu Wysokiego C

Szóstego września w wieku siedemdziesięciu jeden lat zmarł Luciano Pavarotti. Trudno było o tym nie słyszeć, gdyż wszystkie media łkały z rozpaczy i załamywały ręce. Tym samym Pavarotti zajął miejsce wśród Wielkich Nieobecnych: Enrica Carusa, Marii Callas, Tita Schipy, ale i Elvisa Presleya, Freddiego Mercury’ego i Kurta Cobaina. Bo Pavarotti był w takim samym stopniu fast foodem dla mas, w jakim kawiorem dla socjety. Był postacią niezwykłą: potrafił zapełniać gmachy największych oper równie często jak strony tabloidów. Miał dwa przymioty, które posiadają ludzie wielcy: charyzmę i talent. I coś jeszcze: wspaniałą osobowość.

Luciano Pavarotti

© lucianopavarotti.com
© lucianopavarotti.com
ImięLuciano
NazwiskoPavarotti
WWW
Ta historia zaczyna się banalnie niczym bajka na dobranoc. Dawno, dawno temu, w małej miejscowości Modena na północy Włoch żył sobie mały chłopiec Luciano. Jego tata Fernando był piekarzem, choć tak naprawdę marzył o tym, aby być znanym śpiewakiem. Miał cudowny głos i gdyby nie wrodzona nieśmiałość, z pewnością byłby wielki, a tak pozostały mu występy w miejscowym chórze. Z kolei mama Luciana – Adele – była pracownicą w fabryce cygar. Rodzina Pavarottich, mimo że biedna jak większość rodzin na biednej północy, kochała się i wzajemnie wspierała. Potem powinno być jak w bajce: chłopiec sięga po zbiory płyt ojca i porażony pięknem nagrań postanawia: „Będę śpiewał!”, po czym wyrusza z domu w poszukiwaniu swego szczęścia i lepszego losu. Matka na odchodne daje mu zaoszczędzone pieniądze, ojciec przytula go po męsku, nie mówiąc ani słowa…
Tak by to wyglądało w bajce. W rzeczywistości było nieco inaczej…
Najlepszy bramkarz wśród tenorów
Luciano zaczął, co prawda, śpiewać wcześnie, bo w wieku dziewięciu lat, ale o tym, że obierze karierę muzyczną, zadecydował dopiero po skończeniu Schola Magistrale. Wcześniej marzył raczej o tym, by zostać… bramkarzem. Nie opuścił też od razu Modeny. Miast tego zaczął uczyć się śpiewu pod okiem wyśmienitego nauczyciela Arriga Poli. Miał wtedy lat dziewiętnaście. Potem rzeczywiście było już jak w bajce. Pavarotti, który dorabiał m.in. jako sprzedawca ubezpieczeń, stawał się coraz lepszym śpiewakiem. Przyszły pierwsze sukcesy: w 1955 r. wraz z miejscowym chórem zdobył w Walii pierwszą nagrodę na konkursie International Eisteddfod, w 1961 r. zadebiutował w solowej roli jako Rodolfo w „La Bohéme” w Reggio Emilia. W tym czasie zmienił nauczyciela (został nim Ettore Campogalliani) i stan cywilny (ożenił się ze śpiewaczką Aduą Veroni).
Potem rzeczy nabierają zawrotnego tempa: Pavarotti odbywa tournée po Australii, daje koncerty w Ameryce, a w 1965 r. trafia do La Scali – mekki miłośników opery. Jest już wielki. Jest już słynny. Nazywają go „Królem Wysokiego C”. Ale to nie wystarcza. W 1972 r. w Metropolitan Opera śpiewa w „Córce pułku” Dionizettiego. Ma swój wielki dzień. Ba! muzyka ma swój wielki dzień. Dziewięć razy wspina się na wysokie C. Siedemnaście razy publika odwdzięcza mu się, prosząc o bisy. Teraz jest już supergwiazdą. Proszony jest o prowadzenie wykładów ze śpiewu, zapraszany do telewizji i radia. Dzięki swojemu apetytowi na życie, uśmiechowi, jowialności szybko zjednuje sobie rzesze miłośników.
Zabobony i skandale
Luciano zostaje gwiazdą z wszystkimi przysługującymi takowej kaprysami. Znany jest z tego, że jest bardzo przesądny. Z tego, że nie rozstaje się ze swoją białą chustką, że podobno przed koncertem do kieszeni spodni wkłada gwóźdź z desek za kurtyną, a po scenie przed koncertem rozrzuca kawałki nawilżonych jabłek, by nie wysuszać strun głosowych. Gazety rozpisują się o jego diecie, jest pod ciągłym obstrzałem paparazzich. No i te wszystkie skandale. W wieku 68 lat żeni się z o połowę młodszą śpiewaczką Nicolettą Mantovani. Występując w rodzinnej Modenie, śpiewa z playbacku, w 1972 r. zostaje wygwizdany w La Scali, w 2002 roku doprowadza do szału kierownictwo Metropolitan Opera, kiedy do ostatniego momentu nie wiadomo było, czy zechce – mimo przeziębienia – wystąpić w „Tosce”. Gra toczy się o wielką stawkę: wykupiono przecież wszystkie miejsca, a ceny biletów sięgnęły dwóch tysięcy dolarów. O tym, czy wystąpi, spekulowały wszystkie gazety. Nic z tego: dosłownie w ostatniej minucie tenor upiera się i z koncertu nici. W Lyric Opera w Chicago dorobił się nawet zakazu występów po tym, jak odwołał ponad połowę z 41 koncertów. Cóż z tego! Wszak za takie wybryki kocha się największych.
Pavarotti na bis
„Chcę, by przekaz muzyki, wspaniałej muzyki mógł dotrzeć do tak wielu ludzi jak to możliwe” – mówił. Osiągnął swój cel. Przyczyniły się do tego m.in. osławione koncerty Trzech Tenorów. Razem z Placidem Domingiem i José Carrerasem nadał nowy wymiar określeniu „sztuka dla mas”. Zaczęli od występu w 1990 na finałach mistrzostw świata w piłce nożnej we Włoszech, zbierając pieniądze na cele charytatywne, i od tego czasu stali się szalenie popularni. Krytycy kręcili nosem, mówiąc, że to „nie muzyka dla milionów, ale muzyka za miliony”. To, że muzykami kierowały czysto komercyjne pobudki, potwierdza fakt, że dobór utworów był mocno pod publiczkę (doszło do tego, że śpiewali hymn FC Liverpool „You′ll Never Walk Alone”, „Singing in the Rain”, a nawet kolędy). Czy zaszkodziło to wizerunkowi Pavarottiego? Wręcz odwrotnie, nawet jeśli magazyn „Forbes” nazwał jego muzykę poperą, a zazdrośni koledzy po fachu zżymali się na „szarganie świętości”.
W latach 90. sława naszego bohatera sięgnęła zenitu. Został rekordzistą Księgi Rekordów Guinnessa za największą ilość bisów na jednym koncercie (165!!!); koncert Trzech Tenorów „Encore” obejrzało w telewizji 1,2 miliarda osób, czyli jedna piąta populacji Ziemi; zdobył pięć nagród Grammy. Jego głos dzięki starannemu doborowi repertuaru zachował świeżość do późnych lat: mając już 69 wiosen, dostał 12-minutową owację na stojąco w Metropolitan Opera za rolę Mario w „Tosce”. Krytycy mawiali, że „gdy był w najlepszej formie, jego głos brzmiał jak najbardziej wstrząsający dźwięk w historii nagrań”. Był oszałamiająco popularny (zdarzało mu się występować przed półmilionowym tłumem w nowojorskim Central Parku) i wręcz grzesznie bogaty (według „Forbesa” w 1996 r. zajmował 28. pozycję na liście najbogatszych ludzi show-businessu). Był królem życia.
Lecz każda porządna bajka ma swój koniec. Tak jest i z tą. Nasz bohater żył długo i szczęśliwie, lecz w końcu ten uśmiechnięty, ciepły człowiek musiał skapitulować przed chorobą. Mając 71 lat, umarł na raka, pozostawiając w smutku żonę, cztery córki, wnuczkę i miliony fanów. Jak przystało na „Króla Wysokiego C”, miał iście królewski pogrzeb w rodzinnej Modenie. Podczas pogrzebu włączono nagranie wspólnego występu Luciano z jego ojcem. Nie zabrakło owacji na stojąco.
PS A szczęśliwe zakończenie? Na pewno będzie takowe dla koncernów fonograficznych. Słupki sprzedaży dostaną nagłej erekcji – zaroi się od „debestofów”, okazyjnych wydań koncertów, filmów dokumentalnych, biografii… O naszym bohaterze znów będzie głośno w kolorowych czasopismach i fachowych magazynach, będą go wspominać melomani i gospodynie domowe. Czyli tak jak chciał sam, mówiąc: „Dlaczego muzyka ma być czymś elitarnym? Powinna być dla wszystkich”.
koniec
7 października 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Milczenie Boga
— Paweł Franczak

Są wielcy, nie Mali!
— Paweł Franczak

Pokój z Zornem!
— Paweł Franczak

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (2)
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Zawód: kompozytor
— Paweł Franczak

Na żywo i z prądem
— Paweł Franczak

Pierwszy sort Chopina
— Paweł Franczak

Między arcydziełem a Radiem Maryja
— Paweł Franczak

Quo Vadis, rynku muzyczny?
— Paweł Franczak

Diament nieco zszarzały
— Paweł Franczak

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.