Spotkanie z panem W.(ater) B.(oysem) Yeatsem [The Waterboys „An Appointment With Mr Yeats” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Mike Scott obdarował nas jeszcze jedną magiczną płytą, na której czar wierszy Yeatsa znalazł piewcę rozumiejącego tę poezję całym sobą i potrafiącego dać jej wyraz, potwierdzając uniwersalność i urzekając odbiorcę. Tak jak Yeats zaklinał wizję piękna niemal nieziemskiego w wiersze, tak Scott wydobywa to piękno i funduje nam podróż w eteryczny, magiczny świat, którego coraz mniej w naszym codziennym, zabieganym życiu.
Spotkanie z panem W.(ater) B.(oysem) Yeatsem [The Waterboys „An Appointment With Mr Yeats” - recenzja]Mike Scott obdarował nas jeszcze jedną magiczną płytą, na której czar wierszy Yeatsa znalazł piewcę rozumiejącego tę poezję całym sobą i potrafiącego dać jej wyraz, potwierdzając uniwersalność i urzekając odbiorcę. Tak jak Yeats zaklinał wizję piękna niemal nieziemskiego w wiersze, tak Scott wydobywa to piękno i funduje nam podróż w eteryczny, magiczny świat, którego coraz mniej w naszym codziennym, zabieganym życiu.
The Waterboys ‹An Appointment With Mr Yeats›Utwory | | CD1 | | 1) The Hosting Of The Shee | | 2) Song Of Wandering Aengus | | 3) News For The Delphic Oracle | | 4) A Full Moon In March | | 5) Sweet Dancer | | 6) White Birds | | 7) The Lake Isle Of Innisfree | | 8) Mad As The Mist And Snow | | 9) Before The World Was Made | | 10) September 1913 | | 11) An Irish Airman Foresees His Death | | 12) Politics | | 13) Let The Earth Bear Witness | | 14) The Faery’s Last Song | |
Muszę szczerze przyznać, że nie spodziewałem się, iż zespół, który wiele radości sprawił mi prawie trzydzieści lat temu, w szarych czasach stanu wojennego, a potem spowodował trochę rozczarowań, jeszcze mnie czymś zaskoczy. A już zupełnie się nie spodziewałem, że mnie wzruszy i zachwyci, i rzuci mną o ścianę, jak to bywało przy pierwszych, jeszcze czarnych krążkach. Pomimo więc braku jakichkolwiek oczekiwań pozytywnych (kilka kompaktów autorstwa The Waterboys gromadzi na sobie zasłużony kurz w mojej płytotece) zdecydowałem się zaryzykować i kupiłem najnowszy album grupy. Oprócz dawnych sentymentów do Scotta i jego kolegów o zakupie zadecydował niewątpliwie dobór tekściarza. Otóż 52-letni Mike Scott (gdyż można chyba rzec, że The Waterboys to jego pseudonim artystyczny) zadecydował, że nagra płytę poświęconą jednemu z poetów, którzy go najbardziej inspirują, a złożyło się tak, że to i jeden z moich ulubionych autorów piszących po angielsku, wielki bard irlandzki, noblista i chyba ostatni twórca tak tkwiący korzeniami w romantyzmie – William Butler Yeats. Dobór tekściarza spowodował, że powstała płyta wspaniała, magiczna, eteryczna i baśniowa jak teksty Yeatsa. Tym niemniej Scottowi należą się wyrazy uznania nie tylko za wybór, ale i za odwagę, gdyż stanął w szranki z nie byle kim. I mimo całego uwielbienia żywionego przezeń do poety nie przeraził się ciężaru i stworzył dzieło prawie genialne, które śmiało można postawić na jednej półce z największymi dokonaniami The Waterboys. Mike Scott powraca do śpiewu natchnionego, prawie aktorskiego. Eksperymentuje z dźwiękiem poprzez dodawanie niespodziewanych instrumentów (saksofon, puzon, flet, skrzypce, harmonijka, organy Hammonda, obój) i duetów z Katie Kim, co z reguły wychodzi na zdrowie aranżacjom. Muzycznie płytę można zaliczyć do tak zwanego celtic rocka. Elementy folkloru irlandzkiego, nieodzowne jeżeli chodzi o dialog z Yeatsem, wspaniale komponują się z delikatnie rockowym brzmieniem. Jednak najwspanialej na płycie wypada sam Yeats. Jest to ze wszech miar hołd złożony poecie. Jego słowa uzyskują nowe życie, nową moc, nową siłę wyobraźni podparte muzyką i głosem Scotta. Sławetna melodyjność poezji jest doskonale wychwycona i podkreślona kompozycjami. Jej nastrój wzmocniony muzyką bierze nas w niewolę od pierwszego do ostatniego momentu. Tym, którzy nie znają angielskiego na tyle, by śledzić to, co śpiewa Mike Scott, radzę zaopatrzyć się w polskie tłumaczenia (Yeatsa tłumaczyli m.in. Stanisław Barańczak, Leszek Engelking i Ludmiła Marjańska). Bo wtedy na przykład „Song of Wandering Aengus” staje się rozsłonecznioną baśniową balladą ludową o życiu w poszukiwaniu piękna, symbolizowanego przez pstrąga, który zamienił się w najpiękniejszą dziewczynę na świecie, a „The Hosting of the Shee”, podkreślone plemiennym rytmem bębna, powoduje, że uczestniczymy w kawalkadzie wojennych upiornych bóstw irlandzkich nawiedzających ziemię. „An Irishman Airman Forsees His Death” nabiera jeszcze więcej zrezygnowanego dramatyzmu opowieści pochodzącej z zupełnie nieznanego nam stanu świadomości, transu wywołanego miłością do lotu i bliskością śmierci, a piękne miłosne ballady jak „White Birds” czy ezoteryczne niemal rozważania nad istotą piękna i przemijaniem w „Before The World Was Made”, tak typowe dla poezji Yeatsa, zyskują tony nowej zadumy i zachwytu. Elementy fascynacji światem klasycznym pojawiają się w tryptyku „News From the Delphic Oracle”, gdzie krążymy pomiędzy Pitagorasem i Plotynem, udajemy się na przejażdżkę na grzbietach delfinów i poznajemy świat nimf i faunów kopulującyh radośnie wokół jaskini Pana. Każda z części tego tryptyku ma osobną oprawę muzyczną podkreślającą tak charakterystyczne dla poety przemieszanie światów. Do świata greckiego nawiązuje również „Mad as the Mist and Snow”, w którym autor zastanawia się, czy wielcy myśliciele nie byli tylko szaleńcami. Dostaje się też politykom i klerowi w „September 1913” – tak tym współczesnym Yeatsowi, którzy odmówili poparcia irlandzkim robotnikom w walce o ich elementarne prawa, jak i przy odpowiednim odczytaniu współczesnym nam bankierom-spekulantom, politycznym karierowiczom czy przeżartemu pedofilią klerowi. Do nieistotności polityki nawiązuje też „Politics”, jeden z ostatnich wierszy Yeatsa, gdzie piękno kobiety i życia ukazane są jako najistotniejsze w obliczu nigdy niemijających, mimo starczego wieku, zachwytu i pożądania. Aż przypomina się Miłosz i jego „Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis”. Zresztą przy tylu pokrewieństwach trudno zrozumieć, dlaczego Miłosz przetłumaczył (wspaniale, ale jednak) tylko dwa wiersze Irlandczyka na polski. Scott potraktował twórczość Yeatsa z odpowiednią rewerencją, „stąpa więc lekko, bo stąpa po snach” 1) zgodnie z zaleceniem barda. Niezwykła wprost świadomość tekstu, powstała z wieloletniego współistnienia muzyka z tą poezją przekuwa się na wspaniale zaaranżowane kompozycje, oddające czar pierwowzoru. Sprawił on, że skrzydlate wersy poety prawie sto lat po jego debiucie dostały nową przestrzeń do lotu. Z drugiej strony nie upadł też przed dziełem Yeatsa na kolana tak, aby utrudniało mu to ingerencje w tekst. Mamy więc tworzenie nieistniejących refrenów poprzez powtarzanie strof, podmienienie tu i ówdzie kilku słów, czy nawet kolaż z trzech wierszy, aby stworzyć nową całość w „Sweet Dancer”, umieszczenie fragmentu monologu ze sztuki „Shadowy Waters” w piosence „White Birds” albo stworzenie zupełnie nowej całości poetyckiej (wspaniałego hymnu-protestu o tych, co polegli, sprzeciwiając się tyrańskiej władzy) z fragmentów sztuki w „Let The Earth Bear Witness”. Wszystkie te zabiegi niewątpliwie wychodzą płycie na dobre. Artysta oddaje ducha poety, ale jednocześnie przetwarza go na swoją własną modłę. Celtyckość i ludowość Yeatsa, jego natchnione wizje bazujące na ludowych baśniach i balladach, temat przemijania i piękna, rozczarowany polityką patriotyzm, ezoteryka, mistyczne wizje – mamy tu wszystko. Scott, oprócz świetnej oprawy i nowego odczytania dzieła Irlandczyka, zafundował nam do tego jeszcze reprezentatywną antologię, w której odbija się większość z jego poetyckich twarzy. Yeats postawiony przez The Waterboys w nowym kontekście odzyskuje nagle całą żywotność i magię. Nowa krew zaczyna krążyć w żyłach tej poezji, a jednocześnie połączenie powoduje, że to odczytanie obfituje w nowe znaczenia. Bo jak inaczej zrozumieć refren – wezwanie Niamh: „Away, come away” – w pierwszej piosence zapraszającej do świata Yeatsa jedynie wybranych, którzy są w stanie „opróżnić swe serce z jego śmiertelnego snu” 2) i wejść już w drugiej pieśni w „rajską krainę ułudy” 3), aby „Zrywać, nim się czas dokończy/ Srebrne jabłka księżycowe/ I złociste jabłka słońca” 4)? Ulotność życia i przemijanie tak obecne u Yeatsa są kontestowane przez muzyka w słowach „They shall be remembered for ever/ They shall be alive for ever/ They shall be speaking for ever/ The people shall hear them for ever.” (Na wieki będą pamiętani/ Na wieki będą żywi/ Na wieki mówić będą/ Na wieki będą ich ludzie słuchać”) w piosence „Let The Earth Bear Witness”. Słowa te mogą i chyba powinny być rozumiane również w odniesieniu do poety i jego dzieła, które do tańca zaprosił właśnie Mike Scott. Swoiste „non omnis moriar”, które zamiast autora wygłasza odczytujący i pokazujący jego żywotność wielbiciel, ale też współtwórca, oddzielony odeń dekadami. Zatem oprócz ulotności tego świata, ulotna jest i śmierć, dopóki trwa dzieło i pamięć. Jednakże nie wszystko na tej płycie uważam za udane. Szanuję pomysł, żeby z sielankowej „The Lake Isle Of Innisfree” zrobić skradającego się bluesa z delty, ale do mnie on nie przemawia, wolałbym coś bardziej odpowiadającego idei piękna i zachwytu zawartej w tym wierszu. Nie pasuje mi takie ujęcie, ale doceniam ironię i wykorzystanie iście bluesowej frazy Yeatsa „the hive for the honey bee”. A już próba nawiązania do cmentarnych ballad Nicka Cave’a w „A Full Moon in March” jest według mnie zupełnie nietrafiona. Poza tymi dwoma (dla mnie) delikatnymi dysonansami album jest jednak naprawdę wspaniały. Mike Scott obdarował nas jeszcze jedną magiczną płytą, na której czar wierszy Yeatsa znalazł piewcę rozumiejącego tę poezję całym sobą i potrafiącego dać jej wyraz, potwierdzając uniwersalność i urzekając odbiorcę. Tak jak Yeats zaklinał wizję piękna niemal nieziemskiego w wiersze, tak Scott wydobywa je i funduje nam podróż w eteryczny, magiczny świat, którego coraz mniej w naszym codziennym, zabieganym życiu. I ma chyba tego świadomość, wybierając na ostatni utwór „The Faery’s Last Song”, tekst pochodzący z jednej ze sztuk i ukazany jako ostatnia pieśń elfa odchodzącego z tego świata. Ten moment płyty nasuwa mi na myśl obsypaną nagrodami graficzną opowieść Neila Gaimana z cyklu „Sandman”, o odejściu Titanii ze świata ludzi do krainy marzeń, zawartą w tomie „Dream Country”, zainspirowaną „Midsummer Night’s Dream” Szekspira. Czyżby Scott chciał powiedzieć, że magia i poezja odchodzą z tego świata? Dopóki powstają płyty takie jak ta, gdzie na tle obrazu swego ulubionego poety pojawia się Mike Scott, na pewno nie. „Tańczmy więc na falach/ Tańczmy w słońcu” w rytm muzyki Scotta i słów zaproszonego do wzięcia udziału w grupie W.(ater)B.(oys) Yeatsa.
1) W.B. Yeats, „Poeta pragnie szaty niebios” (przekład – Ludmiła Marjańska).
2) Tłumaczenia, jeżeli nie zaznaczono inaczej, są mojego autorstwa.
3) Ten cytat, jakby ktoś miał wątpliwości, to nie z Yeatsa, no chyba że chodzi o Yeatsa drugiej Irlandii.
4) W.B. Yeats, „Piosenka Aengusa Wędrowca” (przekład – Ewa Życieńska).
|